Najczarniejszy strach
Najczarniejszy strach читать книгу онлайн
Coben to wsp??czesny mistrz thrillera, kt?rego przyr?wnuje si? zarowno do Agaty Christie, jak Roberta Ludluma. Precyzyjnie skonstruowana intryga, mistrzowsko stopniowane napi?cie, fa?szywe tropy prowadz?ce donik?d, pozornie niemo?liwe do wyja?nienia zagadki pojawiaj?ce si? niemal na ka?dej stronie, zaskakuj?ce zako?czenie, kt?rego nie domy?li si? nawet najbardziej przenikliwy czytelnik, to podstawowe cechy jego pisarskiego stylu. A? w o?miu powie?ciach pojawia si? ulubiony literacki bohater Cobena, Myron Bolitar, by?y pracownik FBI, agent sportowy i detektyw-amator w jednej osobie, kt?ry nieustannie wpl?tuje si? w kryminalne k?opoty. Na Myrona jak grom spada wiadomo??, ?e ma nie?lubnego syna, kt?rego istnienia nawet nie podejrzewa?. Co wi?cej, Jeremy choruje na rzadk? odmian? bia?aczki – by go uratowa?, konieczny jest przeszczep szpiku kostnego. Niestety, jedyny zarejestrowany dawca, niejaki Taylor, przepad? bez ?ladu. Myron ustala jego prawdziwe nazwisko – Lex. Ale Lex jest nieuchwytny, a podaj?cy si? za niego cz?owiek przez telefon ka?e mu po?egna? si? z ch?opcem. Powtarza przy tym maniakalnie "siej ziarno". Siej Ziarno to przydomek seryjnego porywacza i mordercy opisanego w serii artyku??w przez Stana Gobbsa – dziennikarza, kt?rego media i FBI oskar?y?y o fabrykowanie informacji. S? na to niepodwa?alne dowody. Czy rzekomy zab?jca i dawca to jedna i ta sama osoba…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
31
Win, Esperanza, Wielka Cyndi i Zorra zebrali się w gabinecie Myrona.
Zorra miała – albo, gwoli poprawności anatomicznej, miał – dziś na sobie żółty sweter z monogramem (literą Z), naszyjnik z dużych białych pereł à la Wilma Flinstone, wełnianą spódnicę w szkocką kratę, białe podkolanówki, na wielkich jak kajaki stopach czerwone szpilki, jakie nosiłaby Dorota w krainie Oz, gdyby była wampem, a na głowie perukę w stylu fryzury młodej Bette Midler albo komiksowej sierotki Annie po zażyciu metadonu.
– Zorra cieszy się na twój widok – przywitał się z uśmiechem Zorra.
– A Myron cieszy się na twój – odparł Myron.
– Tym razem jesteśmy po tej samej stronie.
– Tak.
– Miło.
Zorra, były agent izraelskiego Mossadu, naprawdę nazywał się Szlomo Avrahaim. Nie tak dawno doszło między nimi do bardzo nieprzyjemnego starcia. Myron wciąż nosił na żebrach ślad po ranie – bliznę w kształcie Z od ostrza ukrytego w jego obcasie.
– Dom Leksów jest za dobrze strzeżony – rzekł Win.
– Więc przeprowadzimy plan B – powiedział Myron.
– Już go realizujemy.
– Jesteś uzbrojona? – spytał Myron Zorrę.
– W uzi. – Szlomo wyciągnął spod spódnicy broń. – Zorra lubi uzi.
Myron skinął głową.
– Patriotka z ciebie.
– Mam pytanie – wtrąciła Esperanza.
– Jakie?
– A jeżeli ten gość nie zechce współpracować? – spytała, patrząc Myronowi w oczy.
– Nie czas się tym martwić – odparł.
– To znaczy?
– Ten psychol ma Jeremy’ego. Rozumiesz? Jeremy jest najważniejszy.
Pokręciła głową.
– Nie musisz z nami iść.
– Potrzebujesz mnie – powiedziała.
– Owszem. A Jeremy mnie. – Myron wstał. – Dobra, w drogę.
Esperanza ponownie pokręciła głową, ale dołączyła do nich. Na ulicy ich grupa – okrojona wersja Parszywej Dwunastki – rozdzieliła się. Esperanza i Zorra poszli piechotą, a Win, Myron i Wielka Cyndi skierowali się do garażu trzy przecznice dalej. Win trzymał tam samochód – chevrolet nova. Nie do namierzenia. Miał takich cały tabun. Nazywał te wozy jednorazówkami, traktując je jak papierowe kubki lub podobne rzeczy. Ech, bogacze! Lepiej nie wiedzieć, co z nimi robił.
Win usiadł za kierownicą, Myron obok niego, a Wielka Cyndi – w stylu przywodzącym na myśl puszczony do tyłu film o porodzie – wcisnęła się na tylne siedzenie. Ruszyli.
Kancelaria prawnicza Stokesa, Laytona i Grace’a należała do najbardziej renomowanych nowojorskich firm prawniczych. Wielka Cyndi pozostała w recepcji. Chuda recepcjonistka w szarym kostiumie unikała patrzenia na nią. Za to Wielka Cyndi nie dość, że gapiła się w nią, by ją onieśmielić, to co jakiś czas warczała jak lwica. Bez powodu. Po prostu lubiła.
Sala konferencyjna, do której ich wprowadzono, była taka jak milion analogicznych sal w kancelariach prawniczych na Manhattanie. Bazgrząc esy-floresy na papierze z żółtego bloku, takiego jak milion identycznych bloków w manhattańskich firmach prawniczych, Myron patrzył przez okno na zadufanych, różowiutkich, wygolonych absolwentów Harvardu, wiernych kopii miliona podobnych im osobników z innych manhattańskich dużych kancelarii prawniczych. W jego oczach wszyscy młodzi biali prawnicy wyglądali jednakowo. Dyskryminacja à rebours? Być może.
Z tym że sam był białym absolwentem harvardzkiego wydziału prawa. Hm!
Chase Layton, ze swym dobrze odżywionym obliczem, pulchnymi palcami i gładzią zaczesanej siwizny, wyglądał wypisz wymaluj jak współwłaściciel dużej manhattańskiej firmy prawniczej. Na jednej ręce nosił ślubną obrączkę, na drugiej sygnet z Harvardu. Wtoczywszy się w całej swej krągłej okazałości, ciepło – jak większość bogaczy – przywitał się z Winem, a potem mocno – jak „swój chłop” – uścisnął rękę Myrona.
– Śpieszy nam się – zaznaczył Win.
Chase Layton w jednej chwili wyrzucił szeroki uśmiech za drzwi i przybrał minę jak do boju. Usiedli. Adwokat złożył ręce przed sobą i pochylił się, pokaźnym brzuszkiem napierając na guziki kamizelki.
– Czym mogę służyć, Windsor?
Bogaci zawsze nazywali Wina Windsorem.
– Od dawna zabiega pan o reprezentowanie mojej firmy – rzekł Win.
– No, nie powiedziałbym…
– Przyszedłem, żeby ją panu powierzyć. W zamian za pewną przysługę.
Chase Layton był za sprytny, by natychmiast chapnąć przynętę. Spojrzał na Myrona. Giermka. Może w tej plebejskiej twarzy kryła się podpowiedz, jak rozegrać tę partię. Myron nie zmienił nieprzeniknionej miny. Był w tym coraz lepszy. Pewnie dlatego, że tak dużo czasu spędzał teraz z Winem.
– Musimy się zobaczyć z Susan Lex – ciągnął Win. – Jest pan jej prawnikiem. Chcielibyśmy, żeby pan ją tu bezzwłocznie ściągnął.
– Tutaj?
– Tak – potwierdził Win. – Do kancelarii. Bezzwłocznie.
Chase otworzył usta, zamknął je i znów zbadał wzrokiem twarz jego giermka. Żadnej wskazówki.
– Mówi pan serio, Windsor? – spytał.
– Jeżeli pan to załatwi, zajmie się pan interesami firmy Lock-Horne. Zdaje pan sobie sprawę, ile na tym zarobi?
– Dużo – odparł Chase Layton. – Ale nawet nie jedną trzecią tego, co dostajemy od Leksów.
Win uśmiechnął się.
– Można upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.
– Nie rozumiem.
– To bardzo proste, Chase.
– W jakim celu chce pan się zobaczyć z panią Lex?
– Nie możemy tego zdradzić.
– Rozumiem. – Chase Layton podrapał wymanikiurowanym paznokciem policzek różowy jak szynka. – Pani Lex bardzo sobie ceni prywatność.
– Wiemy.
– Przyjaźnię się z nią.
– Nie wątpię.
– Mógłbym zaaranżować spotkanie.
– To na nic. Muszę się z nią spotkać już.
– Cóż, interesy omawiamy zwykle w jej biurze.
– To na nic. Spotkanie musi odbyć się tu.
Chase poruszył szyją, grając na czas. Próbował znaleźć jakieś wyjście z sytuacji, sposób na rozegranie tej sprawy.
– Pani Lex jest bardzo zajęta – odparł. – Nie wiedziałbym, co powiedzieć, żeby ją tu ściągnąć.
– Jest pan dobrym adwokatem, Chase. – Win złożył dłonie koniuszkami palców. – Na pewno pan coś wymyśli.
Chase Layton skinął głową i wpatrzył się w manikiur.
– Nie – rzekł wreszcie, wolno unosząc głowę. – Nie sprzedaję moich klientów, Windsor.
– Nawet w zamian za złowienie tak dużej ryby jak Lock-Horne?
– Nawet.
– A nie robi pan tego, żeby zaimponować mi lojalnością i taktem?
Chase uśmiechnął się z taką ulgą, jakby wreszcie zrozumiał żart.
– Skądże. Ja nie piekę dwóch pieczeni przy jednym ogniu – odparł, próbując skwitować to śmiechem, ale Win nie przyłączył się do niego.
– To nie jest próba, Chase. Pan musi ją tu sprowadzić. Pani Lex nie dowie się, że pan mi pomógł.
– Myśli pan, że tylko o to mi chodzi? O to, jak by to wyglądało?
Win nie odpowiedział.
– W takim razie źle mnie pan zrozumiał. Niestety, muszę odmówić.
– Niech pan się zastanowi.
– Nie ma nad czym. – Chase rozsiadł się w fotelu, założył nogę na nogę i poprawił kant spodni. – Chyba nie oczekiwał pan, że się na to zgodzę, Windsor.
– Miałem taką nadzieję.
Chase spojrzał na Myrona, a potem znów na Wina.
– Niestety, nie pomogę panom – oświadczył.
– Ależ pomoże pan – rzekł Win.
– Słucham?
– To tylko kwestia środków potrzebnych, by skłonić pana do współpracy.
Chase zmarszczył czoło.
– Próbuje mnie pan przekupić? – spytał.
– Skądże. To już zrobiłem, proponując prowadzenie naszych interesów.
– W takim razie nie rozumiem…
– Załatwię pana – odezwał się Myron.
Chase Layton spojrzał na niego i uśmiechnął się.
– Słucham? – powtórzył.
Myron wstał. Twarz miał kamienną, pomny nauk Wina o zastraszaniu przeciwników.
– Nie chcę zrobić panu krzywdy – powiedział. – Zadzwoni pan do Susan Lex i ją tu ściągnie. Ale już.
Chase splótł ręce i oparł je na brzuchu.
– Zechce pan wyjaśnić to bliżej…
– Nie.
Myron obszedł stół. Chase Layton nie cofnął się.
– Nie zadzwonię – oświadczył stanowczo. – Windsor, zechce pan poprosić znajomego, żeby usiadł?
Win bezradnie wzruszył ramionami. Myron stanął nad Chase’em i obejrzał się na przyjaciela.
– Może ja to załatwię – zaproponował Win.
Myron potrząsnął głową i wpatrzył się z góry w adwokata.
– Daję panu ostatnią szansę – powiedział.
Chase Layton minę miał spokojną, niemal rozbawioną. Pewnie uznał to za dziwaczny żart, a może był przeświadczony, że Myron się wycofa. Ludzie jego pokroju już tacy byli. Przemoc fizyczna nie wchodziła dla nich w grę. Oczywiście, niewykształcone, ciemne bydlaki z ulicy mogły jej użyć. Mogły walnąć go w głowę, żeby pozbawić portfela. Tak, osobnicy podlejszego rodzaju mogli rozwiązywać problemy za pomocą pięści. Ale żyli oni na całkiem innej planecie, zamieszkanej przez bardziej prymitywne gatunki. W świecie Chase’a Laytona, w świecie wysokich stanowisk, pozycji społecznej i wyszukanych manier, było się nietykalnym. Stosowano groźby. Pozywano do sądu. Obrzucano się obelgami. Knuto za cudzymi plecami. Ale nigdy nie stosowano bezpośredniej przemocy fizycznej.
Dlatego Myron był pewien, że w tej sytuacji blef się nie sprawdzi. Dla ludzi pokroju Laytona blefem było wszystko, co choć trochę pachniało fizycznością. Gdyby zagroził mu pistoletem, Chase Layton najprawdopodobniej nawet by nie drgnął. I słusznie.
Ale scenariusz był inny.
Myron uderzył go mocno dłońmi w uszy.
Oczy adwokata rozszerzyły się jak pewnie nigdy dotąd. Myron zatkał mu usta dłonią, tłumiąc krzyk, drugą zaś przytrzymał mu potylicę i zwalił z fotela na podłogę.
Layton upadł na plecy. Patrząc mu prosto w oczy, Myron dostrzegł na jego policzku łzę i poczuł się podle. Ale myśl o Jeremym pozwoliła mu zachować kamienną twarz.
– Niech pan do niej zadzwoni – powiedział i wolno cofnął rękę.
Chase mocno dyszał. Myron zerknął na Wina, Win potrząsnął głową.
– Pójdzie pan do więzienia! – syknął Layton.