-->

W slusznej sprawie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу W slusznej sprawie, Katzenbach John-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
W slusznej sprawie
Название: W slusznej sprawie
Автор: Katzenbach John
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 249
Читать онлайн

W slusznej sprawie читать книгу онлайн

W slusznej sprawie - читать бесплатно онлайн , автор Katzenbach John

Miami. Znany reporter Matthew Cowart dostaje list z wi?zienia stanowego. Robert Fergusson czeka w celi ?mierci na wykonanie wyroku, twierdzi jednak, ?e nie pope?ni? morderstwa, za kt?re zosta? skazany. Cowart postanawia zaj?? si? t? spraw?. Nie przypuszcza, ?e jego sensacyjny reporta? uruchomi pot??ny mechanizm mistyfikacji i zbrodni…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 137 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– A adwokat Roberta Earla?

– Zadawał te same głupie pytania. I dostawał takie same odpowiedzi. On też mi nie wierzył ani krzty. Powiedział, że mam dużo powodów, żeby kłamać, żeby poręczyć za chłopaka. I prawda. To był chłopak mojej drogiej córki i mocno go kochałam. Nawet jak wyjechał do New Jersey i potem wrócił, zahartowany przez ulicę, i mówił uliczną gwarą, i taki pewny siebie, ciągle mocno go kochałam. I żebyś pan wiedział, nieźle mu się powodziło. Był moim studenciakiem. Wyobrażasz pan sobie, Panie Biały Dziennikarzu? Rozejrzyj no się pan. Sądzisz pan, że wielu z nas idzie na studia? Że wielu dochodzi do czegoś? Jak ci się wydaje, ilu?

Prychnęła znowu i oczekiwała na odpowiedź, której nie udzielił. Po chwili ciągnęła:

– Taka była prawda. Mój chłopak. Mój najlepszy chłopak. Moja duma. Jasne, że dla niego bym skłamała. Ale nie kłamałam. Wierzę w Chrystusa, ale żeby ocalić mojego chłopaka, poszłabym do samego diabła i napluła mu w oczy. Tylko że nigdy nie miałam takiej szansy, bo nigdy mi nie uwierzyli; o nie.

– Więc jaka jest prawda?

– Był ze mną.

– A następnego dnia?

– Był ze mną.

– A jak przyjechała policja?

– Był przed domem i pucował ten swój samochód. Nie pyskował im. Żadnych kłopotów. Mówił tylko „tak, proszę pana” i „nie, proszę pana”. I widzisz pan, do czego go to doprowadziło?

– Chyba się pani zezłościła.

Drobna kobieta pochyliła się do przodu, jej ciało zesztywniało od emocji. Mocno uderzyła dłońmi w poręcze bujanego fotela i odgłos ten rozległ się echem w przejrzystym porannym powietrzu, jak dwa wystrzały z pistoletu.

– Zezłościłam. Pytasz mnie pan, czy się zezłościłam? Odebrali mi chłopaka i gdzieś wysłali, żeby go zabić. Słów mi brak, żeby powiedzieć, jak się zezłościłam. Nie ma we mnie tyle zła, żeby powiedzieć, co naprawdę czuję.

Wstała z fotela i ruszyła z powrotem do domu.

– Nic we mnie nie pozostało oprócz nienawiści i gorzkiej pustki, Panie Dziennikarzu. Możesz pan to napisać.

Zniknęła w cieniu rudery, trzaskając za sobą drzwiami i pozostawiając Matthew Cowarta notującego jej słowa skrzętnie w notesie.

Gdy dotarł do szkoły, było południe. Wyglądała tak, jak ją sobie wyobrażał – solidny, nudny budynek z brunatnej cegły, z amerykańską flagą zwisającą bezwładnie w wilgotnym powietrzu. Z boku stały zaparkowane żółte autobusy szkolne i było boisko, z huśtawkami i koszami do koszykówki, przykryte sporą warstwą kurzu. Zostawił samochód i zbliżał się do szkoły, czując jak głosy dzieci wzbierają na sile i prowadzą go przed siebie. Była przerwa obiadowa i za podwójnymi drzwiami panowało pewne poruszenie. Tupot dziecięcych stóp, szelest torebek i trzaskanie pudełek z lunchem, poszum rozmów. Ściany szkoły przybrane były pracami dzieci; wystawki z kolorowymi plamami w różnych kształtach i niewielkimi podpisami objaśniającymi, co te prace przedstawiają. Przez chwilę przyglądał się obrazkom i przypomniały mu się wszystkie rysunki i wycinanki z kolorowego papieru, które dostawał zawsze w listach od córki, i którymi udekorował biuro. Poszedł dalej, udając się poprzez hall w stronę drzwi z napisem SEKRETARIAT. Gdy już do nich dochodził, otworzyły się i wyszły dwie dziewczynki, chichocząc z jakiegoś sobie tylko znanego powodu. Jedna była czarna, druga biała. Patrzył, jak zniknęły w głębi korytarza. Zauważył na ścianie niewielkie zdjęcie w ramkach i podszedł do niego, żeby się przyjrzeć.

Było to zdjęcie małej dziewczynki. Miała blond włosy, piegi i szeroki uśmiech, odsłaniający zęby z aparatem ortodontycznym. Była ubrana w czystą białą bluzkę, a na szyi miała złoty łańcuszek. Zdołał odczytać jej imię, Joanie, wygrawerowane cienkimi literami na blaszce pośrodku łańcuszka. Pod zdjęciem umieszczona była niewielka tabliczka. Widniał na niej napis:

JOANIE SHRIVER 1976-1987

Nasza Przyjaciółka i ukochana Koleżanka z klasy.

Zawsze będzie jej nam brakowało.

Dołączył zdjęcie wiszące na ścianie do wszystkich innych czynionych spostrzeżeń. Po czym odwrócił się i wszedł do sekretariatu szkoły.

Zza biurka spojrzała na niego kobieta w średnim wieku, o nieco stropionym wyglądzie.

– Czy mogę panu w czymś pomóc?

– Tak. Szukam Amy Kapłan.

– Przed chwilą tu była. Czy spodziewa się pana?

– Rozmawiałem z nią wcześniej telefonicznie. Nazywam się Cowart. Jestem z Miami.

– Jest pan dziennikarzem?

Przytaknął.

– Mówiła, że ma pan przyjechać. Spróbuję jej poszukać. – W głosie kobiety brzmiała jakaś nuta goryczy. Nie uśmiechnęła się do Cowarta.

Wstała i przeszła przez sekretariat, znikając na chwilę w pokoju nauczycielskim i pojawiając się ponownie z młodą kobietą. Cowart ocenił, że była ładna; miała szczerą, uśmiechniętą twarz i kasztanowe włosy odgarnięte do tyłu.

– Ja jestem Amy Kapłan, panie Cowart.

Uścisnęli sobie dłonie.

– Przepraszam, że przeszkadzam pani w lunchu.

Potrząsnęła głową.

– To chyba najlepsza pora. Jednak, jak już wspomniałam przez telefon, nie bardzo wiem, w czym mogę panu pomóc.

– Chodzi o samochód – powiedział. – I co pani widziała.

– Wie pan, najlepiej chyba będzie, jak panu pokażę, gdzie wtedy stałam. Tam będę mogła wszystko wyjaśnić.

W milczeniu wyszli na zewnątrz. Młoda nauczycielka stanęła przed szkołą i odwróciła się, wskazując drogę.

– Widzi pan, zawsze stoi tutaj jakiś nauczyciel i pilnuje dzieci po zakończeniu zajęć. Kiedyś przede wszystkim po to, żeby chłopcy nie wdawali się w bójki, a dziewczynki żeby szły prosto do domu, zamiast włóczyć się i plotkować. Dzieciaki to strasznie lubią, wie pan. Teraz oczywiście mamy jeszcze dodatkowy powód, żeby tu stać.

Spojrzała na niego i przez chwilę mierzyła go wzrokiem. Podjęła dalej:

– … W każdym razie tego popołudnia gdy zniknęła Joanie, już prawie wszyscy poszli do domu i miałam właśnie wejść z powrotem do budynku, gdy dostrzegłam ją tam, koło tej wielkiej wierzby… – Wskazała w stronę drogi, na miejsce odległe jakieś pięćdziesiąt metrów. Następnie przyłożyła dłoń do ust i zawahała się.

– O Boże – powiedziała.

– Przykro mi – powiedział Cowart.

Przyglądał się, jak młoda kobieta wpatruje się w to miejsce obok drogi, jakby widziała to wszystko jeszcze raz; w tej właśnie chwili, w pamięci. Zauważył, że lekko zadrżała jej warga, ale potrząsnęła głową, żeby mu dać znać, iż nic jej nie jest.

– Wszystko w porządku. Byłam młoda. To był mój pierwszy rok. Pamiętam, że mnie spostrzegła, odwróciła się i pomachała, stąd wiedziałam, że to ona. – Zdecydowany ton jej głosu jakby trochę zmiękł w upale.

– I co?

– Przeszła tam, w cieniu, tuż obok zielonego samochodu. Widziałam, jak się odwróciła, pewnie dlatego że ktoś coś do niej powiedział, po czym otworzyły się drzwi i wsiadła do środka. Samochód odjechał.

Młoda kobieta wzięła głęboki oddech.

– Po prostu wsiadła do środka. Cholera – zaklęła szeptem do siebie. – Po prostu wsiadła, panie Cowart, jakby nic na świecie jej nie obchodziło. Czasami wciąż ją widzę w wyobraźni. Jak do mnie macha. Nienawidzę tych zwidów.

Cowart pomyślał sobie o swoich własnych koszmarach sennych i chciał odwrócić się do tej młodej kobiety i powiedzieć jej, że on też nie sypia nocami. Jednak nie zrobił tego.

– To mi nigdy nie dawało spokoju – ciągnęła dalej Amy Kapłan. – To znaczy, gdyby chociaż ją ktoś złapał, gdyby się szamotała albo wołała o pomoc, czy cokolwiek… – głos kobiety załamał się z emocji -… może bym coś zrobiła. Zaczęłabym krzyczeć, może bym za nią pobiegła. Może mogłabym o nią walczyć, czy zrobić coś. Nie wiem. Cokolwiek. Ale to było spokojne, majowe popołudnie. I było tak gorąco, że chciałam już wracać do budynku, więc dokładnie się nie przyglądałam.

Cowart patrzył na ulicę, mierząc odległości.

– To się działo w cieniu?

– Tak.

– Ale jest pani pewna, że samochód był zielony? Ciemnozielony?

– Tak.

– Nie czarny?

1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 137 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название