Czarny Wiatr
Czarny Wiatr читать книгу онлайн
Ostatnie dni II wojny ?wiatowej. Do wybrze?y Stan?w Zjednoczonych dop?ywa japo?ski okr?t podwodny. Ale nie wype?nia powierzonego mu tajnego zadania. Zatopiony przez ameryka?ski niszczyciel znika na dnie oceanu wraz ze swym ?adunkiem…
Rok 2007. Kto? wie o misji sprzed sze??dziesi?ciu lat. I zamierza wykorzysta? to, co przewozi? japo?ski okr?t, by przeprowadzi? podst?pny plan. Na jego drodze stoi jednak troje ludzi: pi?kna biolog, m?ody in?ynier i ich ojciec, szef NUMA – Dirk Pitt.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Z tyłu samolotu siedzieli trzej ratownicy medyczni, gotowi do skoku z HC-130. Ponieważ wyglądało na to, że załodze „Sea Rovera" nie grozi niebezpieczeństwo, Wight postanowił zaczekać z wysłaniem ich na dół. Zamiast tego lotnik w ładowni opuścił dużą hydrauliczną klapę pod ogonem i na rozkaz Coyle'a zrzucił kilka zestawów medycznych i żywnościowych, które opadły do morza na małych spadochronach.
Radiooperator herculesa wysłał w eter sygnał SOS na częstotliwości morskiej. Wciągu sekund zgłosiło się kilka statków. Najbliżej był kontenerowiec, który płynął z Osaki do Hongkongu. Wight i Coyle krążyli nad szalupami przez dwie godziny, dopóki statek nie dotarł do rozbitków. Gdy zaczął zabierać ich na pokład, samolot po raz ostatni przeleciał nad łodziami ratunkowymi i Wight pomachał im skrzydłami. Choć piloci nie mogli tego usłyszeć, zmęczeni pasażerowie szalup podziękowali im głośno.
– Szczęściarze – powiedział Coyle.
Wight skinął głową i skierował herculesa na południowy wschód do bazy na Okinawie.
Kiedy duży frachtowiec zbliżał się do szalup, włączył na powitanie syrenę okrętową. Zwodowano motorówkę, która podpłynęła do łodzi ratunkowych i poprowadziła je do schodków opuszczonych z burty przy rufie. Większość załogi „Sea Rovera" wspięła się po schodkach na wysoki statek, Morgana i kilku rannych umieszczono w motorówce i wciągnięto na główny pokład kontenerowca. Po krótkiej rozmowie z malezyjskim kapitanem Morgan został zabrany na dół do ambulatorium. Lekarz okrętowy opatrzył mu udo, potem Ryan zaprowadził go do kajuty, gdzie leżał geolog ze złamaną nogą.
– Jakie prognozy, panie kapitanie? – zapytał pierwszy oficer.
– Kolano jest do niczego, ale będę żył – odrzekł Morgan.
– W dzisiejszych czasach robią doskonałe sztuczne stawy – pocieszył go Ryan.
– Wygląda na to, że będę miał okazję sprawdzić to na sobie. To chyba lepsze od drewnianej nogi. Co z załogą?
– Jest w dobrej formie. Oprócz Dirka i Summer nikogo nie brakuje. Pożyczyłem od kapitana Malaki telefon satelitarny i zadzwoniłem do Waszyngtonu. Udało mi się połączyć bezpośrednio z Rudim Gunnem. Zawiadomiłem go o stracie statku i naszej sytuacji. Powiedziałem mu też, że Dirk, Summer, „Starfish" i ładunek, który wydobyliśmy, są prawdopodobnie na japońskim kablowcu. Prosił o przekazanie panu podziękowań za uratowanie załogi i obiecał, że uruchomi najwyższe szczeble rządowe, żeby złapać winnych.
Morgan wpatrzył się w białą ścianę i pomyślał o wypadkach ostatnich godzin. Kim są piraci, którzy zaatakowali i zatopili jego statek? Co chcą zrobić z bronią biologiczną? I co się stało z Dirkiem i Summer? Nie znalazł na to odpowiedzi i wolno pokręcił głową.
– Mam nadzieję, że nie będzie za późno.
30
Przez półtorej doby „Baekje" płynął na północ, potem zaczął stopniowo skręcać na wschód. O zmierzchu pojawił się ląd i statek zaczekał do zmroku, żeby we mgle zawinąć do dużego portu. Dirk i Summer przypuszczali, że przypłynęli do Korei i że są w dużym południowokoreańskim mieście portowym Inczhon. Wskazywały na to bandery z całego świata na frachtowcach, które mijali, wchodząc do portu.
Kablowiec sunął wolno wzdłuż rozległych basenów portowych, gdzie przez całą dobę trwał załadunek i rozładunek kontenerowców. Skręcił na północ, minął terminal paliwowy, okrążył zardzewiały tankowiec i wpłynął do ciemnej i mało ruchliwej części portu. Zostawił za sobą zrujnowaną stocznię z korodującymi kadłubami statków i zwolnił przed wąskim kanałem, który biegł na północny zachód. Przy wejściu do kanału stała wartownia i mała motorówka. Rdzewiejący szyld głosił po koreańsku: KANG – USŁUGI MORSKIE – TEREN PRYWATNY.
Kapitan „Baekje" ostrożnie wprowadził statek do kanału, przepłynął wolno kilkaset metrów i pokonał ostry zakręt. Ukazała się mała laguna z dwoma masywnymi krytymi basenami portowymi na przeciwległym krańcu. Kapitan „Baekje" wprowadził statek do jednego z przepastnych hangarów niczym samochód do garażu. Pod sufitem piętnaście metrów nad dziobówką paliły się reflektory halogenowe. Wielkie hydrauliczne wrota zasunęły się cicho i przycumowano statek.
Nad pokład natychmiast obrócił się wysięgnik dźwigu i sześciu członków załogi zaczęło pod nadzorem Tongju wyładowywać kontenery z amunicją. Kiedy pojemniki z bombami ustawiono w piramidę na brzegu basenu, podjechał tyłem biały furgon. Grupa mężczyzn w szaroniebieskich fartuchach laboratoryjnych ostrożnie władowała kontenery do środka i samochód odjechał. Gdy skręcił na końcu basenu portowego, Tongju zobaczył znajomą niebieską błyskawicę z boku pojazdu i napis: KANG SATELLITE TELECOMMUNICATIONS CORP.
Kiedy Tongju patrzył, jak furgon wyjeżdża z hangaru, podszedł do niego Kim.
– Pan Kang będzie zadowolony, że mamy wszystkie bomby – powiedział.
– Dwie ostatnie są do niczego. Piloci pojazdu głębinowego rozbili je przy wydobywaniu i wypuścili zawartość do morza. Podobno przypadkiem, z powodu złej widoczności w wodzie.
– To mała strata. Akcja się powiodła.
– Fakt, ale czeka nas jeszcze trudna operacja – odparł Tongju. – Zabieram więźniów do Kanga, żeby ich przesłuchał. Mam nadzieję, że dopilnujesz przygotowań statku – bardziej stwierdził, niż spytał.
– Zaraz zaczniemy rekonfigurację, tankowanie i zaprowiantowanie. Będziemy gotowi do drogi, jak tylko weźmiemy ładunek.
– Dobrze. Im szybciej wyjdziemy w morze, tym większe będziemy mieli szanse na sukces.
– Zadziałamy z zaskoczenia. Nie ma mowy, żeby się nie udało – zapewnił Kim.
Ale Tongju wiedział swoje. Zaciągnął się papierosem i zastanowił nad elementem zaskoczenia. To rzeczywiście mogła być sprawa życia lub śmierci.
– Miejmy nadzieję, że oszustwo nie wyjdzie na jaw – powiedział w zamyśleniu.
Pod pokładem otworzyły się drzwi kajuty Dirka i Summer. Wartownik o grubym karku skuł im z tyłu ręce kajdankami, a potem brutalnie wypchnął na zewnątrz. Poprowadził ich pod lufą do trapu, gdzie stał Tongju i uśmiechał się drwiąco.
– To był wspaniały rejs – powiedział do niego Dirk. – Ale nikt nam nie pokazał, gdzie jest kasyno.
– Bądźmy szczerzy – wtrąciła Summer. – Jedzenie niezupełnie pasowało do pięciogwiazdkowych cen.
– Amerykańskie poczucie humoru jest mało śmieszne – warknął Tongju.
– A przy okazji, co robi Japońska Czerwona Armia w koreańskim mieście Inczhon? – zapytał Dirk.
Tongju prawie niedostrzegalnie zmarszczył czoło.
– Jesteś bardzo spostrzegawczy, Pitt – zauważył. Odwrócił się do Grubego Karku, który celował w rodzeństwo z AK-74. – Zabierz ich na jacht i zamknij pod strażą w kabinie dziobowej – warknął i pomaszerował na mostek.
Dirk, Summer i wartownik zeszli po trapie. W mniejszym bocznym basenie portowym stał smukły niebieski katamaran. Miał trzydzieści metrów długości, silniki Diesla o mocy czterech tysięcy koni mechanicznych i rozwijał prędkość trzydziestu pięciu węzłów.
– To jest bardziej w moim stylu – powiedziała Summer, kiedy zostali wepchnięci na pokład i uwięzieni w małej, ale luksusowej kabinie. – Tyle że tu nie ma bulajów. Panu Gościnnemu chyba nie spodobał się twój tekst o Inczhon – dodała i usiadła w fotelu, z rękami wciąż skutymi za plecami.
– Za dużo gadam – przyznał Dirk. – Ale przynajmniej upewniliśmy się, gdzie jesteśmy.
– I tym razem dostaliśmy kajutę pierwszej klasy – odrzekła, podziwiając boazerię z drewna orzechowego i artystyczne ozdoby na ścianach. – Jak na drugorzędną organizację terrorystyczną, ci faceci mają dużo forsy.
– Najwyraźniej mają przyjaciół w Kang Enterprises.
– Tej firmie okrętowej?
– To wielki koncern. Od lat widujemy ich statki handlowe. Są też zaangażowani w różne przedsięwzięcia zaawansowane technologicznie, choć znam tylko morską działalność koncernu. Kiedyś spotkałem w barze faceta, który pływał na jednym z ich tankowców. Opowiadał mi o ich stoczni remontowej i magazynach w Inczhon. Nigdy czegoś takiego nie widział. Mają tu podobno suchy dok i pełno najnowocześniejszych urządzeń. Na kominie tego kablowca jest logo Kanga, niebieska błyskawica. Musimy być na jego terenie.