Ostatni szpieg Hitlera
Ostatni szpieg Hitlera читать книгу онлайн
Rok 1944. Trwaj? przygotowania aliant?w do utworzenia drugiego frontu we Francji. Angielski wywiad wpada na trop g??boko zakonspirowanej siatki niemieckich szpieg?w, dzia?aj?cej na terenie Wielkiej Brytanii. Jej zadanie: zdoby? informacje o miejscu i terminie inwazji Wojsk Sprzymierzonych na Europ?. Na czele siatki stoi Catherine Blake – m?oda kobieta, bez skrupu??w morduj?ca ka?dego, kto m?g?by odkry? jej to?samo??. Przeciwnikiem jej jest Alfred Vicary.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Inteligencji nie sposób mu odmówić – odezwał się Vicary. – Spójrz na to: doktorat z prawa na uniwersytecie w Lipsku, uczeń Hellera i Rosenberga. Nie wygląda mi to na życiorys typowego nazisty. Naziści pogwałcili prawa Niemiec. Człowiek z takim wykształceniem nie byłby nimi zachwycony. I oto w tysiąc dziewięćset trzydziestym piątym roku nagle postanawia rzucić praktykę i pracuje dla Canarisa jako jego osobisty prawnik, swego rodzaju radca prawny Abwehry. Nie do wiary. Moim zdaniem jest szpiegiem, a doradztwo prawne dla Canarisa stanowi wyłącznie kolejną przykrywkę.
Vicary znowu przerzucał strony.
– Masz jakąś teorię? – spytał Harry.
– Szczerze mówiąc, nawet trzy.
– Wal.
– Pierwsza: Canaris stracił wiarę w swoje brytyjskie siatki wywiadowcze i zlecił Voglowi przeprowadzenie dochodzenia. Ktoś z życiorysem i przygotowaniem Vogla to idealny człowiek do sprawdzenia wszystkich teczek i raportów agentów i wyszperania rozbieżności. Cholernie uważaliśmy, Harry, ale prowadzić podwójną grę to wyjątkowo skomplikowane zadanie. Założę się, że palnęliśmy kilka błędów. A jeśli odpowiednia osoba się za nimi rozejrzy, na przykład ktoś o przenikliwości Kurta Vogla, może je znaleźć.
– Druga teoria?
– Druga teoria: Canaris zlecił Voglowi stworzenie nowej siatki. Właściwie za późno już na tego rodzaju przedsięwzięcie. Trzeba znaleźć agentów, skaptować ich, przeszkolić i wprowadzić do kraju przeciwnika. Jeśli chce się to zrobić porządnie, potrzeba na to miesięcy. Wątpię, żeby się do tego brali, ale nie można wykluczyć takiej możliwości.
– A trzecia teoria?
– Trzecia teoria: Kurt Vogel jest przełożonym jakiejś siatki szpiegowskiej, o której nie wiemy.
– Cała siatka agentów i my byśmy o niej nie wiedzieli? Czy to możliwe?
– Musimy założyć, że tak.
– Jeśli tak, nasze struktury znajdują się w niebezpieczeństwie.
– To domek z kart, Harry. Wystarczy jeden dobry agent, a wszystko runie.
Vicary zapalił papierosa. Tytoń usunął z ust resztki smaku rosołu.
– Canaris jest pod strasznym ciśnieniem, koniecznie musi zabłysnąć. Pewnie wybrałby swojego najlepszego człowieka do tej operacji.
– Co oznacza, że Kurt Vogel to człowiek pracujący w szybkowarze.
– Zgadza się.
– Więc może być niebezpieczny.
– A także nieostrożny. Musi wykonać ruch. Nadać komunikat radiowy albo wysłać do nas agenta. A kiedy to zrobi, siądziemy mu na kark.
Przez chwilę milczeli, Vicary palił, Harry przerzucał akta. Potem Vicary zrelacjonował mu, co się stało w archiwum.
– Bardzo często akta się zawieruszają, Alfredzie.
– Tak, ale dlaczego właśnie te? I co ważniejsze, dlaczego teraz?
– Słuszne pytania, ale podejrzewam, że odpowiedzi są bardzo proste. W trakcie dochodzenia najlepiej skupiać się na najważniejszym, nie dawać się rozpraszać drobiazgom.
– Wiem, Harry – Vicary zmarszczył brwi. – Ale to mi nie daje spokoju.
– Znam jedną królową archiwum.
– Nie wątpię.
– Powęszę trochę, popytam.
– Byle dyskretnie.
– Inaczej się nie da, Alfredzie.
– Jago kłamie, coś ukrywa.
– Czemu miałby kłamać?
– Nie wiem – powiedział Vicary, rozgniatając papierosa – ale płaci mi się za to, żeby mi przychodziły do głowy najgorsze myśli.
Rozdział dziesiąty
Bletchley Park, Anglia
Oficjalnie nosiło to nazwę Rządowej Szkoły Kodowania i Szyfrowania. Tak naprawdę jednak wcale nie było szkołą. Wyglądało jakby mogło nią być – duża, brzydka, wiktoriańska rezydencja otoczona wysokim płotem – ale większość mieszkańców Bletchley, niewielkiego miasteczka o wąskich uliczkach, zdawała sobie sprawę, że dzieje się tam coś ważnego. Na rozległych trawnikach stały tuziny baraków. Cały zadeptany teren wokół pokrywały ścieżki zamarzniętego błota. Klomby zarosły i zdziczały niczym małe dżungle. Pracowała tu przedziwna mieszanina ludzi: najwybitniejsi matematycy, mistrzowie szachowi, krzyżówkowi geniusze, a wszystkich ich zebrano w jednym celu: łamania niemieckich szyfrów.
Choć Bletchley Park stanowiło zbieraninę ekscentryków, Denholma Saundersa uważano tu za wyjątkowego dziwaka. Przed wojną był on najlepszym matematykiem w Cambridge. Teraz należał do najlepszych na świecie łamaczy kodów. Mieszkał na obrzeżach Bletchley wraz z matką i kotami syjamskimi, Platonem i Tomaszem Akwinatą.
Było późne popołudnie. Saunders siedział przy biurku w rezydencji, rozpracowując dwa komunikaty nadane przez Abwehre w Hamburgu do niemieckich agentów w Wielkiej Brytanii. Przechwycili je angielscy radiowcy, uznali za podejrzane i przekazali do Bletchley Park.
Saunders gwizdał fałszywie, skrzypiąc ołówkiem po kartce – zwyczaj, który okropnie irytował jego kolegów. Zajmował się łamaniem zaszyfrowanych komunikatów radiowych, pracował więc w zatłoczonym i obskurnym pomieszczeniu, ale przynajmniej było tu stosunkowo ciepło. Zawsze to lepiej, niż siedzieć jak
Eskimosi w igloo, w jednym z baraków, gdzie analitycy mordowali się nad morskimi i wojskowymi kodami Niemców.
Po dwóch godzinach skrzypienie i gwizdanie umilkło. Saunders słyszał tylko kapanie topniejącego śniegu, który dudnił w rynnach starego budynku. Dzisiejsza praca nie przyniosła mu satysfakcji: wiadomości nadano szyfrem, który Saunders osobiście rozgryzł już w 1940 roku.
– Wielkie nieba, robią się nieco monotonni, prawda? – rzucił w powietrze.
Jego zwierzchnikiem był Szkot, niejaki Richardson. Saunders zastukał, wszedł do gabinetu i położył na biurku obie rozszyfrowane wiadomości. Richardson przeczytał je i zmarszczył brwi. Właśnie wczoraj pewien oficer z MI- 5, Alfred Vicary, kazał ze szczególną uwagą polować na tego rodzaju komunikaty.
Richardson wezwał motocyklistę- kuriera.
– Jest jedna rzecz – odezwał się Saunders. – O co chodzi?
– O pierwszą wiadomość. Agent chyba miał problemy ze z Morse'em. Co więcej, poprosił radiotelegrafistę, żeby powtórzył komunikat. Oni lubią takie kawałki. Może to i bez znaczenia. Może ktoś przeszkodził w odbiorze. Ale chyba warto by wspomnieć o tym chłopcom z MI- 5.
Rzeczywiście, warto by – pomyślał Richardson.
Kiedy Saunders zniknął, napisał na maszynie krótką notkę, w której relacjonował, że agent zdawał się mieć trudności z alfabetem Morse'a. Po pięciu minutach rozszyfrowane wiadomości i informacja Richardsona wyruszyły w skórzanej torbie w podróż do Londynu.
Rozdział jedenasty
Selsey, Anglia
– W życium nie widział czegoś takiego, Mabel – opowiadał Arthur Barnes żonie przy śniadaniu.
Tego ranka, jak co dzień, wyprowadził swojego ulubionego owczarka walijskiego, Fionnę, na spacer po molo. Część była jeszcze otwarta dla cywilów; większość zamknięto i oznakowano jako strefę ściśle militarną. Wszyscy zachodzili w głowę, co wojsko tam robi. Nikt o tym nie rozmawiał. Świt się dziś spóźnił, szare chmury zaciągały niebo, popadywał deszcz. Fionna biegała bez smyczy, buszując nad brzegiem morza.
Fionna jako pierwsza zauważyła tę rzecz, dopiero potem Barnes.
– Jakiś cholerny betonowy potwór, Mabel. Wyglądało to jak wielki kloc przewrócony na bok.
Dwa holowniki ciągnęły to do morza. Barnes nosił pod płaszczem lornetkę: jego przyjaciel wypatrzył kiedyś sterczący komin niemieckiego U- boota i Arthur marzył, by i jemu trafiła się taka gratka. Wyjął lornetkę i przyłożył do oczu.
Betonowy dziwoląg miał do siebie przyczepioną łódź z szeroką, płaską tratwą, przedzierającą się przez wzburzone morze. Barnes namierzył lewą burtę („Choć, słowo daję, Mabel, trudno odróżnić prawą od lewej") i zauważył też niewielką łódź przybrzeżną z grupką jakichś wojskowych na pokładzie.
– Nie wierzyłem własnym oczom, Mabel – relacjonował, dojadając tosta. – Klaskali, wiwatowali, ściskali się i klepali po plecach. – Pokręcił głową. – Dasz wiarę, Hitler ma już w garści prawie cały świat, a nasi się podniecają, bo udało im się zmusić do pływania kawał betonu.