Granice Szalenstwa
Granice Szalenstwa читать книгу онлайн
W grobowej ciszy opuszczonego kamienio?omu w Connecticut kto? ukrywa swoje brudne tajemnice, kt?re ods?aniaj? g??bi? ludzkiej deprawacji. Tajemnice, kt?re przypadkiem w ko?cu wychodz? na jaw. Agentka specjalna Maggie O`Dell w?a?nie mia?a rozpocz?? zas?u?one wakacje, kiedy dosta?a telefon od swojej przyjaci??ki, psycholog Gwen Patterson. Jedna z pacjentek pani doktor, niejaka Joan Begley, zagin??a podczas podr??y do Connecticut. Czy Maggie mog?aby wyja?ni?, co si? sta?o z Joan?
Maggie pocz?tkowo lekcewa?y niepok?j przyjaci??ki. Kiedy jednak w kamienio?omie w Connecticut przypadkowo zostaje odkopana beczka ze zw?okami kobiety, agentka postanawia sprawdzi?, czy istnieje zwi?zek mi?dzy znikni?ciem pacjentki Gwen Patterson a koszmarnym znaleziskiem. Wkr?tce okazuje si?, ?e w opuszczonym kamienio?omie jest wi?cej beczek z ludzkimi zw?okami.
Maggie O`Dell ju? wie: po raz kolejny ma do czynienia z seryjnym morderc?. Wkr?tce staje si? jasne, ?e wybiera on swe ofiary wed?ug pewnego przera?aj?cego klucza. Czy to odkrycie pozwoli znale?? odpowied? na pytanie, kim jest okrutny psychopata? Czy doprowadzi do odnalezienia Joan Begley, kt?rej los wci?? pozostaje nieznany?
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIĄTY
Adam Bonzado wyjął polaroidowe fotografie z kieszeni koszuli. Z uwagą spojrzał na nie, po czym schował z powrotem. To chyba nie najlepszy pomysł łazić z takimi zdjęciami w ręku, gdy trzeba grzebać na półkach sklepu żelaznego.
Usiłował wybić sobie z głowy Maggie O’Dell. Wcale nie pomagał mu w tym fakt, że nadal czuł się jak kompletny idiota. Najpierw ten incydent z zupą, a potem jeszcze zeszłej nocy obudził ją i Racine’a. Mało powiedzieć: obudził. Napędził im porządnego stracha. Chociaż Maggie nie wyglądała na przestraszoną za lufą swojego smith amp; wessona. To wspomnienie wywołało uśmiech na jego twarzy. Podobała mu się kobieta, która potrafi się bronić. Mniejszy entuzjazm wzbudził fakt, że o mały włos nie rozwaliła mu głowy.
Czasami martwił się, że jego matka ma rację. Że spędza zbyt wiele czasu ze szkieletami, a za mało z żywymi ludźmi. Studentów, zdaniem matki, nie należy brać pod uwagę.
– Nie możesz gdzieś pójść jak inni normalni młodzi mężczyźni? – zaczynała wykład, który zawierał także kilka słów o randkach z miłymi dziewczętami. – Już nawet nie chodzisz z braćmi na mecze.
Ale on lubił swoją pracę. Dlaczego miałby się z tego tłumaczyć? Poza tym większość kobiet, gdy tylko dowiadywały się, jak zarabia na życie, pokazywała mu plecy. Nie, szczerze mówiąc, to on nie chciał żadnej po śmierci Kate. Zakopał się w robocie. To wypełniało pustkę w jego głowie.
I oto znowu szuka ucieczki w pracy, tym razem z powodu Maggie O’Dell. Czy istnieje lepszy sposób na zapomnienie o kobiecie niż wizyta w sklepie żelaznym z plikiem fotografii i misją mającą na celu uzupełnienie listy uśmiercających narzędzi?
Doktor Stolz dał mu zdjęcia ran na głowach ofiar. Wszyscy otrzymali podobne śmiertelne ciosy w górną część tyłu czaszki. Tak wyglądała czaszka młodego mężczyzny, którą Adam miał w laboratorium, a także ta, którą wyłowił z garnka u Racine’a.
Wszedł w alejkę z narzędziami. Uważnie oglądał przede wszystkim ich końcówki. Młotek z noskiem kulistym – odpada. Szczypce przegubowe do prętów – odpadają. Dalej leżały kleszcze. Adam podrapał się w brodę, zawsze zdumiewała go ich różnorodność. Były zaciskowe, szczękowe, ukośne, okrągłe, wydłużone ze spłaszczonymi końcówkami, nastawne.
Jezu! Zapomnijmy o kleszczach.
Łożyska metryczne i calowe, śrubokręty wszelkiego rodzaju, ogromna mnogość kluczy. Śruba zaciskowa wyglądała obiecująco, a nawet stalowa zwornica stolarska nastawna. Imadło – odpada. Poziomnica – odpada.
– No no, miniaturowa piła do metalu. – Wziął ją do ręki. – Idealna do wszystkich stawów, do których trudno sięgnąć, kiedy jest się w samym środku ćwiartowania ciała.
– Mogę w czymś pomóc? – Z drugiej strony alejki podszedł sprzedawca.
Adam natychmiast odłożył na miejsce miniaturową piłę do metalu, jakby przyłapano go na jakimś niecnym uczynku. Ciekawe, czy sprzedawca go słyszał? Chłopak wyglądał, jakby spędził więcej czasu w suterenie przy komputerze albo wieży stereo niż w garażu ojca. Prawdę mówiąc, pasował raczej do działu z elektroniką, gdzie można było kupić gamę boya i odtwarzacze DVD, a nie śrubokręty czy piły tarczowe.
– Szuka pan czegoś konkretnego?
– Taa, ale wie pan, jak to jest. Przypomnę sobie, dopiero jak to zobaczę. Wie pan, co mam na myśli.
Sprzedawca patrzył na niego i niczego nie rozumiał.
– Chodzi o jakiś specjalny projekt, tak?
Adam pokazał mu uśmiech. Zastanawiał się, co by powiedział ten chłopak, gdyby dowiedział się o liście zabójczych narzędzi. Albo jeszcze lepiej, gdyby Adam pokazał mu zdjęcia i poprosił o pomoc w znalezieniu narzędzia, które rozwala czaszkę i zostawia ślad w kształcie trójkąta.
– Taa, można tak powiedzieć.
– No to w porządku, proszę dać mi znać, gdybym jednak mógł się do czegoś przydać.
– Dziękuję, z pewnością skorzystam.
Adam ruszył kolejną alejką. Tutaj dominowały łomy. Były rozmaitych kształtów i rozmiarów. Niektóre wykute ze stali, inne oksydowane na czarno dla ochrony przed rdzą. Adam czytał informacje pod narzędziami: „prosty, wygodny gumowy uchwyt” i „niewidoczny pazur dla lepszej siły nacisku”. Jeden nosił nazwę: „łom goryl”, inny „łom cudotwórca”. Była też belka dwuteowa, dwustronna łapa do wyciągania gwoździ i nóż strugarski odgięty. Kompletne szaleństwo.
I raptem to zobaczył. Wygięcie pasowało, rozmiar też. Wyjął fotografię i popatrzył. Tak, to jest to. Zakończenie łomu z dwustronną łapą do wyciągania gwoździ odpowiadało śladowi pozostawionemu na czaszkach.
Adam wziął narzędzie do ręki, obejrzał je pod każdym możliwym kątem. Ważyło więcej niż można by sądzić na oko. Spróbował unieść je nad głowę, jak prawdopodobnie trzymał je morderca. Wyobrażał sobie, jak wyglądał zamach. Nie wymagał wielkiej siły. Wystarczył lekki obrót i zakrzywiony koniec raz dwa rozwalał czaszkę.
Uniósł narzędzie jeszcze wyżej, gotowy do odegrania śmiertelnego ciosu, kiedy spostrzegł w końcu alejki sprzedawcę, który mu się przyglądał. Tym razem wyglądał, jakby był… cóż, zatroskany to chyba oględnie powiedziane.
– Zdaje się, że znalazłem – oznajmił Adam, opuszczając spokojnie ręce. – I jest nawet w wyprzedaży. – Pokazał na cenę, uśmiechnął się i zawrócił alejką.
Stojąc w kolejce do kasy, lekko uderzał łomem w otwartą dłoń. Aż z nagła sobie uprzytomnił, że identyczny łom wozi w swoim el camino.
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SZÓSTY
Henry patrzył w dół ze skraju wzgórza. Już prawie wyciągnęli samochód spomiędzy drzew, już widać było maskę i można było bez wątpienia powiedzieć, że to ostatni model sedana. Jezu! Co za jatka! Dlaczego nieszczęścia chodzą parami?
Szkoda, że to nie jakiś zwyczajny pijak, który jechał do góry, stracił panowanie nad kierownicą i spadł ze skalnego nawisu. Chciałby, żeby to było takie proste. Przyjechał tutaj wyłącznie po to, by udowodnić, że O’Dell się myli. A teraz prawdopodobnie właśnie znaleźli tę Joan Begley.
Zobaczył, że O’Dell zostawia wynajętego forda escorta za policyjną blokadą. By uniknąć intruzów, policjanci z Meriden zamknęli bramę parku na kłódkę i trzymali straż przy wejściu, a mimo to kręta droga prowadząca na szczyt wzgórza była nadal zatłoczona. Szeryf pomachał do zastępcy Trumana, żeby wpuścił agentkę O’Dell.
– Znaleźliście ją? – spytała, nie dając mu dojść do słowa.
– Miałem nadzieję, że to pijak, który nie wyrobił się na zakręcie – wyznał Henry, wsparty o drewnianą barierkę.
Stali w milczeniu ramię przy ramieniu, patrzyli, jak pomoc drogowa wyciąga samochód spomiędzy skał i zarośli, i słuchali, jak metal drapie o pień drzewa.
W końcu, kiedy wrak znalazł się na ziemi, zastępca Charlie Newhouse zawołał do szeryfa, zajrzawszy wpierw do roztrzaskanej maski wozu:
– W środku nikogo nie ma!
– Jezu! Na co mi ten burdel? Weź tablice rejestracyjne. – Mówiąc to, Henry zobaczył, że brak tylnej tablicy.
– Nie ma tablicy z przodu – zameldował Arliss.
– Tylnej też nie ma – rzekł Watermeier.
– Myśli pan, że ktoś je ukradł? – spytał Charlie.
– Lepiej zadzwoń do chłopaków, niech przyjadą z lawetą i zabiorą ten wóz. – Henry podszedł do samochodu i próbował zajrzeć do środka przez stłuczoną przednią szybę.
– Szeryfie.
O’Dell stała z tyłu za sedanem i czekała na niego. Kiedy do niej podszedł, pokazała mu mały biały kawałek materiału, który wystawał z bagażnika, jakby został przyciśnięty klapą.
– Gówno! – mruknął szeryf i poczuł ucisk w piersi. – Charlie, sięgnij no tam i otwórz bagażnik, tylko nie ruszaj czego nie trzeba.
Nikt nawet nie drgnął. Henry podniósł wzrok na swoich dwóch zastępców i operatora z pomocy drogowej, którzy wlepiali oczy w bagażnik.
– Charlie – powtórzył Henry.
Tym razem zastępca wykonał polecenie, ale jak tylko klapa bagażnika podskoczyła, Henry poważnie się zastanowił, i to nie po raz pierwszy, dlaczego, do jasnej cholery, nie odszedł na emeryturę pół roku wcześniej.