-->

Zawod: Wiedzma. Cziic II

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Zawod: Wiedzma. Cziic II, Gromyko Olga-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Zawod: Wiedzma. Cziic II
Название: Zawod: Wiedzma. Cziic II
Автор: Gromyko Olga
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 232
Читать онлайн

Zawod: Wiedzma. Cziic II читать книгу онлайн

Zawod: Wiedzma. Cziic II - читать бесплатно онлайн , автор Gromyko Olga

Jak m?wi stare przys?owie, gdzie mag nie mo?e, tam… magiczk? po?le. Zasada ta obowi?zuje tak?e w drugim tomie opowie?ci o W.Rednej – nie takiej znowu wrednej – adeptce VIII roku Starmi?skiej Wy?szej Szko?y Magii, Wr??biarstwa i Zielarstwa… Jej `wied?mowato??` ma niezwyk?y talent do magii, nieprzeci?tn? intuicj? i w?ciek?? inteligencj?. Zawsze czyta cudz? korespondencj?. Wiedzy tajemnej u?ywa z wielkim hukiem. Widywana jest wy??cznie w z?ym i podejrzanym towarzystwie. Ostatnio: trolla-najemnika, w bagnie z zombie, u oszala?ego nekromanty, w?r?d szumowin-wa?dak?w. Typowa kobieta, ze s?abo?ci? do czarusia typu `blond Bond`. Idzie za nim na koniec ?wiata, cho? wie, ?e to…wampir.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 ... 52 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Czekaj, może najpierw spytamy, po co mu był ten miecz.

– A czego tu pytać, wszystko jasne. Oż, ty ghyrze kudłaty, kamyczek się spodobał?

– Przywal mu! – wrzasnął Len, nareszcie wydostając się z żywego korka i biegnąc w naszym kierunku z maksymalną prędkością. – Szybciej, póki…

„Póki" nastąpiło szybciej, niż się spodziewał. Pod kudłatymi łapkami uciekiniera otworzyła się ziemia, wałdaczek pisnął z zachwytem i dał susa do mrocznej dziury o średnicy około dwóch łokci. Wal bez namysłu skoczył za nim, ale to byłoby za proste – ziemia znów zamknęła się dookoła jego bioder, jak pasek na spodniach.

– Wyciągnij mnie stąd, ghyrowa wiedźmo, brudna twoja mać! – ryknął troll, rzucając się jak złapany w pułapkę na myszy szczur. Zabić nie zabiła, ale trzymała mocno.

Len nie zdążył wyhamować, wpadł na sterczącego z ziemi trolla, potknął się i poturlał, robiąc fikołki przez głowę. Płaszcz odleciał na bok, kurtka pękła wzdłuż środkowego szwu i gdy wampir w końcu ciężko upadł na brzuch, grzebiąc rękoma po żwirze, zebrani na placu ludzie zobaczyli szare skórzaste skrzydła nietoperza dekorujące plecy przystojnego młodzieńca.

Histeryczny egzaltowany wrzask handlarki, która wysypała nieświeże paszteciki, stał się sygnałem do rozpoczęcia działań. Len, nadal leżąc, spojrzał przez ramię, zorientował się w wywołanym efekcie i zaklął przez zęby.

– Wampir! Wampir!!! – darła się kobieta, wskazując drania drżącym palcem na wypadek, gdyby ktoś się sam nie domyślił.

Len zerwał kurtkę razem z koszulą i z szelestem rozprostował skrzydła. Ludzie cofnęli się z zaskoczonym wydechem.

– Odleci, ścierwo! – gorąco szepnął ktoś za moimi plecami.

– Byś chociaż rękawem twarz zakryła, bezwstydnico! Wampiry to potrafią na dziewki uroki rzucać!

To już było skierowane do mnie, ale nieszczególnie mnie zmartwiło. Co on wyprawia?! Przecież nie umie latać!

Ale wampir miał w zapasie lepszą sztuczkę. Machnął skrzydłami, otulił się nimi z głową i szara skórzasta masa natychmiast zaczęła zmieniać kształt. Skrzydła stopiły się, oblepiły jego ciało jak powłoka z dziegciu, przez ledwie widoczne kontury rąk i nóg pojawiły się długie czarne pazury. Głowa spłaszczyła się z boków i wyciągnęła w wilczy pysk rozerwany złowieszczym wyszczerzem. Na ciele wykwitły puszyste chryzantemy sierści, po chwili zlewając się w gęste futro.

Biały wilk zjeżył sierść na karku i groźnie warknął.

Zdania tłumu podzieliły się. Niektórzy dalej upierali się, że „Wampir! Wampir!", podczas gdy większość dopasowała się do sytuacji i z krzykami „Kudłak! Kudłak!" rzuciła na boki, tworząc dookoła Lena szeroki krąg. Jednolity. Przednie rzędy się bały, a tylne nic nie widziały, w związku z czym nieprzerwanie wymieniali się miejscami, powoli jeżąc się mieczami, łukami i kijami. Kleryk w czarnych powiewających szatach wspiął się na wóz z dyniami i łamiącym się głosem wyrzucał z siebie anatemę, szczodrze polewając tłum wodą święconą. Dynie chrzęściły, w oczach kleryka płonął sprawiedliwy gniew. Na pomazanym tłuszczem słupie, zwieńczonym kołem z nagrodami, do których nie udało się dobrać ani jednemu z dotychczasowych uczestników, siedzieli teraz: kościsty staruszek, piegowaty wiejski chłopak z tępo opadniętą szczęką, tłusta baba trzymająca w zębach rączkę kosza z jajkami, akrobata z wędrownego cyrku i prążkowany kot, który przy akompaniamencie rozdzierającego duszę miauczenia i skrzypu pazurów powoli zsuwał się w dół. Wieśniak, który dopiero co zakupił po przystępnej cenie dziesiątkę prosiaków, wypuścił z rąk worek, a różowe świnki z zadartymi ogonkami, kwicząc, miotały się pod nogami. Koścista chabeta, którą Cygan próbował opchnąć komuś jako nieujeżdżonego trzylatka, na widok wilka stanęła dęba, przyłożyła właścicielowi kopytem w skroń i uciekła precz, rozwijając w galopie prędkość medalisty. Królewscy strażnicy nie poddali się ogólnej panice i rozpoczęli systematyczny odwrót w kierunku wyjścia.

Jak to zwykle bywa, najodważniejsi okazali się prości wieśniacy. Przy akompaniamencie tupotu łapci i zagrzewających ducha głośnych okrzyków rzucili się na Lena, zacieśniając pierścień. Wilk skoczył najpierw w jedną, a potem w drugą stronę, dopuścił chłopów trochę bliżej, a potem szybkim wypadem ugryzł jednego z nich w kostkę. Chłopina z wyciem zgiął się wpół, zwierzę zwinnie wskoczyło mu na plecy i przebiegło po głowach i ramionach atakujących, by na końcu skoczyć na dach najbliższego namiotu. Tłum z rozczarowanym wyciem puścił się w pogoń, przewracając stragany. Ale gdzie tam! Wilk leciał po dachach jak kozica. Po chwili wahania zaryzykował i skoczył na mur targowiska, powisiał chwilę, grzebiąc łapami, podciągnął się do góry i tyle go widzieli.

Pościg wpadł na mur z impetem suchego grochu, zgniatając najszybszych i najodważniejszych. Mur pękł, ale wytrzymał. Dalsze wydarzenia rozegrały się poza polem mojego widzenia. Za murem piszczano, wrzeszczano, ryczano, dzwonienie mieczy mieszało się z tupotem i rżeniem. Rzuciłam parę niecenzuralnych słów o polu antymagicznym i pobiegłam wzdłuż ściany w kierunku bramy. Tam unosiła się chmura kurzu, trzy czy cztery konie bez jeźdźców uciekały w różne strony, strażnicy, którzy zgodnie z nakazem zdrowego rozsądku przeczekali awanturę za murem, próbowali opanować chrapiące i stające dęba wierzchowce, a niektórzy już leżeli na ziemi, wyrzucając z siebie skomplikowane tyrady pod adresem przodków Lena. Jak okazało się później, zamiast zaatakować jeźdźców, wilk rzucił się w gąszcz kopyt i przenikliwie zawył na mrożącej krew w żyłach nucie. Konie oszalały. Strażnicy upuścili miecze i kusze i jak dojrzałe gruszki pospadali na ziemię. Nikt z nich nie zauważył, gdzie zniknął wilk. Co prawda potem niektórzy twierdzili, że zmienił się w czarnego kruka i odleciał na wschód.

Ilość czarnych kruków, wytępionych do zachodu słońca, nie dawała się nawet policzyć.

Dziesiętnik, klnąc i tłukąc batem tańczącego w miejscu konia, obrzucał głośnymi przekleństwami znacznie szczuplejszą już armię swoich, magów, wampiry, kudłaki i turniej jako taki.

Uwaga tłumu przeniosła się teraz na ugryzionego chłopa. Ten turlał się po ziemi i wył z bólu, ściskając okaleczoną nogę. Rzek krwi jakoś nie było widać i cierpienia pogryzionego miały raczej charakter moralny. Jeśli wierzyć legendzie, ugryzienie kudłaka było zakaźne. I tłum, i ofiara z drżeniem serca czekali na pierwsze symptomy. Zdecydowanie zakończyłam tę zabawę, pokazując znak Szkoły Magii (wydany mi po rozpoczęciu ósmego roku – był to prościutki żeton z moim imieniem i odciskiem szkolnej pieczęci) i głośno poinformowałam zebranych, że ugryzienie kudłaka jest groźne tylko w nocy. Uczciwie mówiąc, w ogóle bardzo wątpiłam, by ślina Lena miała jakiekolwiek działanie mutagenne, choćby cała sprawa miała miejsce o północy, przy pełni księżyca i na rozstajach trzech dróg. Tłum zabuczał z rozczarowaniem, chłop ucichł i pozwolił mi obejrzeć kostkę. Dwie pary schludnych dziurek po każdej stronie wyglądały niepoważnie i nawet krew przestała lecieć sama z siebie, w związku z czym postanowiłam zastosować prościutkie zaklęcie antytężcowe – ale w tym miejscu pole antymagiczne skutecznie pokrzyżowało mi szyki. W końcu ograniczyłam się do nałożenia bandaża z trzech chust pożyczonych przez gapiów o dobrych sercach i poradziłam chłopu przemyć ranę bimbrem i zaaplikować adekwatną ilość tego magicznego płynu do wewnątrz. Drugą część przepisu chłop starannie powtórzył małżonce, której w końcu nie bez trudu udało się przepchać do niego przez ciasny pierścień gapiów.

Niezbyt interesując się dalszym losem ugryzionego, wydostałam się z tłumu i poszukałam spojrzeniem znajomych twarzy. Magowie, którzy sami jeszcze nie do końca doszli do siebie, próbowali zaprowadzić jaki taki porządek i powstrzymać panikę. Zaczęli od słupa. O ile z piegowatym chłopakiem, akrobatą i kotem nie mieli szczególnych problemów, o tyle gruba baba tylko mocniej ściskała nogi i ręce i buczała. Blokada antymagiczna dała się we znaki nie tylko mnie i teraz bakałarze kręcili się pod słupem jak lisy pod bocianim gniazdem. Ostatecznie kobiecina poddała się perswazji i rozluźniła… zęby. Kosz obrócił się w locie, jajka rozproszyły się i ani jedno nie chybiło celu. Wszystkie próby chętnych do wejścia na słup skończyły się niepowodzeniem. Po uwolnieniu ust baba darła się dzikim głosem. Dziadek, który siedział wyżej od grubaski i pragnął możliwie szybko znaleźć się na ziemi, popchnął ją nogą, wskutek czego zaczęła powoli ześlizgiwać się w dół. W ten okrutny sposób asystował jej do samego dołu słupa, ale zamiast podziękowań grubaska rzuciła się na niego z pięściami.

1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 ... 52 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название