Bez pozegnania
Bez pozegnania читать книгу онлайн
"Trzy dni przed ?mierci? matka wyzna?a – to by?y niemal jej ostatnie s?owa – ?e m?j brat wci?? ?yje" – tak zaczyna si? najnowszy thriller Cobena. Od dnia, w kt?rym brat Willa Kleina, Ken, zamordowa? Juli?, jego by?? sympati?, min??o jedena?cie lat. ?cigany mi?dzynarodowymi listami go?czymi, dos?ownie zapad? si? pod ziemi?. Z czasem rodzina uzna?a go za zmar?ego. Przegl?daj?c dokumenty rodzic?w, Will natrafia na ?wie?o zrobione zdj?cie Kena. Wkr?tce potem znika Sheila, narzeczona Willa. Coraz wi?cej poszlak wskazuje, ?e nie by?a osob?, za kt?r? si? podawa?a. FBI poszukuje jej jako g??wnej podejrzanej w sprawie o podw?jne zab?jstwo. Co ??czy Sheil? z seri? morderstw i spraw? sprzed jedenastu lat? Czy ona tak?e pad?a ofiar? zab?jcy? Gdzie jest Ken? Will nie zazna spokoju, zanim nie dotrze do…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Wydaje się, że to dobry punkt wyjścia – przytaknęła. Wyjaśnisz mi, dlaczego się tym interesujesz?
Zastanowiłem się.
– Jesteś gotowa wepchnąć kij w mrowisko, Yvonne?
– Tak, Will. Jestem.
– A jesteś w tym dobra?
– Mam ci zademonstrować?
– Pewnie.
– Może dzwonisz z Nowego Jorku, ale pochodzisz z New Jersey. Założyłabym się – chociaż pewnie mieszka tam więcej niż jeden Will Klein – że jesteś bratem tego słynnego mordercy.
– Podejrzanego o morderstwo – sprostowałem. – Skąd wiesz?
– Mam w komputerze bazę artykułów prasowych. Wprowadziłam twoje nazwisko i oto co wyszło. W jednym z artykułów wspomniano, że mieszkasz teraz na Manhattanie.
– Mój brat nie miał z tym nic wspólnego.
– Jasne, nie zamordował też waszej sąsiadki, tak?
– Nie o tym mówię. Podwójne morderstwo nie ma z nim nic wspólnego.
– Więc co cię z tym łączy? Westchnąłem.
– Inna bardzo bliska mi osoba.
– Kto?
– Moja dziewczyna. To jej odciski palców znaleziono na miejscu zbrodni.
W tle znowu usłyszałem dzieci. Wyglądało na to, że biegają po pokoju, wyjąc jak stado kojotów. Tym razem Yvonne Sterno ich nie uciszała.
– A więc to twoją dziewczynę znaleziono martwą w Nebrasce?
– Tak.
– I dlatego interesujesz się tą sprawą?
– Między innymi.
– A jakie są te inne powody?
Jeszcze nie byłem gotowy mówić jej o Carly.
– Znajdź Enfielda – powiedziałem.
– Jak ona się nazywała, Will? Twoja dziewczyna.
– Po prostu go znajdź.
– Hej, chcesz, żebyśmy pracowali razem? Jeśli tak, to nie ukrywaj tego przede mną. I tak mogę to w pięć sekund znaleźć w Internecie. Powiedz mi.
– Rogers – powiedziałem. – Nazywała się Sheila Rogers. Usłyszałem stukanie klawiszy.
– Zrobię, co będę mogła, Will – obiecała. – Trzymaj się, zadzwonię niebawem.
30
Miałem dziwny półsen.
„Półsen”, ponieważ właściwie nie spałem. Unosiłem się w tym dziwnym stanie między jawą a drzemką. Leżałem w ciemności z rękami splecionymi pod głową i zamkniętymi oczami. Wspomniałem już wcześniej, że Sheila uwielbiała tańczyć. Namówiła mnie nawet, żebym zapisał się do klubu tanecznego w żydowskim ośrodku kultury w West Orange w stanie New Jersey. Ośrodek znajdował się blisko szpitala, w którym leżała moja, matka i naszego domu w Livingston. Co środę razem odwiedzaliśmy matkę, a potem o szóstej trzydzieści szliśmy na wieczorek taneczny.
Byliśmy chyba najmłodszą parą w klubie, w którym średnia wieku wynosiła około siedemdziesięciu pięciu lat. Starsi ludzie umieją się poruszać. Usiłowałem dotrzymać im kroku, ale nie byłem w stanie. W ich towarzystwie czułem się skrępowany. Sheila nie. Czasem w połowie tańca odsuwała się ode mnie. Zamykała oczy. Jej twarz promieniała, gdy zatracała się w tańcu.
Szczególnie spodobali mi się państwo Segalowie, którzy tańczyli razem od czasów potańcówek dla żołnierzy w latach czterdziestych. Tworzyli ładną i zgraną parę. Pan Segal zawsze nosił biały krawat. Pani Segal coś niebieskiego i naszyjnik z pereł. Na parkiecie byli wspaniali. Poruszali się jak zgrani kochankowie. Podczas przerw byli rozmowni i przyjaźnie nastawieni do innych. Kiedy grała muzyka, widzieli tylko siebie.
Pewnego śnieżnego lutowego wieczoru – myśleliśmy, że klub będzie zamknięty, ale się pomyliliśmy, pan Segal przyszedł sam. Wciąż miał na sobie biały krawat i nienagannie uprasowany garnitur. Wystarczył jeden rzut oka na jego ściągniętą twarz, żeby zrozumieć, co się stało. Sheila uścisnęła moją dłoń. Widziałem łzę, która spłynęła jej z kącika oka. Kiedy muzyka zaczęła grać, pan Segal wstał, bez wahania wyszedł na parkiet i zaczął tańczyć sam. Ułożył ręce tak, jakby wciąż trzymał w nich żonę. Prowadził ją, tak delikatnie tańcząc z jej duchem, że nikt nie śmiał mu przeszkadzać.
W następnym tygodniu pan Segal już się nie pojawił. Od innych członków klubu dowiedzieliśmy się, że pani Segal przegrała długą walkę z rakiem. Mimo to tańczyła do końca. Muzyka zaczęła grać. Wszyscy znaleźli sobie partnerów i wyszli na parkiet. Mocno przytulając Sheilę, zdałem sobie sprawę z tego, że chociaż historia Segalów była smutna, to i tak mieli więcej szczęścia niż którekolwiek ze znanych mi małżeństw.
I właśnie od tego zaczynał się mój sen. Znów byłem w klubie tanecznym. Był tam pan Segal i mnóstwo ludzi, których nigdy przedtem nie widziałem – wszyscy bez partnerów. Kiedy muzyka zaczęła grać, sami wyszliśmy na parkiet. Rozejrzałem się wokół. Był tam mój ojciec, niezgrabnie wywijający fokstrota. Skinął mi głową. Patrzyłem na innych tancerzy. Naj – wyraźniej wszyscy wyczuwali obecność swoich drogich zmarłych. Spoglądali w ich widmowe oczy. Próbowałem pójść za ich przykładem, ale niczego nie widziałem. Tańczyłem sam. Sheila do mnie nie przyszła.
Gdzieś w oddali dzwonił telefon. We śnie usłyszałem głęboki głos, płynący z głośnika.
– Tu porucznik Daniels z posterunku policji w Livingston. Chciałbym porozmawiać z panem Willem Kleinem.
W tle usłyszałem stłumiony śmiech młodej kobiety. Szeroko otworzyłem oczy i klub taneczny znikł. Sięgając po słuchawkę, znowu usłyszałem kobiecy chichot.
Brzmiał jak śmiech Katy Miller.
– Może powinienem zadzwonić do twoich rodziców mówił porucznik Daniels do śmiejącej się osoby.
– Nie – powiedział głos Katy. – Mam osiemnaście lat.
– Nie może mnie pan…
Podniosłem słuchawkę.
– Mówi Will Klein.
– Cześć, Will – powiedział porucznik Daniels. – Tu Tim Daniels. Chodziliśmy razem do szkoły, pamiętasz?
Tim Daniels. Pracował na stacji benzynowej. Przychodził do szkoły w umazanym smarem kombinezonie, ze swoim nazwiskiem wyszytym na kieszonce. Domyślałem się, że wciąż lubi uniformy.
– Jasne – odparłem zupełnie rozkojarzony. – Jak leci?
– Dobrze, dzięki.
– Pracujesz w policji?
Nic nie uchodzi mojej uwagi.
– Taak i wciąż mieszkam w miasteczku. Ożeniłem się z Betty Jo Stetson. Mamy dwie córki. Usiłowałem przypomnieć sobie Betty Jo Stetson, ale nie zdołałem.
– O rety, gratulacje.
– Dzięki, Will. – Spoważniał. – W Tribune czytałem o twojej mamie. Przykro mi.
– Bardzo dziękuję.
Katy Miller znowu zaczęła się śmiać.
– Słuchaj, dzwonię do ciebie, bo… no cóż, chyba znasz Katy Miller?
– Tak.
Zamilkł na moment. Pewnie przypomniał sobie, że chodziłem z Julie i jaki los ją spotkał.
– Prosiła mnie, żebym do ciebie zadzwonił.
– W czym problem?
– Znalazłem Katy na placu zabaw Mount Pleasant, z opróżnioną do połowy butelką absolutu. Jest kompletnie pijana.
– Miałem zamiar zatelefonować do jej rodziców…
– Zapomnij o tym! – znowu wrzasnęła Katy. – Mam osiemnaście lat!
– Dobrze, dobrze. W każdym razie powiedziała, żebym zadzwonił do ciebie. No cóż, pamiętam, że my również byliśmy dziećmi. I też nie byliśmy doskonali, no nie?
– Pewnie – odparłem.
W tym momencie Katy krzyknęła coś, a ja zdrętwiałem. Byłem pewien, że się przesłyszałem. Jej słowa i niemal drwiący ton głosu były jak zimne dłonie zaciskające się na mojej szyi.
– Idaho! – zawołała. – Mam rację, Will? Idaho! Ścisnąłem słuchawkę, pewien, że źle usłyszałem.
– Co ona mówi?
– Nie mam pojęcia. Wciąż krzyczy coś o Idaho, ale jeszcze nie wytrzeźwiała. Katy znowu zaczęła swoje:
– Pieprzone Idaho! Pyrlandia! Idaho! Mam rację, no nie? Z trudem łapałem oddech.
– Posłuchaj, Will, wiem, że jest późno, ale mógłbyś tu przyjechać i ją zabrać? Odzyskałem głos na tyle, aby powiedzieć:
– Już jadę.