Czarny Wiatr
Czarny Wiatr читать книгу онлайн
Ostatnie dni II wojny ?wiatowej. Do wybrze?y Stan?w Zjednoczonych dop?ywa japo?ski okr?t podwodny. Ale nie wype?nia powierzonego mu tajnego zadania. Zatopiony przez ameryka?ski niszczyciel znika na dnie oceanu wraz ze swym ?adunkiem…
Rok 2007. Kto? wie o misji sprzed sze??dziesi?ciu lat. I zamierza wykorzysta? to, co przewozi? japo?ski okr?t, by przeprowadzi? podst?pny plan. Na jego drodze stoi jednak troje ludzi: pi?kna biolog, m?ody in?ynier i ich ojciec, szef NUMA – Dirk Pitt.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Dotarł do dwóch dużych kwadratowych pokryw luków ładowni dziobowej. Spodziewał się, że przy tak mocnym przechyle frachtowca będą otwarte, ale się mylił. Okrążyli klapy w poszukiwaniu uszkodzeń lub śladów wycieku.
– Zamknięty szczelnie jak beczka z olejem – stwierdził Giordino, gdy wrócili tam, skąd zaczęli.
– Gdzieś musi być dziura.
Pitt opadł wolno w dół przy sterburcie, żeby przyjrzeć się krzywiźnie odsłoniętego kadłuba. Wokół statku wyrastała stromo rafa koralowa. Wiedziony instynktem zszedł niżej aż do widocznego częściowo kila, potem popłynął powoli w kierunku dziobu. Nagle się zatrzymał. W kadłubie była dziura o poszarpanych krawędziach. Miała prawie sześć metrów długości i ponad metr wysokości. Sięgała do samego dziobu.
Giordino gwizdnął z podziwem.
– Jak „Titanic". Tylko ten zezłomował się na rafie koralowej, a nie pod bryłą lodu.
– Chyba próbował dopłynąć do brzegu – rzekł Pitt.
– Może uciekał przed sztormem.
– Albo przed naszą marynarką wojenną. Niedaleko stąd jest wyspa Leyte, gdzie w czterdziestym czwartym japońska flota została zdziesiątkowana.
W czasie II wojny światowej na Filipinach toczyły się ciężkie walki. Podczas daremnej obrony i późniejszego odzyskiwania wysp zginęło ponad sześćdziesiąt tysięcy Amerykanów. Zapomniana ofiara krwi, która przewyższała straty w Wietnamie. Po niespodziewanym ataku na Pearl Harbor Japończycy wylądowali w pobliżu Manili i szybko pokonali amerykańskie i filipińskie siły stacjonujące na półwyspie Bataan oraz wyspach Luzon i Corregidor. Okupowali Filipiny przez trzy lata, dopóki amerykańska ofensywa na Pacyfiku nie doprowadziła do inwazji na wyspę Leyte w październiku 1944 roku.
Nieco ponad sto mil morskich od wyspy Panglao, w zatoce u wybrzeży Leyte, rozegrała się największa bitwa morska w historii. Kilka dni po wylądowaniu na Leyte sił inwazyjnych MacArthura pojawiła się japońska flota i zdołała rozdzielić amerykańskie siły wsparcia morskiego. Japończycy byli o włos od zniszczenia Siódmej Floty, ale w końcu zostali rozbici. Stracili cztery lotniskowce i trzy pancerniki, łącznie z olbrzymem „Musashi". Ta klęska zakończyła dominację cesarskiej marynarki wojennej na Pacyfiku i w ciągu roku potęga militarna Japonii się załamała.
Na dnie morza wokół południowofilipińskich wysp Leyte, Samar, Mindanao i Bohol pozostały wraki statków transportowych i okrętów wojennych zatopionych w czasie konfliktu. Pitt nie byłby zaskoczony, gdyby toksyna pochodziła z któregoś z nich. Patrząc na dziurę w kadłubie frachtowca, łatwo było się domyślić, że jest ofiarą wojny.
Pitt wyobraził sobie atak lotniczy na japoński statek i ryzykowną decyzję kapitana, żeby skierować frachtowiec na brzeg w desperackiej próbie ratowania załogi i ładunku. Kadłub rozpruty przez rafę koralową szybko wypełnił się wodą, frachtowiec osiadł w rozpadlinie i przechylił się na lewą burtę. Ładunek, który próbował ocalić kapitan, spoczął na dnie morza na kilkadziesiąt lat.
– Chyba trafiliśmy w dziesiątkę – powiedział Giordino.
Pitt odwrócił się do niego i zobaczył, że Al wskazuje rafę przy kadłubie. Koralowce wokół dziobu nie miały żywych, czerwonych, niebieskich i zielonych barw. Były białe. Pitt zauważył, że w pobliżu nie widać żadnych ryb.
– Zatrute arsenem – stwierdził.
Odwrócił się z powrotem do wraku, sięgnął po małą lampę przy swojej kamizelce ratunkowej, zanurkował do dziury w kadłubie i oświetlił ciemne wnętrze. Dolny poziom przedziału dziobowego był pusty, leżał tu tylko gruby łańcuch kotwiczny, zwinięty jak wielki stalowy wąż. Pitt skręcił w stronę rufy i dotarł do grodzi. Giordino poszedł w jego ślady. Pitt oświetlił stalową przegrodę, która oddzielała ich od ładowni dziobowej. W dole, na styku grodzi z prawą burtą, znalazł to, czego szukał. Siła zderzenia kadłuba z rafą wygięła jedną z płyt przegrody. Powstał poziomy otwór wysokości kilkudziesięciu centymetrów, który umożliwiał dostanie się do ładowni.
Pitt zbliżył się do grodzi, uważając, żeby nie zmącić płetwami wody wokół siebie. Wsunął głowę w otwór, poświecił i doznał wstrząsu. Patrzyło na niego duże martwe oko. Po chwili zdał sobie sprawę, że to ponaddwudzie-stokilogramowy lucjan. Zielona ryba dryfowała w zalanym przedziale statku, zwrócona szarym brzuchem do góry. Widok w głębi ładowni zmroził mu krew w żyłach. Leżały tam, niczym stosy jajek w kurniku, setki zardzewiałych pocisków artyleryjskich do 105-milimetrowych dział, których armia japońska używała w czasie II wojny światowej.
– Prezent dla generała MacArthura? – mruknął Giordino, kiedy zajrzał do ładowni.
Pitt w milczeniu skinął głową i wyjął plastikowy worek. Giordino sięgnął po jeden z pocisków i włożył do środka. Pitt zamknął szczelnie worek. Al podniósł drugi skorodowany pocisk i potrzymał go kilka centymetrów nad dnem. Patrzyli, jak ze środka wycieka brązowa oleista substancja.
– To mi nie przypomina prochu ani żadnego materiału wybuchowego – powiedział Giordino i ostrożnie odłożył pocisk.
– Bo to chyba nie jest zwykła amunicja artyleryjska – odparł Pitt, zauważywszy pod najbliższym stosem pocisków kałużę brązowej cieczy. – Damy naszą zdobycz do zbadania naukowcom na statku i zobaczymy, co się okaże.
Wetknął worek z pociskiem pod pachę, wycofał się z ładowni, wypłynął z przedziału dziobowego przez dziurę w kadłubie i wzniósł ku powierzchni.
Nie miał wątpliwości, że pocisk pochodzi z czasów II wojny światowej. Ale dlaczego arsen? Tego nie wiedział. Japończycy wprowadzali różne innowacje do uzbrojenia i pociski z arsenem mogły być częścią ich arsenału śmierci. Strata Filipin była dla nich zapowiedzią końca wojny. Może amunicja na frachtowcu miała być ich ostatnią deską ratunku.
Kiedy wynurzył się z tajemniczym pociskiem, poczuł ulgę na myśl, że zabójczy ładunek statku nie dotarł do portu, lecz spoczął na dnie morza.
CZĘŚĆ II
14
Pięćdziesięciopięciometrowy jacht Benetti o stalowym kadłubie wzbudzał podziw nawet w bogatym Monte Carlo. Zbudowano go we Włoszech na zamówienie. W luksusowym wnętrzu były marmurowe podłogi i perskie dywany. Eleganckie salony i kabiny wypełniały rzadkie chińskie antyki. Na ścianach wisiały piętnastowieczne obrazy flamandzkiego mistrza Hansa Memlinga, tworząc wrażenie eklektyzmu. Z zewnątrz lśniący kasztanowo-biały jacht z mocno przyciemnionymi szybami wyglądał bardziej tradycyjnie. Na pokładach miał drewno tekowe i mosiądz. Całość była gustownym połączeniem uroku starego świata z nowoczesnym wzornictwem i techniką, które zapewniały funkcjonalność i szybkość. Gdy płynął rzeką Han-gang przez Seul i okolice, wszystkie głowy odwracały się w jego kierunku. Miejscowe wyższe sfery uważały zaproszenie na pokład za wyróżnienie. Taka wizyta była też rzadką okazją do spotkania z tajemniczym właścicielem jachtu. O Dae-jong Kangu, czołowym przemysłowcu południowokoreańskim, mówiono, że ma udziały we wszystkim. W okresie boomu gospodarczego lat dziewięćdziesiątych pojawił się jako szef prowincjonalnej firmy budowlanej. Wkrótce jego firma zaczęła wchłaniać inne, z branży okrętowej, elektronicznej i telekomunikacyjnej. Wszystkie interesy prowadzono pod szyldem Kang Enterprises, prywatnego imperium kontrolowanego i kierowanego przez właściciela. Kang chętnie spotykał się z politykami i biznesmenami i miał wpływ na decyzje rad nadzorczych największych południowokoreańskich spółek.
Ale życie prywatne pięćdziesięcioletniego kawalera było owiane tajemnicą. Spędzał dużo czasu w swojej posiadłości w ustronnej części górzystej wyspy Kjodongdo niedaleko ujścia rzeki Han-gang na zachodnim wybrzeżu Półwyspu Koreańskiego. Według relacji nielicznych prywatnych gości miał tam stadninę koni i pole golfowe. Starannie ukrywana prawda o tajemniczym biznesmenie zaszokowałaby jego znajomych i patronów politycznych. Nawet najbliżsi współpracownicy nie wiedzieli, że Kang od ponad dwudziestu pięciu lat jest agentem rządu Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej.