Skalpel
Skalpel читать книгу онлайн
Seria tajemniczych morderstw parali?uje Boston. Okoliczno?ci zbrodni wskazuj? na seryjnego zab?jc? kobiet, "Chirurga" kt?ry odbywa kar? do?ywocia. M?oda policjantka, Jane, przypuszcza, ?e nie chodzi o zwyk?e na?ladownictwo. Tymczasem "Chirurg" ucieka z wi?zienia a Jane staje si? obiektem zainteresowania pary sadystycznych zab?jc?w…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Rozdział 12
Choć północ minęła już dwie godziny temu, powietrze w rezerwacie Stony Brook było parne i gęste jak zupa.
Rizzoli z Korsakiem siedzieli w jej samochodzie stojącym blisko gęstego poszycia lasu. Ze swojego miejsca mogli widzieć wszystkie pojazdy przyjeżdżające do Stony Brook od wschodu. Inne jednostki policyjne były rozmieszczone wzdłuż Enneking Parkway, głównej drogi przecinającej rezerwat.
Każdy samochód skręcający z niej w boczne, terenowe drogi, prowadzące do dzikich partii rezerwatu, mógł natychmiast zostać otoczony przez nadjeżdżające ze wszystkich stron wozy policyjne. Pułapka funkcjonowała na zasadzie otworu w sakiewce: po zaciągnięciu sznurka nikt nie mógł z niej uciec.
Rizzoli pociła się w swojej kuloodpornej kamizelce.
Otworzyła okno, wciągając do płuc powietrze przesycone zapachem gnijących liści i wilgotnej ziemi.
– Wpuszczasz komary – poskarżył się Korsak.
– Muszę mieć trochę świeżego powietrza. Śmierdzi papierosami.
– Wypaliłem tylko jednego. Nic nie czuję.
– Palacze nigdy nie czują.
Spojrzał na nią.
– Chryste, warczysz na mnie przez całą noc.
Jeżeli masz do mnie jakieś pretensje, to może lepiej, żebyśmy porozmawiali. Patrzyła przez okno w kierunku drogi gruntowej, która była ciemna i pusta.
– Tu nie chodzi o ciebie – odparła.
– A o kogo?
Nie odpowiedziała.
Korsak po chwili chrząknął ze zrozumieniem.
– Znów ten Dean. Co on teraz robi?
– Parę dni temu poskarżył się na mnie Marquetteowi.
– Co mu powiedział?
– Że nie jestem odpowiednią osobą do tego zadania. Że potrzebny mi psycholog z powodu nierozwiązanych kwestii.
– Miał na myśli Chirurga?
– A jak ci się zdaje?
– Co za dupek.
– Dziś odkryłam, że otrzymaliśmy błyskawicznie odpowiedź z CODIS.
Do tej pory nigdy się to nie zdarzyło. Wystarczy, że Dean pstryknie palcem, a wszyscy już skaczą. Ciekawi mnie, gdzie jest w tej chwili.
– Z federalnymi, tak jest zawsze.
Uważają, że informacja to władza, prawda? Nie dzielą się nią, bo dla nich to męska zabawa. My dwoje jesteśmy pionkami w grze jakiegoś pieprzonego naśladowcy Jamesa Bonda.
– Pomyliło ci się z CIA.
– CIA czy FBI.
Wzruszył ramionami.
– Wszystkie te alfabetyczne agencje mają szmergla na punkcie tajemnic.
Zatrzeszczało radio.
– Tu Czujka Trzy.
Widzę samochód, sedan, najnowszy model.
Jedzie Enneking Parkway na południe.
Rizzoli zesztywniała, czekając na następny meldunek.
Usłyszeli głos Frosta.
– Czujka Dwa. Widzimy go. Nie zwalnia. Jedzie cały czas w kierunku południowym.
Kilka sekund później odezwała się następna jednostka.
– Czujka Pięć. Przejechał skrzyżowanie z Bald Knob Road. Wyjeżdża z parku. To nie nasz chłopiec. Nawet o tej porze ruch na Enneking Parkway był spory. Stracili rachubę, ile samochodów przejechało.
Powtarzające się fałszywe alarmy, poprzedzane długimi okresami nudy, spowodowały, że wyczerpał się jej zapas adrenaliny.
Zaczęła zapadać w odrętwienie. Westchnąwszy z rozczarowaniem, zagłębiła się w fotelu. Przez przednią szybę widać było czerń lasu, od czasu do czasu rozświetlaną przelatującymi robaczkami świętojańskimi. Zjaw się, sukinsynu, pomyślała. Przyjedź do mamusi…
– Napijesz się kawy? – spytał Korsak.
– Dzięki.
Napełnił kubek i podał jej.
Kawa była czarna, gorzka i w ogóle obrzydliwa, mimo to wypiła ją.
– Zrobiłem specjalnie mocną – powiedział.
– Dwie miarki folgersa zamiast jednej. Stawia mi na sztorc włosy na piersiach.
– Takiej mi było trzeba.
– Może jak wypiję jej dużo, część tych włosów wróci mi na głowę.
Spojrzała w kierunku lasu, gdzie ciemność kryła gnijące liście i szukające pożywienia zwierzęta. Zwierzęta o ostrych zębach.
Przypomniała sobie obgryzione szczątki Krzywiczej Damy i ujrzała oczami wyobraźni szopy ogryzające żebra i psy toczące głowy jak piłki. Las, który sobie wyobraziła, nie miał nic wspólnego z lasem jelonka Bambi.
– Nie mogę już nawet wymienić nazwiska Hoyta – skarżyła się.
– Jeśli to zrobię, natychmiast patrzy się na mnie z pieprzonym współczuciem.
Kiedy wczoraj próbowałam dowieść podobieństwa między Chirurgiem a naszym nowym chłopcem, wyczytałam we wzroku Deana opinię: Ona ciągle wraca do Chirurga. Myśli, że mam obsesję na jego punkcie.
Westchnęła.
– Możliwe, że mam.
Może będę ją miała zawsze. W każdym miejscu zbrodni będę widziała jego rękę. Każdy nowy sprawca będzie miał jego twarz.
Odezwała się centrala. Oboje spojrzeli na radioodbiornik.
– Mamy telefon z prośbą o sprawdzenie terenu cmentarza Fairfield. Jest tam w pobliżu jakiś patrol? Nikt się nie zgłosił. Dyspozytor powtórzył wezwanie.
– Mamy telefon z prośbą o sprawdzenie terenu cmentarza Fairfield. Wszedł tam nieupoważniony osobnik. Wóz patrolowy dwanaście, jesteście jeszcze w tej okolicy?
– Tu Dwunastka. Jesteśmy na River Street dziesięć-czterdzieści. Kod Jeden. Nie możemy interweniować.
– Zrozumiałem.
– Wóz numer piętnaście? Jakie jest wasze dziesięć-dziesięć?
– Tu Piętnastka. Jesteśmy w West Roxbury. Interweniujemy w sprawie Rakieta 6. Rodzice nie chcą się uspokoić. Możemy być w okolicy cmentarza nie wcześniej niż za pół godziny.
– Jest tam ktoś jeszcze? – dyspozytor próbował złowić jakikolwiek wóz patrolowy.
Rutynowe sprawdzenie cmentarza nie było podczas ciepłej, sobotniej nocy zadaniem priorytetowym. Zmarli nie są ważniejsi od kłótni małżeńskich czy chuligańskich wybryków nastolatków. Policja ma obowiązek zajmować się w pierwszym rzędzie żywymi.
Ciszę w radiu przerwał jeden z wozów zespołu obserwacyjnego detektyw Rizzoli.
– Tu Czujka Pięć. Jesteśmy na Enneking Parkway, w bezpośrednim sąsiedztwie cmentarza Fairfield…
Rizzoli porwała mikrofon i nacisnęła guzik nadawania.
– Czujka Jeden do Czujki Pięć. Nie ruszaj się ze swojego stanowiska! Zrozumiałeś?
– Mamy pięć wozów obserwacyjnych…
– Nie interesuje nas cmentarz.
– Do Czujki Jeden – włączył się dyżurny.
– Wszystkie wozy patrolowe są w tej chwili zajęte. Nie możesz zwolnić jednego z twoich?
– Odmawiam. Mój zespół ma pozostać na wyznaczonych stanowiskach. Czujka Pięć, zrozumieliście?
– Dziesięć-cztery. Zostajemy na miejscu. Centrala, nie podejmujemy działania.
Rizzoli westchnęła.
Była pewna, że następnego dnia będą na nią skargi, ale nie chciała zwolnić żadnej z jednostek obserwacyjnych z powodu mało ważnego wezwania.
– Nie wydaje się, żebyśmy byli przeciążeni robotą – odezwał się Korsak.
– Jeśli coś się zdarzy, akcja potoczy się bardzo szybko. Nie chcę stracić szansy.
– Pamiętasz, o czym niedawno rozmawialiśmy? Że masz obsesję?
– Nie zaczynaj od nowa.
– Nie mam zamiaru. Boję się, że odgryziesz mi głowę.
Otworzył drzwi samochodu.
– Dokąd idziesz?
– Wysiusiać się. Mam cię prosić o pozwolenie?
– To tylko ciekawość.
– Kawa przeze mnie przeleciała.
– Nie dziwię się. Twoja kawa wypaliłaby dziurę w żelazie.
Wysiadł z samochodu i poszedł w stronę lasu, rozpinając w drodze rozporek. Nie zadał sobie fatygi, żeby się schować za drzewo; siusiał na krzaki, stojąc na widoku. Nie miała ochoty na to patrzeć, więc odwróciła wzrok.
W każdej klasie zawsze się znajdzie jakieś przerośnięte dziecko; takim dzieckiem był właśnie Korsak – chłopcem, który otwarcie, bez zażenowania dłubał w nosie, bekał, a na koszuli miał zawsze resztki obiadu; dzieckiem o pulchnych, wilgotnych rękach, dzieckiem, którego każdy brzydził się dotknąć w obawie przed wszami.
Budził w niej odrazę, a zarazem było jej go żal. Spojrzała na resztki kawy w kubku, po czym wylała je przez okno.
Radio podało nową wiadomość, która ją ożywiła.
– Widzę samochód jadący Dedham Parkway na wschód. Wygląda na żółtą taksówkę.
– Taksówka? O trzeciej nad ranem? – odpowiedziała pytaniem.
– Tak wynika z obserwacji.
– Dokąd jedzie?
– Właśnie skręciła.
Jedzie teraz Enneking, na północ.
– Czujka Dwa, co widzisz? – wezwała następny wóz na trasie.
– Tu Czujka Dwa. Widzimy go. Przejechał koło nas… zameldował Frost. Przerwał, ale po chwili się ożywił: Zwalnia…
– I co dalej?
– Hamuje.
Wygląda na to, że chce się zatrzymać…
– Gdzie? – ucięła Rizzoli.
– Na parkingu leśnym.
Właśnie na niego wjechał! To on.
– Korsak, robi się gorąco! – syknęła przez otwarte okno.
W chwili gdy nakładała na głowę przenośny radiotelefon i umieszczała w uchu słuchawkę, nerwy miała napięte jak postronki.
Korsak zapiął rozporek i wgramolił się z powrotem do samochodu.
– Co się dzieje?
– Przed chwilą jakiś samochód zjechał z Enneking na miejsce postojowe.
– Czujka Dwa, co on teraz robi?
– Siedzi w samochodzie. Wyłączył światła.
Skuliła się na siedzeniu, przyciskając w skupieniu słuchawkę do ucha. Sekundy płynęły, w eterze trwała cisza. Wszyscy czekali na następny ruch podejrzanego. Sprawdza, czy teren jest czysty i czy może bezpiecznie zrobić następne posunięcie.
– Decyduj, Rizzoli – odezwał się Frost.
– Bierzemy go? Zastanawiała się nad alternatywą. Bała się zbyt wcześnie zamknąć pułapkę.
– Poczekaj – rzucił Frost.
– Włączył światła.
Cholera, cofa się.
Zmienił zamiar.
– Zauważył was? Frost! Powiedz, czy was zauważył?
– Nie wiem.
Wyjechał na Enneking. Jedzie na północ…
– Przestraszyliśmy go!
– W ułamku sekundy podjęła jedyną, słuszną decyzję.
– Wszystkie wozy do akcji! Otaczamy go! Natychmiast!
Zapaliła silnik i włączyła bieg. Opony zabuksowały, żłobiąc koryta w miękkim, pokrytym opadłymi liśćmi gruncie. Gałęzie krzaków smagały przednią szybę. Słyszała krzyżujące się rozmowy w radiu i zwielokrotnione wycie syren.
– Czujka Trzy. Zablokowaliśmy Enneking od północy…
– Czujka Dwa. Doganiamy go z tyłu…