Imii rozy
Imii rozy читать книгу онлайн
Listopad 1327 roku. Do znamienitego opactwa benedyktyn?w w p??nocnych W?oszech przybywa uczony franciszkanin, Wilhelm z Baskerville, kt?remu towarzyszy ucze? i sekretarz, nowicjusz Adso z Melku. W klasztorze panuje ponury nastr?j. Opat zwraca si? do Wilhelma z pro?b? o pomoc w rozwik?aniu zagadki tajemniczej ?mierci jednego z mnich?w. Sprawa jest nagl?ca, gdy? za kilka dni w opactwie ma si? odby? wa?na debata teologiczna, w kt?rej wezm? udzia? dostojnicy ko?cielni, z wielkim inkwizytorem Bernardem Gui na czele. Tymczasem dochodzi do kolejnych morderstw. Przenikliwy Anglik orientuje si?, ?e wyja?nienia mrocznego sekretu nale?y szuka? w klasztornej bibliotece. Bogaty ksi?gozbi?r, w kt?rym nie brak dzie? uwa?anych za niebezpieczne, mie?ci si? w salach tworz?cych labirynt. Intruz mo?e tam ?atwo zab??dzi?, a nawet — jak kr??? s?uchy — postrada? zmys?y.
Umberto Eco zaprasza czytelnika do udzia?u w fascynuj?cej, wielopoziomowej grze literackiej. W?oski pisarz nak?ada historyczn? mask? na wsp??czesne problemy, smuj?c rozwa?ania o u?omno?ci ludzkiej natury, psychologicznych motywach naszego post?powania, moralno?ci i — ucieczce od niej.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Teraz wiem, że przyczyną miłości jest dobro, a to, co jest dobre, definiuje się przez wiedzę; i można kochać to tylko, o czym wie się, że jest dobre, gdy tymczasem dzieweczkę, tak, poznałem jako dobro gwałtownej skłonności, ale jako zło woli. Wtedy jednak byłem wydany na pastwę wielu i sprzecznych ze sobą poruszeń duszy, gdyż to, co odczuwałem, było podobne do miłości najświętszej, dokładnie jak ją opisywali doktorowie; wytworzyła we mnie uniesienie, w którym kochający i kochany chcą tego samego (i przez tajemnicze oświecenie wiedziałem w tamtym momencie, że dzieweczka, kimkolwiek jest, chciała tych samych rzeczy co ja), i czułem o nią zazdrość, lecz nie tę niegodziwą, ową potępioną przez Pawła w pierwszym jego liście do Koryntian, principium contentionis [102] ,co nie dopuszcza consortium in amato [103] ,ale tę, o której mówi Dionizy w Nomini Divini,a przez którą także Bóg zwany jest zazdrosnym propter multum amorem quem habet ad existentia [104](a ja kochałem dzieweczkę właśnie dlatego, że istniała, i byłem rozradowany, nie zazdrosny, że istnieje). Byłem zazdrosny w sposób, w jaki dla doktora anielskiego zazdrość jest motus in amatum [105] ,zazdrością z przyjaźni, zazdrością, która skłania, by stawić czoło temu wszystkiemu, co ukochanemu szkodzi (i ja o niczym innym nie roiłem w tamtej chwili, jeno by wyzwolić dzieweczkę spod władzy tego, kto kupował jej ciało, brukając je własnymi zgubnymi namiętnościami).
Teraz wiem, że jak powiada doktor, miłość może obrazić kochanego, jeśli jest nadmierna. A moja była nadmierna. Próbowałem wyjaśnić, co wówczas odczuwałem, nie próbuję zaś w niczym tego usprawiedliwić. Mówię o występnych zapałach mej młodości. Były złe, lecz prawda nakazuje mi powiedzieć, że wtenczas postrzegałem je jako nadzwyczajnie dobre. I oby wyciągnęli stąd naukę ci, którzy jak ja wpadną w sieci pokusy. Dzisiaj, starzec, znałbym tysiące sposobów, by uciec od tych powabów (i zastanawiam się, na ile powinienem być z tego dumny, teraz, gdy wolny jestem od pokus południowego demona; lecz bynajmniej nie wolny od innycji, tak że zastanawiam się, czy to, co teraz czynię, nie jest występną uległością wobec ziemskiej namiętności wspomnienia, owej głupiej pokusy ucieczki przed płynącym czasem i przed śmiercią).
Wtenczas uratowałem się, ale prawie tylko dzięki cudownemu instynktowi. Dzieweczka objawiła mi się w naturze i w ludzkich dziełach, które mnie otaczały. Starałem się więc, by przez szczęśliwe przeczucie duszy zanurzyć się w szczegółowej kontemplacji tych dzieł. Przyglądałem się pracom wolarzy, którzy wyprowadzali woły z obór, świniarzy, którzy podawali karmę wieprzkom, pasterzy, którzy zachęcali psy do spędzania owiec w stado, wieśniaków, którzy nieśli orkisz i proso do młynów i wychodzili stamtąd z workami dobrej mąki. Pogrążyłem się w kontemplacji natury, starając się zapomnieć o mych myślach i patrzeć na istoty tak jeno, jak nam się jawią, i radośnie zapamiętać się w ich obrazie.
Jakże piękne było widowisko natury nie tkniętej jeszcze przewrotną nieraz mądrością człowieka!
Ujrzałem jagnię, któremu to miano nadano jakby z wdzięczności za jego czystość i dobroć. W istocie, nazwa agnusbierze się z faktu, że zwierzę to agnoscit,rozpoznaje własną matkę i rozpoznaje jej głos pośród stada, a matka pośród tylu jagniąt identycznego kształtu i identycznie beczących rozpoznaje zawsze i tylko swoje dziecię i je żywi. Ujrzałem owcę, która ovisjest zwana ab oblatione, gdyżod początku czasów służyła do rytuałów ofiarnych; owcę, która, jak to jest w jej zwyczaju, u progu zimy szuka chciwie trawy i napełnia się karmą, zanim pastwiska ścięte będą mrozem. A stad pilnowały psy, tak nazwane od canorz powodu ich ujadania. Pies, zwierzę spośród innych najdoskonalsze, mające najwyższy dar bystrości, rozpoznaje swojego pana i jest przyuczony do polowania na dziką zwierzynę w kniei, do strzeżenia stad przed wilkami, pilnuje domu i dzieci swojego pana, a czasem pełniąc obowiązek obrońcy pada zabity. Król Garamant, wtrącony do więzienia przez swoich wrogów, wrócił do ojczyzny, bo odprowadziła go sfora dwustu psów, które wywalczyły sobie drogę pośród nieprzyjacielskich wojsk; pies Jazona Licyniusza po śmierci swojego pana odmawiał spożywania pokarmu, aż zdechł z wycieńczenia; pies króla Lizymacha rzucił się na stos swojego pana, by wraz z nim umrzeć. Pies ma moc leczenia ran, liżąc je językiem, a język jego szczeniąt może wyleczyć uszkodzenia kiszek. Z przyrodzenia nawykły spożywać po raz wtóry to samo pożywienie, kiedy je zwymiotuje. Skromność ta jest symbolem doskonałości ducha, tak jak taumaturgiczna moc jego języka jest symbolem oczyszczenia z grzechów, oczyszczenia, jakie zyskuje się przez spowiedź i pokutę. Lecz to, że pies wraca do tego, co zwymiotował, jest też znakiem, iż po spowiedzi wraca się do poprzednich grzechów, i ten morał był mi nader użyteczny owego ranka, by ostrzec moje serce, kiedy podziwiałem cudowności natury.
W tym czasie nogi niosły mnie w stronę obór dla wołów, które wychodziły właśnie licznie, prowadzone przez wolarzy. Wydały mi się nagle, takie, jakie były i są, symbolami przyjaźni i dobroci, bo każdy wół obraca się przy pracy szukając swojego towarzysza od pługa, jeśli przypadek sprawi, że tamten jest w tym momencie nieobecny, i zwraca się doń z pełnymi uczucia porykiwaniami. Posłuszne woły uczą się same iść do obór, kiedy pada, a kiedy pożywiają się u żłobu, wysuwają ciągle łby, by patrzeć na zewnątrz, czy zła pogoda nie minęła, gdyż chcą wrócić do pracy. A z wołami wychodzą w tym momencie z obór cielęta obu płci biorące swe miano od słowa veriditasalbo też od virgo.gdyż w tym wieku są jeszcze świeże, młode i cnotliwe, i źle uczyniłem i czynię —mówiłem sobie —że widzę w ich wdzięcznych poruszeniach obraz dziewczątka wcale nie cnotliwego. O tych sprawach myślałem, pogodzony ze światem i z sobą samym, przyglądając się wesołej pracy w tej porannej godzinie. I nie myślałem więcej o dzieweczce, to jest czyniłem wysiłek, by zapał, który do niej odczuwałem, przemienić w poczucie wewnętrznego rozradowania i pobożnego pokoju.
Powiedziałem sobie, że świat jest piękny i godny podziwu. Że dobroć Boga przejawia się także w najstraszliwszych bestiach, jak wyjaśnia Honoriusz Augustodunensis. To prawda, są węże tak wielkie, że pożerają jelenie i pływają po oceanie, jest bestia cenocrocao ciele osła, rogach koziorożca, piersi i gardzieli lwa, nogach konia, ale dwukopytnych jak u wołu, paszczy sięgającej do uszu, głosie prawie ludzkim, zaś w miejscu zębów z jedną stałą i mocną kością. I jest bestia mantykora o twarzy człowieka, potrójnym rzędzie zębów, ciele lwa, ogonie skorpiona, oczach seledynowych, barwie krwi jak u węża i świszczącym wężowym głosie, łasa na ludzkie mięso. I są potwory o ośmiu palcach u nóg, pyskach wilka, pazurach zakrzywionych, sierści owczej, szczekające niby pies i które stają się czarne, nie zaś siwe na starość, i żyją znacznie od nas dłużej. I są stworzenia o oczach na plecach i z dwoma dziurami na piersi zamiast nozdrzy, bo głów nie mają, i inne jeszcze, które mieszkają nad rzeką Ganges i żyją tylko zapachem pewnego jabłka, a kiedy się odeń oddalą, umierają. Ale także wszystkie te nieczyste bestie śpiewają w swojej rozmaitości chwałę Stwórcy i Jego mądrości, tak samo jak pies, wół, jagnię i ryś. Jakże wielki jest —rzekłem sobie wówczas, powtarzając słowa Wincentego z Beauvais —najskromniejszy powab tego świata, jakie miłe dla oczu rozumu baczne rozważanie nie tylko sposobów, liczb i porządków rzeczy, tak zacnie ustanowionych w całym wszechświecie, ale także biegu czasu, który bezustannie toczy się przez następstwa i upadki, naznaczony śmiercią tego, co się zrodziło. Wyznaję, grzesznik, jakim jestem, z duszą ciągle pozostającą więźniem ciała, że duchowa słodycz niosła mnie wtedy ku Stwórcy i regule tego świata i z radosną czcią podziwiałem wielkość i stałość dzieła stworzenia.