Tozsamoic Bournea
Tozsamoic Bournea читать книгу онлайн
M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…
"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Z czasem znajdziesz odpowiedzi. – Marie mówiła tonem rzeczowym, pozbawionym współczucia. – Jak nie tu, to gdzie indziej, może w samym sobie.
– Oj, chyba nie. Washburn powiedział, że przy amnezji wszystko się przestawia, miesza… otwierają się inne tunele, inne okna… – Podszedł do parapetu, oparł się o niego i spojrzał w dół na światła Montparnasse’u. – Nawet widoki są inne i nigdy nie będą takie jak dawniej. Gdzieś tam na zewnątrz żyją ludzie, których znam i którzy mnie znają. Tysiące kilometrów stad żyją różni moi znajomi, tacy, których lubię, i tacy, których nie cierpię. Może mam żonę, dzieci, nie wiem. Czuję się tak, jakbym unosił się na wietrze, który targa mną we wszystkie strony; ilekroć próbuję opaść na ziemię, znów porywa mnie do góry.
– Wysoko?
– Tak.
– Skakałeś z samolotu. – Nie było to pytanie, lecz stwierdzenie faktu.
Odwrócił się.
– Skąd wiesz?
– Wczoraj mówiłeś o tym przez sen. Byłeś zlany potem, twarz miałeś rozgrzaną, czerwoną, musiałam ja przecierać zwilżonym ręcznikiem.
– Dlaczego rano nic nie wspomniałaś?
– Wspomniałam; spytałam, czy byłeś pilotem albo czy boisz się latania, zwłaszcza nocą.
– Nie wiedziałem, o co ci chodzi. Trzeba było mnie mocniej przycisnąć.
– Bałam się. Byłeś bliski histerii, a ja nie mam w tych sprawach doświadczenia. Staram ci się pomóc w odzyskaniu pamięci, ale nie mogę badać twojej podświadomości. To może tylko lekarz.
– Lekarz? Spędziłem z lekarzem prawie sześć miesięcy.
– Po tym, co o nim opowiadałeś, jestem zdania, że warto zasięgnąć drugiej opinii.
– Nie! – krzyknął gniewnie, zdziwiony złością, jaka go ogarnęła. – Nie chcę!
– Dlaczego nie? – Marie podniosła się z łóżka. – Potrzebujesz pomocy, Jasonie. Może psychiatra…
– Nie! – krzyknął ponownie, nie potrafiąc się opanować, wściekły sam na siebie. – Nie pójdę do żadnego psychiatry. Nie mogę.
– Ale dlaczego? Wyjaśnij mi – poprosiła stając naprzeciw niego.
– Bo… bo po prostu nie mogę.
– Powiedz mi tylko dlaczego.
Popatrzył na nią, a potem odwrócił się i oparłszy ręce o parapet, znów spojrzał w dół:
– Dlatego, że się boję. Ktoś mnie okłamał i nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo jestem wdzięczny losowi za to, że prawda okazała się inna. Ale może to jedyne kłamstwo, może wszystko poza tym się zgadza? Co wtedy?
– A więc nie chcesz poznać prawdy?
– Chcę, ale bez pomocy psychiatry. – Wyprostował się i oparł o framugę, wciąż nie odrywając wzroku od świateł w dole. – Zrozum, muszę dowiedzieć się o sobie kilku rzeczy… może nie wszystkiego, ale dostatecznie dużo, żeby podjąć decyzję. Nie mogę wykluczyć ewentualności, że postanowię nie wracać do tego, co minęło. Możliwe, że będę musiał spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć: to, co było, już nie istnieje, a ponieważ nic nie pamiętasz, może nigdy nie istniało. To, czego człowiek nie pamięta, nie zdarzyło się… przynajmniej dla niego. – Odwrócił się. – Usiłuję ci wytłumaczyć, że może tak będzie lepiej.
– To znaczy, interesują cię poszlaki, a nie dowody, tak?
– Interesują mnie pewne… jakby drogowskazy mówiące, co mam robić, a czego nie, czy mam uciekać, czy…
– A co ze mną?
– To się okaże, kiedy trafimy na pierwszy wyraźny ślad. Sama o tym wiesz.
– No to do roboty.
– Tylko pamiętaj: może ci się nie spodobać to, co znajdziemy. Wcale nie żartuję.
– Ale ty mi się podobasz i też wcale nie żartuję. – Pogładziła go po twarzy. – Ruszajmy. W Ontario dopiero dochodzi piąta, powinnam jeszcze zastać Petera w biurze. Poproszę go, żeby od razu zabrał się za Treadstone… aha, i żeby podał nam nazwisko kogoś z ambasady, do kogo w razie konieczności możemy się zgłosić.
– Chcesz się przyznać, gdzie jesteś?
– I tak się dowie od telefonistki z centrali międzynarodowej. Ale nie zamierzam dzwonić z hotelu, a Paryż to duże miasto. Poza tym będę się zachowywać tak, jakby to była zwyczajna, towarzyska rozmowa. Powiem, że u krewnych w Lyonie nudziłam się jak mops, więc wpadłam na kilka dni do stolicy. Uwierzy.
– Myślisz, że zna kogoś w tutejszej ambasadzie?
– Peter wszędzie stara się mieć znajomych. To jedna z jego pożytecznych, choć mniej atrakcyjnych cech charakteru.
– Czyli pewnie i tu będzie miał. – Wziął płaszcze. – W porządku, więc chodźmy dzwonić, a potem wybierzemy się na kolację. Kieliszek alkoholu dobrze nam zrobi.
– Przejdźmy koło banku na rue Madeleine. Muszę coś sprawdzić.
– Czego chcesz szukać po nocy?
– Budki telefonicznej. Mam nadzieję, że jest jakaś w pobliżu. Była. Na drugiej stronie ulicy, po przekątnej od banku.
Wysoki blondyn w rogowych okularach, stojący w blasku popołudniowego słońca na rue Madeleine, zerknął na zegarek. Na chodniku było gęsto od przechodniów, na jezdni tłoczyły się samochody; jak prawie wszędzie w Paryżu, panował tu zawrotny ruch. Mężczyzna wszedł do budki telefonicznej i rozplatał sznur, na którego końcu zwisała słuchawka. Zawiązując wcześniej sznur na supeł miał nadzieję, że kolejne osoby chętne do skorzystania z telefonu odczytają to jako znak, że aparat nie działa, i nie zajmą budki. Udało się.
Znów spojrzał na zegarek; rozpoczęło się odmierzanie czasu. Marie była już w banku. Za parę minut miała zadzwonić. Wyjął z kieszeni kilka monet, położył je przed sobą na półce i oparł się o szybę, nie spuszczając oczu z banku po przeciwnej stronie ulicy. Chmura na moment przysłoniła słońce i ujrzał w szybie swoje odbicie. Popatrzył na nie z zadowoleniem, przypominając sobie zdziwienie fryzjerki w zagładzie na Montparnasse, która w końcu jednak zaprowadziła go do kabiny i za zasłoną przeobraziła w blondyna. Po chwili słońce wyjrzało zza chmury i zadzwonił telefon.
– To ty? – spytała Marie St. Jacques.
– Tak – odparł Bourne.
– Koniecznie postaraj się zdobyć nazwisko faceta i dowiedzieć się, gdzie mieści się jego gabinet. Tylko nie mów zbyt płynnie po francusku; zrób kilka błędów, zęby wiedział, że rozmawia z Amerykaninem. Powiedz mu, że nie jesteś przyzwyczajony do telefonów w Paryżu. A potem trzymaj się ustalonej kolejności. Zadzwonię do ciebie za pięć minut.
– Zaczęło się odliczanie.
– Słucham?
– Nic. Zaczynamy.
– Tak, zaczynamy. Powodzenia.
– Dzięki.
Jason przycisnął widełki, po czym nakręcił numer, który wcześniej zapamiętał.
– La Banque de Valois. Bonjour.
– Może mogłaby mi pani pomóc w takiej sprawie… Pewien bank szwajcarski miał przekazać na moje konto pokaźną sumę przesyłką kurierską. Chciałbym wiedzieć, czy pieniądze już dotarły – powiedział, stosując się do wskazówek udzielonych mu przez Marie.
– Momencik. Połączę pana z działem zagranicznym. Rozległ się dzwonek, a po chwili żeński głos oznajmił:
– Dział zagraniczny. Słucham.
Jason powtórzył prośbę.
– Pana nazwisko?
– Wolałbym porozmawiać z którymś z dyrektorów banku. Zapadło krótkie milczenie.
– Dobrze. Połączę pana z gabinetem wiceprezesa, pana d’Amacourta.
Sekretarka pana d’Amacourta okazała się mniej pomocna; broniła dostępu do swojego szefa, tak jak to przewidziała Marie. Bourne ponownie skorzystał z jej fachowych rad.
– Proszę pani, chodzi mi o przekaz z Gemeinschaft Bank na Bahnhofstrasse, o wielocyfrową sumę. A teraz gdyby była pani łaskawa połączyć mnie z panem d’Amacourtem… bardzo się spieszę.
Decyzja o tym, czy zbyć tak poważnego klienta, nie leżała w kompetencjach sekretarki. Na drugim końcu linii odezwał się głos zaskoczonego prezesa.
– W czym mogę panu pomóc?
– Czy pan d’Amacourt?
– Tak, Antoine d’Amacourt przy telefonie. Z kim mam przyjemność, jeśli wolno spytać?
– No nareszcie! Powinni mi byli podać pana nazwisko w Zurychu. Nareszcie! Następnym razem przypilnuję, żeby następnym razem wiedzieć. – Mówił z akcentem amerykańskim specjalnie powtarzając słowa.
– Nie rozumiem, monsieur. Może wolałby pan przejść na angielski?