Plonace Echo
Plonace Echo читать книгу онлайн
Jack Reacher to cz?owiek, kt?ry nie istnieje. Dawniej ?andarm wojskowy, obecnie cie? bez sta?ego miejsca zamieszkania, bez dokumentu ze zdj?ciem, samochodu czy konta w banku. Pojawia si?, by nast?pnego dnia znikn?? bez s?owa wyja?nienia.
Pod pal?cym s?o?cem Texasu Jack spotyka na swojej drodze Carmen Greer – ?on? bogatego w?a?ciciela p?l naftowych. Czy mo?na odm?wi? pomocy oszala?ej ze strachu, pi?knej kobiecie? Reacher zgadza si? wyst?pi? w roli ochroniarza. Ale czy nieznajoma jest szczera, czy naprawd? by?a maltretowana przez m??a, czy grozi jej ?miertelne niebezpiecze?stwo?
Inspirowana przez demony przesz?o?ci spirala zacie?nia si? coraz bardziej, ofiara staje si? katem, kat za? ofiar?. W poszukiwaniu prawdy Reacher jest zdany tylko na w?asny spryt i intuicj?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Pomyślności – rzekł.
Przyda ci się, koleś, pomyślał złośliwie Reacher. Pociągnął porządny tyk z butelki.
– Muszę zadzwonić – oznajmił Billy.
Wyszedł na korytarz. Reacher pociągnął kolejny łyk piwa. Billy w drodze powrotnej zagadnął szeryfa. Szeryf kiwnął głową, dopił piwo i wstał. Spojrzał w stronę Reachera. a następnie wyszedł z baru. Billy popatrzył za odchodzącym szeryfem i wrócił do stolika.
– Zadzwoniłeś? – spytał Josh, jakby ćwiczyli ten dialog wcześniej.
– Tak, zadzwoniłem – odparł Billy, spoglądając na Reachera. – Zadzwoniłem po pogotowie. Lepiej wezwać je zawczasu, bo musi przy jechać aż z Presidio. Dojazd może zająć wiele godzin.
– Musimy ci się do czegoś przyznać – powiedział Josh. – Był pewien facet, którego przepędziliśmy na dobre. Smalił cholewki do naszej Meksykanki. Bobby uznał to za niestosowne i polecił nam, żebyśmy zajęli się gościem. Przywieźliśmy go do tego baru.
– A niby co wspólnego ze mną ma tamten facet? – spytał Reacher.
– Bobby podejrzewa, że jesteś takim samym typkiem jak tamten.
– Chyba wam już mówiłem, że łączy nas tylko przyjaźń.
– Bobby uważa, że jednak coś więcej.
– A wy mu wierzycie?
– Jasne. Reacher nie odezwał się.
– Tamten był nauczycielem – wyjaśnił Billy. – Przywieźliśmy go tutaj, wyprowadziliśmy na dwór, skombinowaliśmy nóż rzeźnicki, ściągnęliśmy mu gacie i groziliśmy, że obetniemy mu małego. Skamlał i zarzekał się, że zniknie nam z oczu. Ale i tak obcięliśmy kawalątek. I wiesz co? Wtedy widzieliśmy go ostatni raz.
– Metoda okazała się więc skuteczna – dodał Josh. – Kłopot w tym, że mało się nie wykrwawił na śmierć. Więc tym razem z góry wezwaliśmy pogotowie.
– Jeśli tylko podniesiecie na mnie rękę, to wam przyda się pogotowie – ostrzegł Reacher.
– Tak sądzisz?
Reacher spojrzał najpierw na jednego, a potem na drugiego, bez strachu, spokojnie. Był pewny siebie. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio dwóch pokonało go w barowej burdzie.
– Wasz wybór – powiedział. – Odpuśćcie sobie albo traficie jak nic do szpitala.
– Wiesz co? – rzucił Josh z uśmiechem. – Będziemy się trzymać naszego planu. Mamy tu wielu kumpli, a ty nie.
– Nie interesują mnie wasze znajomości – odparł Reacher.
Najwyraźniej jednak nie kłamali. Atmosfera w barze gęstniała, ludzie robili się niespokojni i bacznie ich obserwowali. Gra w bilard traciła tempo. Reacher czuł wiszące w powietrzu napięcie.
– Nie jesteśmy cykorami – rzekł odważnie Billy – Powiedzmy, że umiemy to i owo.
Reacher wstał od stolika i szybko minął Josha, nim tamten zdążył zareagować.
– No, to do dzieła – powiedział. – Od razu załatwmy nasze sprawy, na podwórku.
Ruszył z prawej strony stołu bilardowego do wyjścia przy toaletach.
Słyszał, że Josh i Billy idą w ślad za nim. Raptem błyskawicznym ruchem chwycił ostatni kij bilardowy stojący w stojaku i obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, waląc Billy’ego z całej siły w bok głowy. Rozległ się trzask i Billy padł na ziemię. Zamachnął się na Josha. Ten chciał się osłonić dłonią i jego przedramię pękło jak zapałka. Zawył, a Reacher przywalił mu na dokładkę w głowę.
Mężczyźni w barze odsunęli się w czasie bijatyki, teraz zaś zaczęli się zbliżać, powoli i strachliwie. Reacher schylił się i wyjął Joshowi z kieszeni kluczyki od pick-upa. Rzucił kij na ziemię, po czym przepchnął się przez tłum do wyjścia. Nikt nie starał się go zatrzymać. Najwyraźniej przyjaźń w hrabstwie Echo ma swoje granice. Wskoczył do wozu, zapalił silnik i ruszył na północ.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
PANOWAŁ już zmrok, kiedy skręcił w bramę prowadzącą na ranczo. Wszystkie światła w Czerwonym Domu były pozapalane, na podwórku stały dwa samochody. Jeden należał do szeryfa. Drugim byt żółtozielony lincoln.
Drzwi frontowe domu stały otworem. Reacher podszedł do nich, zajrzał do środka i ujrzał szeryfa, Rusty Greer, Bobby’ego oraz Carmen, wszystkich jakichś odrętwiałych. Po przeciwnej stronie pokoju stał mężczyzna w lnianym garniturze. To bez wątpienia kierowca lincolna. Miał lekką nadwagę, około trzydziestu lat, jasne włosy przerzedzały mu się nad czołem. Blada twarz człowieka, który rzadko wychodzi na świeże powietrze, a na niej szeroki uśmiech reklamowy.
Reacher nie chciał wchodzić, ale Bobby wyjrzał na dwór i udowodnił, że kiepsko u niego z refleksem. Wybiegł przez drzwi, wołając:
– A co ty tutaj robisz?
– Pracuję – odparł Reacher. – Już zapomniałeś?
– Gdzie Josh i Billy?
– Odeszli, rzucili robotę u ciebie.
– Niby czemu?
Reacher wzruszył ramionami.
– A skąd mam wiedzieć?
Obecni w środku, słysząc głosy na ganku, podeszli do drzwi. Rusty Greer pojawiła się pierwsza, za nią szeryf i gość w lnianym garniturze. Carmen została w środku. Wszyscy milczeli, spoglądając na Reachera – szeryf był zdezorientowany, gość w garniturze zaś zastanawiał się, kim jest nieznajomy.
– Nazywam się Hack Walker – przedsatwil się mężczyzna w garniturze tonem, który budził zaufanie i wyciągnął jednocześnie dłoń. – Jestem prokuratorem okręgowym w Pecos, a jednocześnie przyjacielem rodziny.
– To najstarszy przyjaciel Słupa – powiedziała melancholijnie Rusty Greer.
Reacher potrząsnął jego dłonią.
– Jack Reacher – przedstawił się. – Pracuję tu.
– Czy zarejestrował się pan już do wyborów? – spytał Walker. – Jeśli tak, to chcę zwrócić uwagę, że w listopadzie ubiegam się o stanowisko sędziego i liczę na pańskie poparcie.
– Hack przywiózł nam radosną nowinę – oznajmiła Rusty.
Wszyscy rozpromienili się. Reacher spojrzał na Carmen stojącą za ich plecami w holu. Wcale nie była rozpromieniona.
– Slup wychodzi wcześniej – domyślił się.
Hack Walker kiwnął głową.
– Twierdzili, że nie mogą załatwić roboty papierkowej w czasie weekendu, ale przycisnąłem ich trochę i zmienili zdanie.
– Hack zawiezie nas tam jeszcze dziś wieczorem -powiedziała z nadzieją Rusty.
– Podróż zajmie całą noc, a punktualnie o siódmej rano stawimy się przed bramą więzienia – dodał Hack.
– Wszyscy jedziecie? – spytał Reacher.
– Ja nie jadę – oświadczyła Carmen, która właśnie wyszła na ganek. – Ktoś musi opiekować się Ellie.
– W takim razie ja też zostaję – postanowił Bobby. – Muszę mieć na wszystko oko. Slup zrozumie.
Carmen nagle odwróciła się i weszła do domu. Rusty i Hack ruszyli w ślad za nią.
Szeryf z Bobbym zostali na ganku.
– Czemu Josh i Billy rzucili pracę? – spytał Bobby.
– Właściwie to nie rzucili pracy – odparł Reacher. – Szczerze mówiąc, siedzieliśmy w barze, kiedy wdali się w bójkę z jakimś facetem, który dal im radę. Widział nas pan w barze, szeryfie?
Szeryf powściągliwie kiwnął głową.
Bobhv wytrzeszczył oczy,
– To byłeś ty?
– Ja? – zdumiał się Reacher. – Niby po co mieliby się ze mną bić? Nie mieli przecież żadnego powodu.
Bobby wszedł do domu. Szeryf nie ruszał się z miejsca.
– Musieli porządnie dostać w skórę – powiedział.
Reacher kiwnął głową.
– Na to wyglądało. Ale tak się zwykle kończy, kiedy zadziera się z nieodpowiednimi ludźmi.
Szeryf kiwnął głową, znów z rezerwą.
– Może powinien pan to sobie wziąć do serca – rzekł Reacher. – Bobby mówił mi, że miejscowi załatwiają spory między sobą. Podobno gliny nie mieszają się w ich osobiste zatargi. Tłumaczył, że to stara teksańska tradycja.
– Można tak powiedzieć – odezwał się szeryf po chwili. – Ja w każdym razie jestem wierny tradycji.
Reacher kiwnął głową.
– Milo to słyszeć.
Szeryf wsiadł do swojego samochodu i uruchomił silnik. Wyjechał z rancza, a kiedy znalazł się w pewnej odległości, wdusił pedał gazu.
Reacher zszedł z ganku i udał się do stajni, gdzie przysiadł na beli siana. Po chwili usłyszał kroki na schodkach przy ganku, potem otworzyły się i zamknęły drzwi lincolna. Podszedł do wrót stajni i zauważył sylwetkę Hacka Walkera przy kierownicy. Rusty Greer siedziała obok niego. Wielki samochód ruszał w drogę. Reacher czekał w stajni, próbując zgadnąć, kto odwiedzi go pierwszy. Pewnie Carmen. Jednak to Bobby wyszedł na ganek jakieś pięć minut po odjeździe matki. Kiedy szedł ku barakowi, Reacher wynurzył się ze stajni i zaszedł mu drogę.