Krucjata Bournea

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Krucjata Bournea, Ludlum Robert-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Krucjata Bournea
Название: Krucjata Bournea
Автор: Ludlum Robert
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 417
Читать онлайн

Krucjata Bournea читать книгу онлайн

Krucjata Bournea - читать бесплатно онлайн , автор Ludlum Robert

Jest to drugi tom powesci o agencie Jasonie Bournie. "Miedzynarodowy spisek oplata siecia intrygi caly swiat. Jej macki siegaja z Hongkongu do Waszyngtonu i Pekinu. Wplatany wbrew swojej woli w zagadkowa i bezwzgledna gre superagent Jason Bourne znow musi walczyc i zabijac. W miare jak zrywa kolejne zaslony falszu, przekonuje sie, ze stawka jest zycie ukochanej kobiety i utrzymanie niepewnej rownowagi miedzy mocarstwami…"

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

ROZDZIAŁ 28

To ten dom, ten z wysokim murem – powiedział funkcjonariusz operacyjny CIA Matthew Richards wjeżdżając samochodem pod górę na Yictoria Peak. – Zgodnie z naszymi informacjami na całym terenie jest piechota morska i nie byłoby dobrze, gdyby mnie z tobą widziano.

– Chyba chcesz mi być winny parę dolarów – rzekł Aleks Conklin pochylając się do przodu i spoglądając przez przednią szybę. – To się da załatwić.

– Ja po prostu nie chcę być w to wplątany, na rany Chrystusa! I nie mam żadnych dolarów.

– Biedny Matt, smutny Matt. Rozumiesz wszystko zbyt dosłownie.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Nie jestem pewny, czy ja sam to rozumiem, ale przejedź koło domu, tak jakbyś jechał gdzieś dalej. Powiem ci, gdzie się masz zatrzymać i mnie wypuścić.

– Zrobisz to?

– Pod pewnymi warunkami. Chodzi o dolary.

– O cholera!

– Nie są wcale takie trudne do zdobycia i może nawet nie zażądam ich zwrotu. Rozegramy to w ten sposób. Chcę się trzymać z daleka, nie rzucać się w oczy. Innymi słowy, chcę mieć tam wtyczkę. Będę dzwonił do ciebie kilka razy dziennie pytając, czy terminy naszych spotkań na lunch czy obiad się nie zmieniły albo czy spotkamy się na Wyścigach Happy Valiey…

– To nie tutaj – przerwał mu Richards.

– No dobra, to w Muzeum Figur Woskowych, cokolwiek ci przyjdzie do głowy, poza bieżnią. Jeżeli odpowiesz: „Nie, jestem zajęty”, będę wiedział, że mnie nie wyniuchali. Jeśli powiesz: „Tak”, zmywam się.

– Przecież, u diabła, nawet nie wiem, gdzie mieszkasz! Powiedziałeś, żebym cię zabrał z rogu Granville i Carnarvon.

– Przypuszczam, że twojej firmie zleci się uporządkowanie spraw i ustalenie odpowiedzialnych osób. Brytyjczycy będą na to nalegać. Nie mają zamiaru wylądować samotnie nosem w kałuży, jeżeli Waszyngton się wścieknie. Dla Brytyjczyków nastały szalenie ciężkie chwile i dlatego będą się trząść o swoje kolonialne tyłki.

Minęli bramę. Conklin przez chwilę wpatrywał się w widniejący za nią wielki wiktoriański fronton.

– Przysięgam, Aleks, że nie wiem, o czym mówisz.

– To i lepiej na razie. Zgadzasz się? Będziesz tam moim guru?

– Do licha, tak. Wolałbym nie mieć do czynienia z piechotą morską.

– Doskonale. Zatrzymaj tutaj. Wysiądę i wrócę pieszo. Gdyby ktoś pytał, pojechałem tramwajem na Peak, tam wsiadłem do taksówki, pojechałem pod fałszywy adres i stamtąd poszedłem na piechotę pod właściwy, oddalony o kilkadziesiąt metrów. Jesteś zadowolony, Matt?

– Szaleńczo – odparł funkcjonariusz ze skrzywioną miną i zahamował.

– Wyśpij się dobrze. Wiele wody upłynęło od sajgońskich czasów, a w miarę jak się starzejemy, potrzeba nam coraz więcej snu.

– Słyszałem, że tęgo popijałeś. Czy to prawda?

– Słyszałeś to, co chciałeś usłyszeć – odparł Conklin beznamiętnym tonem. Tym razem jednak był w stanie skrzyżować palce, zanim niezgrabnie wysiadł z samochodu.

Rozległo się krótkie stuknięcie i drzwi otworzyły się gwałtownie. Havilland drgnął i podniósł głowę. Do pokoju wszedł szybkim krokiem Edward McAllister. Twarz miał szarą jak popiół. – Przed bramą jest Conklin – oznajmił podsekretarz. – Żąda widzenia się z panem i mówi, że jeśli będzie musiał, zostanie tam przez całą noc. Powiedział też, że jeśli zrobi się zimno, to rozpali ogień na drodze, żeby się ogrzać.

– Kulawy, ale wciąż zadziorny – powiedział ambasador.

– To zupełnie niespodziewane – ciągnął McAllister. – Nie jesteśmy przygotowani do konfrontacji.

– Wygląda na to, że nie mamy wyboru. Tam przebiega droga publiczna i jest to rejon objęty opieką straży pożarnej kolonii, i na pewno nasi sąsiedzi by ją zaalarmowali.

– Przecież na pewno by nie…

– Na pewno tak – przerwał mu Havilland. – Wpuśćcie go. To nie tylko nieoczekiwane, ale i niezwykłe wydarzenie. Nie miał dość czasu, żeby powiązać wszystkie fakty albo zorganizować atak, który dałby mu przewagę. W otwarty sposób okazuje swoje zaangażowanie, a biorąc pod uwagę jego udział w tajnych i,,czarnych” operacjach, na pewno nie robiłby tego dla byle głupstwa. To zdecydowanie zbyt niebezpieczne. On sam wydał kiedyś rozkaz w pewnym przypadku „nie do uratowania”.

– Możemy założyć, że nawiązał kontakt z tą kobietą – zaprotestował podsekretarz, zmierzając w stronę telefonu stojącego na biurku ambasadora. – A ona przecież poda mu wszystkie niezbędne fakty!

– Nie, nie zrobi tego. Nie zna ich.

– No i pan – rzekł McAllister kładąc rękę na telefonie. – Skąd mu przyszło do głowy, żeby przyjść do pana?

Havilland uśmiechnął się ponuro. – Wystarczyło tylko, że się dowiedział, że jestem w Hongkongu. Poza tym rozmawialiśmy i jestem pewien, że poskładał sobie to wszystko razem.

– Ale ten dom?

– Nigdy nam tego nie powie. Conklin jest starym fachowcem od spraw Dalekiego Wschodu, panie podsekretarzu, i ma kontakty, o których nam się nawet nie śni. I nie dowiemy się, co go tu sprowadza, dopóki go nie wpuścimy, prawda?

– Oczywiście. – McAllister podniósł słuchawkę i nakręcił trzy cyfry. – Dowódca warty?… Proszę przepuścić pana Conklina przez bramę, sprawdzić, czy nie ma przy sobie broni i osobiście doprowadzić go do biura we wschodnim skrzydle… Co zrobił?… Proszę szybko go wpuścić i zgasić to!

– Co się stało? – spytał Havilland, gdy podsekretarz odłożył słuchawkę.

– Rozpalił ognisko po drugiej stronie drogi.

Aleksander Conklin wszedł kulejąc do urządzonego z wiktoriańskim przepychem pokoju, a oficer piechoty morskiej zamknął za nim drzwi. Havilland wstał z krzesła i obszedł dookoła biurko wyciągając dłoń na przywitanie.

– Pan Conklin?

– Niech pan zabierze rękę, panie ambasadorze. Nie mam ochoty się zarazić.

– Rozumiem. Złość wyklucza grzeczność?

– Nie. Rzeczywiście nie mam ochoty czegoś złapać. Jak tu powiadają, z pana to kawał francowatego chińskiego bożka. Coś w panu siedzi. Przypuszczam, że to choroba.

– A jaką postawiłby pan diagnozę?

– Śmierć.

– Aż tak melodramatycznie? Sądziłem, panie Conklin, że stać pana na coś więcej.

– Nie, rzeczywiście tak uważam. Niecałe dwadzieścia minut temu widziałem, jak kogoś zabito na ulicy. Wpakowano w nią czterdzieści czy pięćdziesiąt kuł. Została wbita w szklane drzwi jej domu, a jej kierowcę zastrzelono w samochodzie. Mogę panu powiedzieć, że miejsce przypomina jatkę, krew i szkło na całym chodniku…

Wstrząśnięty Havilland otworzył szeroko oczy, ale agentowi CIA w pół słowa przerwał rozdygotany histerią głos McAllistera. – Nią? Została wbita? Czy to była kobieta?

– Kobieta – przytaknął Conklin, odwracając się w stronę podsekretarza, którego obecności dotąd nie zauważył. – To pan jest McAllister?

– Tak.

– Panu też nie chciałbym podawać ręki. Ta kobieta była związana z wami obydwoma.

– Żona Webba nie żyje? – krzyknął podsekretarz. Wyglądał, jakby go sparaliżowało.

– Nie, ale dzięki za potwierdzenie.

– Dobry Boże! – zawołał wieloletni ambasador do spraw tajnych operacji Departamentu Stanu. – Chodzi o Staples. Catherine Staples!

– Brawo dla tego pana! I ponowne dzięki za drugie potwierdzenie. Czy wybiera się pan wkrótce na obiad z wysokim komisarzem kanadyjskiego konsulatu? Bardzo bym chciał tam być i zobaczyć osławionego ambasadora Havillanda w działaniu. Rany gorzkie, założyłbym się, że my, mizeraki, moglibyśmy się cholernie dużo dowiedzieć.

– Zamknij się, ty przeklęty durniu! – wrzasnął Havilland, wrócił za biurko i rzucił się na fotel. Oparł się i zamknął oczy.

– Tego właśnie nie mam zamiaru zrobić – odparł Conklin, ruszając w jego stronę. Jego proteza łomotała o podłogę. – Jest pan za to odpowiedzialny… sir! – Funkcjonariusz CIA pochylił się do przodu, chwytając za krawędź biurka. – Tak samo jak jest pan odpowiedzialny za to, co stało się z Dawidem i Marie Webbami! Za kogo, do kurwy nędzy, pan się uważa? I jeżeli mój język pana obraża, sir, to powiem panu, za kogo j a pana uważam. Jest pan siewcą, rzuca pan do ziemi ziarna, ale w pańskim przypadku są to| ziarna zatrute. Rzuca je pan w czystą ziemię i zamienia ją w błoto. 'Pańskie nasiona to kłamstwa i oszustwa. Kiełkują w ludziach, przekształcając ich w rozgniewane i przerażone kukiełki, które tańczą na pociąganych przez pana sznurkach, tak jak każe im pański cholerny scenariusz! Powtarzam, ty arystokratyczny skurwysynu, za kogo, do kurwy nędzy, się uważasz?

Havilland na wpół otworzył swoje ciężkie powieki i pochylił się do przodu. Miał twarz starego człowieka, który chciałby umrzeć, żeby tylko stłumić dręczący go ból. Ale jego oczy ożywiała ta sama wściekłość, która pozwalała mu zobaczyć coś, czego inni nie widzieli. – Czy wesprę pańską argumentację, jeżeli powiem panu, że Catherine Staples powiedziała mi ogólnie rzecz biorąc to samo?

– Wesprze pan i uzupełni!

– Ale dlatego została zabita, że przyłączyła się do nas. Nie podobało jej się to, ale uznała, że nie ma innej alternatywy.

– Kolejna kukiełka?

– Nie. Istota ludzka o wybitnym umyśle i bogatym doświadczeniu, która pojmowała, w obliczu czego się znaleźliśmy. Ubolewam nad jej stratą i sposobem, w jaki zginęła, znacznie bardziej, niż pan to sobie wyobraża.

– Czy nad jej stratą, sir, czy może nad faktem, że wasza święta operacja została zinfiltrowana?

– Jak pan śmie – cichym, lodowatym głosem odezwał się Havilland wstając z fotela i wbijając spojrzenie w funkcjonariusza CIA. – Trochę za późno wziął się pan za moralizowanie, panie Conklin. Pańskie oszustwa i uchybienia w sferze etyki są dobrze znane. Gdyby wszystko ułożyło się zgodnie z pańskim życzeniem, nie byłoby ani Dawida Webba, ani Jasona Bourne'a. To pan zadecydował, że jest „nie do uratowania”, nikt inny. To pan zaplanował jego egzekucję i omal się to panu nie udało!

– Zapłaciłem za swój błąd. Chryste, jeszcze jak zapłaciłem!

– I podejrzewam, że płaci pan nadal, bo inaczej nie byłoby pana teraz w Hongkongu – rzekł ambasador kiwając wolno głową. Lód w jego głosie zdawał się topnieć. – Przestańmy skakać sobie do gardła. Catherine Staples rzeczywiście zrozumiała i jeżeli jej śmierć ma jakieś znaczenie, to spróbujmy je odkryć.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название