-->

Wyicigi

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Wyicigi, Chmielewska Joanna-- . Жанр: Прочие Детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Wyicigi
Название: Wyicigi
Автор: Chmielewska Joanna
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 355
Читать онлайн

Wyicigi читать книгу онлайн

Wyicigi - читать бесплатно онлайн , автор Chmielewska Joanna

– O Bo?e, nic nie rozumiem – powiedzia?a bezradnie dziewczyna z ty?u. – Zameczek…? Dop?ki konie nie wesz?y, mog?am jej udziela? wyja?nie?. – Zameczek to te? nie ko?. To D?okej. Ko? to Mimoza. I nie siedzi na nim wcale Zameczek, tylko amator Bry?…

Wy?cigi to powie?? oparta na faktach, kt?re nie tylko pozosta?y nadal aktualne, ale wr?cz dosz?y do pe?ni rozkwitu. Na ca??, w?wczas jeszcze skromn?, a dzi? rozszala?? przest?pczo?? nikt nie zwr?ci? uwagi…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 60 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Dlaczego? – spytał jeden z wyraźnym zaskoczeniem.

– Bazyli kazał – mruknął drugi.

Widziałam ich z tyłu i rozpoznałam lepiej po barwach niż po sylwetce. Sarnowski i Białas. Jadą teraz, w pierwszej gonitwie.

Dyrektorów nie było, Jeremiasza nie było, kierownik mitingu pętał się gdzieś w oddaleniu. Zgniewało mnie to w końcu, nie to nie, mam co innego do roboty, niż latać za kierowniczym personelem, mogę poczekać z udzielaniem informacji. Spojrzałam w kierunku fontanny, panował tam zupełny spokój, żywego ducha nie było. Przestawiłam sobie umysł na konie.

Niedostatecznie, bo zapomniałam o tej piekielnej Ekstazie. Być może, rozpraszało mnie pilnowanie dyrektora, ciągle jeszcze nieobecnego. Sprecyzowałam ostatecznie opinię o sobie, podniosłam się, sprawdziłam, czy nadal go nie ma, i ponuro postanowiłam wykorzystać wiedzę o Derczyku w zakresie, jaki był mi dostępny.

Florian, na którym miał jechać Derczyk, przemieniony na starszego ucznia Gomorka, nosił numer 4 i wyglądał znakomicie. Zdecydowałam się zagrać go z trzema końmi, tripli już zmienić nie mogłam, pierwszą i tak załatwiła mi Ekstaza, ale porządkami miałam szansę odpracować błąd. Faworytem w tej drugiej gonitwie była Celia, jedynka, przyszedł jakiś cynk ze stajni i społeczeństwo rzuciło się na nią. W nosie miałam Celię, nie podobała mi się, a na wszelkie cynki zawsze byłam odporna. Z zaciętością zagrałam swoje, wróciłam na górę i usiadłam wreszcie spokojnie, łypiąc okiem w stronę dyrektorskich foteli.

Pan Edzio, dobroduszny osobnik ciężkiej wagi, zwierzał się, że raz w życiu wyszedł z tych wyścigów do przodu. Przytrafiło się to wyłącznie dzięki temu, że wygrał w pierwszej połowie sezonu i połowę pieniędzy pożyczył znajomemu. Drugą połowę w drugiej połowie sezonu przegrał do zera, ale to pożyczone mu ocalało i w ten sposób wyszedł na plus.

– A tak, to jestem zawsze do tyłu, ale nie tak znów dużo – zakończył pogodnie. – Teraz gram jeden pięć za dwieście.

– Pierwsza gra – skrzywił się pułkownik, emerytowany i w cywilu. – Bloki się rwą.

– Pierwsza, nie pierwsza, grunt, że przyjdzie. Celia tu już wisi!

– Chała wisi – mruknęłam pod nosem. Jurek żywo odwrócił się ku mnie.

– Nie liczysz jej?

– Nie liczę. Napust na Glebowskiego…

Bomba poszła w górę, wszyscy gapili się na przeciwległą stronę toru, gdzie młode araby wchodziły do start-maszyny. Dwa nie chciały wejść, jeden uciekł do tyłu i gonił go chłopak stajenny. Ci bez lornetek nagabywali tych z lornetkami.

– Który to, panowie? Co tam uciekło?

– Czwórka, Florian…

– A skąd czwórka, czwórka jest czerwona! Fioletowe uciekło!

– Strzegom!

– Nie Strzegom, tylko Dwójnicki!

– Ale tam jeszcze drugi nie chce wejść! Też czerwony. Co tam jest czerwone?

– To Widzów, jedynka. Jedynka i siódemka, Trzaska już weszła!

– Który to koń, Trzaska? – usłyszałam za sobą rozpaczliwy, niespokojny szept.

Obejrzałam się. Na fotelu za mną siedziała bardzo ładna dziewczyna, obca zupełnie, widocznie była tu pierwszy raz. Obok niej tkwił jeden z graczy, zagapiony w start tak, że nie usłyszał pytania.

– Trzaska, to nie koń – wyjaśniłam miłosiernie. – To trenerka.

– Zameczek znów uciekł! – krzyknął któryś z lornetką.

– O Boże, nic nie rozumiem – powiedziała bezradnie dziewczyna z tyłu. – Zameczek…?

Dopóki konie nie weszły, mogłam jej udzielać wyjaśnień.

– Zameczek to też nie koń. To dżokej. Koń to Mimoza. I nie siedzi na nim wcale Zameczek, tylko amator Bryś.

– To dlaczego oni tak…?

– Rozpoznają po kolorach. Każda stajnia ma swój kolor, dżokeje są w to ubrani. Do Zameczka na Dwójnickim są przyzwyczajeni, a mówią wszystko naraz, nazwiska trenerów, nazwiska dżokejów, nazwy stajni, numery, najrzadziej imiona koni. Nie wiem dlaczego. Ma pani to wszystko napisane w programie.

– Ale że Derczyk tak ładnie wszedł? – zdziwił się Waldemar.

– Jaki Derczyk, Gomorek! Gomorek jedzie!

– Jak to…? O cholera, zmiana jazdy! Nie zauważyłem…

– Derczyk i Gomorek to dżokeje? – upewniła się nerwowo dziewczyna.

Przyświadczyłam. Jej towarzysz nie zwracał na nią żadnej uwagi, interesowały go wyłącznie konie. Bryś zawrócił Mimozę, chłopak stajenny przyprowadził Saronga, Celia zrezygnowała z oporu i pozwoliła się wepchnąć do boksu. Przestałam słuchać pytań dziewczyny.

– Poszły! – zawołał Jurek.

– Ruszyły – zakomunikował głośnik beznamiętnym, damskim głosem. – Prowadzi Celia, na drugim miejscu Florian, trzecia Szprotka. Na trzecie miejsce przechodzi Sarong. Celia, Florian, Sarong…

– Celia to już wisi! – oznajmił gromko pan Edzio.

– Co on…? – zaniepokoił się pan Marian. – Z miejsca do miejsca chce…?

– Florian odpadnie – przepowiedział stanowczo pułkownik. Wszyscy gadali równocześnie. Nie powiedziałam, co myślę o pułkowniku, bo nie wypadało mi się wyrażać. Florian to był mój osobisty faworyt, koń po Derczyku. Grałam go z trzema i miałam wielkie nadzieje, a odpaść powinna Celia.

Na fotel koło mnie padła w zdyszanym pośpiechu Maria, moja przyjaciółka, wychyliła się, patrząc w szybę. – Co przyszło w pierwszej? – spytała w napięciu. – Ekstaza! – warknęłam pod nosem.

– Nie mów? Poważnie? Co tam idzie?

– Celia z Florianem.

– Wygra Sarong – wyprorokował bezapelacyjnie Jurek.

– Ale co pan, jaki tam Sarong! – zaprotestował gwałtownie pan Edzio. – Celia lekko idzie!

– Przed wyjściem na prostą do przodu przechodzi Florian – mówił głośnik nad moją głową. – Na prostą wyprowadza Florian…

– I ucieka! – wrzasnął ktoś ze zgrozą.

Florian rzeczywiście wyrwał do przodu i oddalił się o kilka długości. Szedł jak maszyna. Za nim leciała Celia z Sarongiem.

– Dawaj Celia! – wrzasnął rozpaczliwie pan Edzio.

– Złapie go! – wołał pułkownik. – Jeden cztery będzie! Złapie go!

– Ale co złapie, jakie złapie, oddala się przecież! – zirytował się Jurek.

– Jeszcze ją dwójka przegoni – wywróżył ponuro pan Marian.

Sarong rzeczywiście wyprzedził Celię. Wysunął się do przodu o pół długości, był drugi. Florian wygrał z największą łatwością wśród dzikich ryków tłumu. Przyszło 4- 2, grałam to, zgadłam Floriana, idiotka, zgadłam także Ekstazę, gdybym ją grała, gdybym wcześniej wiedziała o Derczyku, kończyłabym teraz fuksową triplę, kwinta by mi szła… Maria obok mnie gorączkowo grzebała w stosie papierów.

W komentarzach dźwięczał ton potężnego rozgoryczenia. Celia nawaliła okropnie, połamała wszystkim wszystko, przyszły fuksy.

– Kto grał Floriana? – dziwił się pan Marian. – Ostatni, przedostatni… Nijak nie wychodził! Kto to grał?

– Ja grałem – oznajmił zwycięsko Jurek. – Zacząłem triplę.

– Ja też grałam – powiedziałam z satysfakcją.

– Floriana…? Skąd go pani wzięła?!

– Zmiana jazdy. Jedyna okazja dla konia…

– Prawda, przecież to Derczyk! Jeżeli Derczyk nie jedzie…

– A co, to nie Derczyk? – zainteresowała się Maria wręcz zachłannie. – Słuchaj, ja to mam przez pomyłkę!

Nagle przypomniałam sobie o Derczyku. Ciągle wisiał nade mną w charakterze niezałatwionego problemu. Już otworzyłam usta, żeby jej o nim powiedzieć, ale zamknęłam je czym prędzej. Była doktorem medycyny. Iekarzem z powołania, co prawda naukowcem, a nie praktykiem, ale na wszelkie sprawy zdrowotne reagowała w sposób nieopanowany, jeszcze by poleciała do tego Derczyka nie wiadomo po co. Zdenerwowałaby się tylko niepotrzebnie. Obejrzałam się na dyrektorską lożę i ujrzałam wchodzącego właśnie dyrektora. Zerwałam się z fotela.

– Derczyk dzisiaj nie jeździ – powiedziałam pośpiesznie, półgłosem. – Jak zdążysz, to zagraj triplę na konie po Derczyku, możemy do spółki, ja muszę załatwić jedno takie z dyrektorem, pilne. Od czwartej, potem był w szóstej, w środku ściana.

– Jesteś pewna?

– Absolutnie!

– To daj pieniędzy, bo ja już wszystko wydałam… Wepchnęłam jej w ręce dwieście tysięcy złotych i wybiegłam.

– Nie chcę się przesadnie wtrącać – powiedziałam ostrożnie zaraz po przywitaniu, wykorzystując fakt, że dyrektor akurat był sam. – Ale nie wiem, czy pan wie, że w berberysie za fontanną leży Derczyk. Możliwe, że należałoby coś z nim zrobić, bo sam z siebie nie wstanie.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 60 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название