Wy?cigi
Wy?cigi читать книгу онлайн
– O Bo?e, nic nie rozumiem – powiedzia?a bezradnie dziewczyna z ty?u. – Zameczek…? Dop?ki konie nie wesz?y, mog?am jej udziela? wyja?nie?. – Zameczek to te? nie ko?. To D?okej. Ko? to Mimoza. I nie siedzi na nim wcale Zameczek, tylko amator Bry?…
Wy?cigi to powie?? oparta na faktach, kt?re nie tylko pozosta?y nadal aktualne, ale wr?cz dosz?y do pe?ni rozkwitu. Na ca??, w?wczas jeszcze skromn?, a dzi? rozszala?? przest?pczo?? nikt nie zwr?ci? uwagi…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Dlaczego cztery? Było sześć…
– Jedną Maria przez pomyłkę, jedną Zawiejczyk, który zniknął. Pozostałe cztery kto?
– Jedną taki jeden, co wszystkich podgląda, zagrał za Zawiejczykiem i nawet nie wiedział, co gra. Obie zagrał, pierwszą i drugą. Sprawdzony dokładnie, pilnuje się go jeszcze na wszelki wypadek. Jedną pijany facet, pomylił się, moczymorda autentyczna. Jedną gość, który grał dwie ściany i to coś, co przyszło w środku. Lepiej ode mnie wiesz, co to było, ja nie pamiętam…
– Kujawski. Naród go zawsze gra.
– I ostatnią interesujący facet. Przyznał się, że podsłuchał, jak ktoś komuś mówił, że tych koni trzeba pilnować, z tym że nie usłyszał dokładnie i tak pilnował nie samego Derczyka, tylko trzech koni w każdej gonitwie. Dopuszcza się, że mógł źle usłyszeć i wcale nie jest pewien, czy to właśnie o tym była mowa, grał na wszelki wypadek. Teraz usiłuje się z niego wydoić kogo podsłuchał, ale ci wszyscy ludzie na wyścigach są obłąkani, on się naprawdę szczerze stara i przebiera wśród jedenastu, bo nie pamięta, co którzy mówili, a podsłuchiwał wszystkich. Zwariować można. Chcesz ich nazwiska i adresy?
– Kicham na ich nazwiska i adresy, już bym wolała rozpoznawać gęby. Ale jeśli pochodzą z innej trybuny, nawet i to mi na nic, bo ich pewnie nie widuję. Ćwoki łomżyńskie, co?
– Też się ich obserwuje. Wydają się jakby nieco zdezorientowani i zdenerwowani. Robi to takie wrażenie, jakby stracili wpływ na dżokejów.
Zdziwiłam się.
– Oni stracili? Na nas zrobiło to takie wrażenie, jakby dżokeje przestali od nich dostawać pieniądze. Pojechali w środę zdumiewająco uczciwie, nikt nie chował konia. Czekam soboty, żeby sprawdzić, co będzie. A, to już jutro…
– Czekaj, to ważne, co mówisz. Zgadzałoby się. Mafia nikogo nie opłaciła, jeźdźcy nie dostali pieniędzy, pytanie z czyjej inicjatywy. Łomżyńskie ćwoki pchają się z forsą i są bardzo niezadowoleni, wynikałoby z tego, że dżokeje coś kombinują. Przyjrzyj się jutro bardzo porządnie.
Zgryźliwie spytałam, czy podwładni nadkomisarza Jarkowskiego stracili wzrok, zapewniłam go, że przyjrzę się z całej siły i zainteresowałam się, co zrobili z samochodem Zawiejczyka. Nie zostawili go chyba przed dworcem Centralnym na pastwę złodziei?
– Nie. Został zabrany do komendy i pilnie bada się wnętrze. Zostało już stwierdzone, ze stał tam od soboty wieczorem, więc ostatnią osobą, jaka w nim jeździła… nie tak, przedostatnią, ostatnią był zapewne Zawiejczyk, powiedzmy ostatnią znaną osobą, która jechała w charakterze pasażera, jest ta Monika Gąsowska. Została wezwana dla obejrzenia, nie znam na razie rezultatów.
– Jeszcze Miecio. Na ubój?
– Proszę…?
– Pytam grzecznie, czy zostawiliście go na stracenie. Jeśli nie powie, co wie, złoczyńcy w końcu go załatwią, a wy zwlekacie. Nie lubicie go do tego stopnia, że chcecie mieć z nim spokój na zawsze?
– Przeciwnie, Miecio jest pilnowany jak klejnot bezcenny. Wykorzystuje swoją głowę i siedzi w domu, o czym pewnie wiesz, a ludzie dookoła tylko czekają, żeby mu ktokolwiek złożył wizytę.
– Ostrzegam cię, że jutro pewnie wyjdzie.
– Daj mu Boże zdrowie. Asystę będzie miał liczną. A na pogawędkę już jest umówiony, w poniedziałek. Specjalnie tak, po sobocie i niedzieli coś się może ujawnić…
– Jedno, co wiem na pewno, to to, że zginął mój koc – powiedziała melancholijnie Monika Gąsowska jeszcze przed pierwszą gonitwą. – Niczego innego nie mogę zagwarantować, bo nie zwracałam uwagi, ale koc kupiłam- ledwie dzień wcześniej, w piątek, i bardzo mi się podobał. Zostawiłam go w jego samochodzie, głupio mi było przychodzić z kocem na wyścigi i nie mam wątpliwości, że przepadł.
– Powiedziała im pani o tym?
– Oczywiście. Ściągnęli mnie z Łącka, ale i tak bym przyjechała, bo moja ciotka dostaje histerii. Co ten Zawiejczyk mógł zrobić, jak pani myśli?
– Uciec, jak sądzę. Jedyne logiczne przypuszczenie…
– Słuchaj, co się dzieje? – spytał ze zdumieniem Jurek, przechodząc do swojego fotela. – Jakiś straszny napust na piątkę w drugiej. Ja go nie ruszyłem, a tu widzę, że samą piątkę grają, po dziesięć, po dwadzieścia razy. Co to ma znaczyć?
Porzuciłam Monikę, koc i Zawiejczyka, bo pojawił się temat ważniejszy. Też tej piątki do ręki nie wzięłam i od razu postanowiłam, że nie wezmę, zanim jeszcze spojrzałam w program.
– Zbiorowy obłęd – zawyrokowałam stanowczo. – Kacperski na Arkuszu, bzdura, jak stąd do Ameryki albo i dalej. Co prawda, na arabach Kacperski pojechać umie…
– Nic nie rozumiem, najbliżej ten Arkusz był czwarty, skąd oni go wzięli?
– Napust, sam mówisz. Bez napustu byłaby sama jedna Palma.
– Coś ty, nikt jej nie gra. A ja ją mam. Z pochodzenia najlepsza…
– Ale Sarnowski jedzie, ludzie przywykli, że Sarnowski na faworycie nie przychodzi…
– Przecież nie jest faworytem!
– No to co? Ale powinna być. Też ją mam, chociaż nie wiem, czy słusznie. Czort ich bierz, niech sobie ten Kacperski wygrywa beze mnie.
Z. Palmą na ustach wbiegł pan Zdzisio i rozdzielił pomiędzy płeć żeńską prześliczne różyczki z czystej dżentelmenerii. Poleciałam do pani Jadzi po szklankę z wodą, ustawiłam kwiecie w okrągłym okienku obok Moniki, bo na parapecie przed nami zasłaniało wiraż. Waldemar usadowił pana Sobiesława, domagając się od niego podjęcia męskiej decyzji.
– To co w końcu, chce pan z tą Palmą? Kalarepę gra cały tor, mam dołożyć, czy nie? Ostatnia chwila, zaraz zamkną kasy!
– To mi wychodzi za drogo, panie Waldku, może ją górą zagramy…
– …koń z ulgą wagi. Sunlight w Ascot w ten sposób wygrał w trzydziestym ósmym roku, siedemnaście do jednego płacili…
– O Boże! – powiedziała Maria, rzucając torbę na fotel. – Już zaczął…?
– Kontynuuje – odparłam. Wcześnie przyszedł i zaczął od razu.
– …w Łuku Triumfalnym tor był dla Paysanne i dlatego przyszła, mimo obciążenia – ciągnął pan, na którego patrzyłabym ze wzruszeniem, gdyby tyle nie gadał. Stanowił bez mała postać historyczną, złoty młodzieniec sprzed pierwszej wojny światowej, żywa kronika wyścigów na połowie kuli ziemskiej. – Jej matka to była Vitesse, po Niżyńskim, z tej linii, dokładnie Niżyński był jej dziadkiem…
– Panie, o czym pan mówi, mało ważne, co leciało za Mieszka Pierwszego! – zirytował się Waldemar. – Ja bym chciał wiedzieć, co tu w pierwszej będzie! To co w końcu, mam dostawić z Palmą, czy nie…?
– …małpa i papuga. Przeszwarcowały się na statek do Europy i płyną, płyną… – usłyszałam pułkownika. – Wylazły z tego ukrycia, zaczęły się bawić…
– …przez samego jednego! – głosił pan Edzio. – Kalarepa sam go gra podobno za dwieście…
Trener Kalarepa wcale nie nazywał się Kalarepa, tylko Kalryp, ale nie było osoby, która prawidłowo wymawiałaby jego nazwisko. Kalarepą został na zawsze.
– Tylko dwójka! – upierał się z ogniem pan Zdzisio. – Samą dwójką zaczynam, tu nie ma innego konia!
– W pierwszej?
– Oczywiście! Najwyższy czas na nią, bez wagi koń! Zdenerwował mnie do szaleństwa. Dwójka, Narbona, zaliczała się do moich ulubionych klaczy, zaniedbałam ją, żeby jej nie niszczyć kariery, chociaż w środę postanowiłam grać ją również samą jedną. Przypomniałam sobie, że nie sprawdziłam jazd, spojrzałam na tablicę, o piorun ciężki, na dwójce uczeń Osika! Poderwało mnie.
– Był dzwonek…?! – wrzasnęłam nerwowo.
– Już dawno – powiedziała Maria. – Uspokój się, przepadło, dzwoniło jak wchodziłam po schodach. Daj lepiej otwieracz.
– Lubię Wągrowską – oznajmiłam ponuro, sięgając do torby. – Cholera. Do ręki tej Narbony nie wzięłam,… No nie, w porządkach ją gram, ale wyrzuciłam z kwinty i z tripli, bo jej dobrze życzę.
– Nie chcę być nieuprzejma, ale chyba zgłupiałaś – zgorszyła się Maria. – Przecież ona tu wygrywa dowolnie!
– Pan Zdzisio ją ma…
– No to co? Pan Zdzisio czasem trafia.
Miecio pojawił się, żywy, zdrowy i bez żadnych widocznych uszkodzeń.
– Cześć, panienki. Co przychodzi? Dawaj, Palma!
– Mieciu, na litość boską…
– Czekaj, dajmy mu piwa, może się zamknie. Mieciu, Palma leci w drugiej, a teraz jest pierwsza. Przynieś szklankę…
Monika Gąsowska z tyłu delikatnie dotknęła mojego ramienia.
– Ja też gram Narbonę. Bardzo panią przepraszam. Świetnie wygląda. Z Tajlandią, dwa sześć. Tak mi wyszły z paddocku.
Narbonę z Tajlandią na szczęście grałam również, co mnie nieco pocieszyło. Tajlandią zaczynałam triple i kwintę, z nadzieją pomyślałam, że może jednak uczeń Osika, mimo zaciętości, nie da rady być pierwszy, popełni jakiś błąd…
Głośnik zawył, bomba wyszła, piekielne zwierzęta ruszyły. Uczeń Osika nie popełnił żadnego błędu i wygrał w pięknym stylu z miasta do miasta. Pan Zdzisio wpadł w szał szczęścia, trafiłam porządek, bo oczywiście Tajlandia była druga. Pierwszą triple i kwintę diabli mi wzięli, Maria nie kryła potępienia, upierając się, że musiałam zwariować. Nie przeczyłam jej poglądom.
Za to mam Palmę – powiedziałam z irytacją, – Miecio już zaczął, niech dalej wrzeszczy,,dawaj, Palma”. Gracie to razem czy oddzielnie?
– I jedno, i drugie. Jeśli przyjdzie Palmę, kończę ścianą. Przemówiłaś do mnie, ryzyk-fizyk.
Miecio, zadowolony z życia, popijał piwo i zżerał słone paluszki Waldemara. Były znakomite, skąd Waldemar je brał, nikt nie wiedział, bo źródło utrzymywał w tajemnicy, przynosił je w coraz większych ilościach. W żadnym wypadku nie piekła tego jego żona, jako praktykujący lekarz miała dość roboty i bez paluszków.
– Mięciu, mów prawdę! – zażądałam wściekłym półgłosem. – Coś słyszałeś o dniu dzisiejszym?
– Tylko ogólnie – wyznał Miecio. – Przyjdą dobre konie i nie będą ciemnione. Palma najlepsza. Dawaj, Palma!
– Chcę zobaczyć tę Palmę – powiedziała w przestrzeń Monika Gąsowska i podniosła się z fotela.
Zeszłam za nią popatrzeć na paddock. Palma wyglądała normalnie. Arkusz szedł spokojnie, ale jakby odrobinę zaczynał się pienić.