-->

Bez pozegnania

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Bez pozegnania, Coben Harlan-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Bez pozegnania
Название: Bez pozegnania
Автор: Coben Harlan
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 222
Читать онлайн

Bez pozegnania читать книгу онлайн

Bez pozegnania - читать бесплатно онлайн , автор Coben Harlan

"Trzy dni przed ?mierci? matka wyzna?a – to by?y niemal jej ostatnie s?owa – ?e m?j brat wci?? ?yje" – tak zaczyna si? najnowszy thriller Cobena. Od dnia, w kt?rym brat Willa Kleina, Ken, zamordowa? Juli?, jego by?? sympati?, min??o jedena?cie lat. ?cigany mi?dzynarodowymi listami go?czymi, dos?ownie zapad? si? pod ziemi?. Z czasem rodzina uzna?a go za zmar?ego. Przegl?daj?c dokumenty rodzic?w, Will natrafia na ?wie?o zrobione zdj?cie Kena. Wkr?tce potem znika Sheila, narzeczona Willa. Coraz wi?cej poszlak wskazuje, ?e nie by?a osob?, za kt?r? si? podawa?a. FBI poszukuje jej jako g??wnej podejrzanej w sprawie o podw?jne zab?jstwo. Co ??czy Sheil? z seri? morderstw i spraw? sprzed jedenastu lat? Czy ona tak?e pad?a ofiar? zab?jcy? Gdzie jest Ken? Will nie zazna spokoju, zanim nie dotrze do…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 74 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Ona kiedyś pracowała na ulicy – powiedziałem.

– Twoja dziewczyna?

– Tak.

– Dla Castmana?

– Tak.

Raquel przeżegnał się.

– To zły człowiek, Słodki Willy. Najgorszy.

– Dlaczego?

– Oblizał wargi.

– Dziewczyn jest w bród. To towar. Przynoszą pieniądze, zostają w interesie; nie przynoszą, sam wiesz, co się z nimi dzieje.

Wiedziałem.

– Tylko że z Castmanem – Raquel wymówił to nazwisko w taki sam sposób, w jaki niektórzy mówią „rak” – było inaczej.

– Jak?

– Psuł własny towar. Czasem dla zabawy.

– Mówisz o nim w czasie przeszłym – zauważył Squares.

– To dlatego, że wypadł z interesu jakieś… trzy lata temu.

– Żyje?

Raquel zamilkł. Wahał się.

– Jeszcze żyje – odparł w końcu. – Tak sądzę.

– Co masz na myśli?

Raquel tylko potrząsnął głową.

– Musimy z nim porozmawiać – powiedziałem. – Wiesz, gdzie możemy go znaleźć?

– Dotarły do mnie tylko plotki.

– Jakie?

Znów potrząsnął głową.

– Sprawdźcie na rogu Wright Street i Avenue D w południowym Bronksie. Słyszałem, że tam można go znaleźć odparł i odszedł, stąpając nieco pewniej na tych swoich szpilkach. Samochód podjechał, zatrzymał się i znowu zobaczyłem, jak ludzka istota pogrąża się w mroku nocy.

9

W większości dzielnic człowiek obawiałby się budzić kogoś o pierwszej w nocy. Ta do nich nie należała. Wszystkie okna były zabite deskami, w drzwiach tkwiły kawałki dykty. Farba nie tyle się łuszczyła, co obłaziła płatami.

Squares zapukał w dyktę i natychmiast odezwał się kobiecy głos:

– Czego tam?

– Szukamy Louisa Castmana.

– Odejdźcie.

– Musimy z nim porozmawiać.

– Macie nakaz?

– Nie jesteśmy z policji.

– A kim jesteście? – spytała kobieta.

– Pracujemy dla Covenant House.

– Nie ma tu uciekinierów! – zawołała, bliska histerii. Idźcie stąd.

– Ma pani wybór – rzekł Squares. – Albo teraz porozmawiamy z Castmanem, albo wrócimy z bandą wścibskich gliniarzy.

– Ja nic nie zrobiłam.

– Zawsze można coś wymyślić. Niech pani otworzy drzwi.

Kobieta szybko podjęła decyzję. Usłyszeliśmy trzask odsuwanej zasuwy, potem drugiej, a później brzęk łańcucha. Drzwi się uchyliły. Ruszyłem, ale Squares zablokował mi drogę.

– Zaczekaj, aż otworzy.

– Szybko – powiedziała kobieta, skrzecząc jak stara wiedźma. – Wchodźcie do środka. Nie chcę, żeby was ktoś zobaczył.

Squares pchnął drzwi. Otworzyły się na oścież. Kobieta od razu je zamknęła. Wewnątrz panował półmrok. Jedynym źródłem światła była słaba żarówka w odległym kącie po prawej. Nakryty włóczkową kapą fotel i ława stanowiły niemal całe umeblowanie. Zaduch był taki, że bałem się oddychać. Zastanawiałem się, kiedy po raz ostatni otwierano tu okno, a pokój zdawał się szeptać do mnie: „Nigdy”.

Squares zwrócił się do kobiety, która stanęła w rogu pokoju. W mroku widzieliśmy tylko jej sylwetkę.

– Nazywają mnie Squares – powiedział.

– Wiem, kim jesteście.

– Spotkaliśmy się?

– To nieważne.

– Gdzie on jest? – spytał Squares.

– Jest tu tylko jeszcze jeden pokój – odparła, powoli wyciągając rękę. – On może teraz spać.

Nasze oczy pomału przyzwyczaiły się do półmroku. Ruszyłem w stronę kobiety, która się nie cofnęła. Podszedłem bliżej. Kiedy podniosła głowę, o mało nie krzyknąłem. Wymamrotałem przeprosiny i chciałem się cofnąć.

– Nie – powiedziała. – Chcę, żebyście zobaczyli.

Przeszła przez pokój, stanęła przed lampą i odwróciła się twarzą do nas. Z dumą stwierdzam, że ani Squares, ani ja nie wzdrygnęliśmy się ze zgrozy, a nie było to łatwe. Ten, kto ją oszpecił, zadał sobie wiele trudu. Zapewne była ładna; teraz wyglądała, jakby przeszła kilka bynajmniej nieupiększających operacji plastycznych. Kształtny kiedyś nos został rozgnieciony niczym żuk ciężkim butem. Niegdyś gładka skóra była pocięta i poszarpana. Kąciki ust rozdarto tak, że było wiadomo, gdzie się kończyły. Całą twarz przecinały purpurowe blizny, jakby dobrał się do niej trzylatek z pudełkiem kredek. Lewe oko miała nieruchome i zezujące. Drugim patrzyła na nas.

– Pracowałaś na ulicy – stwierdził Squares. Skinęła głową.

– Jak masz na imię?

Poruszanie wargami przychodziło jej z trudem.

– Tanya.

– Kto ci to zrobił?

– A jak myślicie?

Nie trudziliśmy się odpowiedzią.

– Jest za tymi drzwiami – powiedziała. – Opiekuję się nim. Nie robię mu krzywdy. Rozumiecie? Nigdy nie podniosłam na niego ręki.

Obaj kiwnęliśmy głowami. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Sądzę, że Squares też był zdezorientowany. Podeszliśmy do drzwi. Cisza. Może rzeczywiście spał. Nic mnie to nie obchodziło. Będzie musiał się zbudzić. Squares chwycił za klamkę i obejrzał się na mnie. Dałem mu znak, że sobie poradzę. Otworzył drzwi.

W pokoju paliły się światła tak jasne, że musiałem zmrużyć oczy. Usłyszałem ciche popiskiwanie i zobaczyłem urządzenie stojące obok łóżka. Nie ono jednak przykuło mój wzrok, a ściany.

Najpierw zauważało się ściany. Były wyłożone korkiem – zauważyłem charakterystyczny brązowy kolor – i wytapetowane zdjęciami. Setkami zdjęć. Niektóre były powiększone do rozmiarów plakatu, inne klasyczne dziesięć na piętnaście, większość w pośrednich formatach – a wszystkie zostały starannie przytwierdzone pineskami do korkowych ścian. I wszystkie ukazywały Tanyę.

Zdjęcia zostały zrobione, zanim ją oszpecono. Miałem rację. Tanya była kiedyś piękna. Fotografie, przeważnie portrety, przykuwały wzrok. Spojrzałem na sufit, który też był pokryty zdjęciami, niczym freskiem.

– Pomóżcie mi. Proszę.

Cichy głos dochodził z łóżka. Podeszliśmy do niego ze Squaresem. Tanya stanęła za nami i odkaszlnęła. Odwróciliśmy się. W jaskrawym świetle jej szramy wydawały się niemal żywe, jakby po jej twarzy pełzało mnóstwo dżdżownic. Nos miała nie tylko spłaszczony, ale i zniekształcony. Stare zdjęcia zdawały się jarzyć, tworząc perwersyjny kontrast z rzeczywistością.

Mężczyzna na łóżku jęknął.

Czekaliśmy. Tanya zdrowym okiem spojrzała najpierw na mnie, a potem na Squaresa. To oko zdawało się nas zachęcać, żebyśmy wryli sobie w pamięć jej dawniejszy wizerunek, a także zakonotowali, co on jej zrobił.

– Otwieraczem do konserw – wyjaśniła. – Zardzewiałym. Zajęło mu to prawie godzinę. Nie tylko twarz mi pokaleczył.

Nie dodając już ani jednego słowa, Tanya wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, po czym Squares zapytał:

– Louis Castman?

– Gliny?

– Castman?

– Tak, i zrobiłem to. Chryste, cokolwiek chcecie usłyszeć, przyznam się do wszystkiego. Tylko zabierzcie mnie stąd. Na miłość boską!

– Nie jesteśmy z policji – wyjaśnił Squares.

Castman leżał na wznak na specjalnym łóżku z poręczami i kółkami. Do piersi miał podłączoną jakąś rurkę. Aparat wciąż piszczał i coś w nim wznosiło się i opadało, rozciągane jak miech akordeonu. Castman był białym mężczyzną, świeżo ogolonym i wymytym. Miał czyste włosy. W kącie zauważyłem zlew, a pod nim basen. Poza tym w pokoju było pusto. Ani szafki, toaletki, ani telewizora, radia czy zegara. Żadnych książek, gazet czy tygodników. Okna były zasłonięte. Czułem, że na ten widok robi mi się niedobrze.

– Co panu jest? – zapytałem.

Castman skierował na mnie wzrok – i tylko wzrok.

– Jestem sparaliżowany – wyjaśnił. – Pieprzone porażenie wszystkich czterech kończyn. Poniżej szyi… – urwał i zamknął oczy. – Nic.

Nie wiedziałem, od czego zacząć. Najwidoczniej Squares też nie wiedział.

– Proszę – odezwał się Castman. – Musicie mnie stąd zabrać, zanim…

– Zanim co?

– Zostałem postrzelony jakieś trzy, może cztery lata temu.

– Nie pamiętam. Nie wiem, jaki dziś jest dzień, miesiąc czy rok.

– Nie mam pojęcia, kto jest prezydentem. – Z trudem przełknął ślinę. – Ona jest walnięta, człowieku. Próbuję wzywać pomocy, ale to nic nie daje. Wyłożyła ściany korkiem. Po całych dniach leżę i patrzę na te ściany.

1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 74 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название