-->

Rze? bezkr?gowc?w

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Rze? bezkr?gowc?w, Chmielewska Joanna-- . Жанр: Иронические детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Rze? bezkr?gowc?w
Название: Rze? bezkr?gowc?w
Автор: Chmielewska Joanna
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 217
Читать онлайн

Rze? bezkr?gowc?w читать книгу онлайн

Rze? bezkr?gowc?w - читать бесплатно онлайн , автор Chmielewska Joanna

Powie?? niekwestionowanej pierwszej damy polskiego krymina?u. Kolejna zagadka do rozwik?ania. Fragment: – - Ostrowski z tej strony, pani Joanno, z zamordowaniem Wejchenmanna nie ma pani chyba nic wsp?lnego…? Mo?e zbyt szczerze si? pani wypowiada?a, bo jako? wszystkim si? pani na my?l nasuwa… Tadzio: – Pani Joanno, co jest? S?ysza?a pani o tym? Agnieszka mnie podpuszcza, ?eby pani? zapyta?, to chyba nie pani r?bn??a tego Wejchenmanna…? Nic nie wiemy, ale sensacja wsz?dzie! Pawe?: – Joanna? Cze??! Zdaje si?, ze twoja ulubiona posta? z tego ?wiata zesz?a? Gdyby ci by?o potrzebne jakie? alibi, to my ch?tnie… Nie czu?am si? zaskoczona, z g?ry wiedzia?am, ?e b?d? pierwsz? podejrzan?. Mo?e i rzeczywi?cie nie nale?a?o do tego stopnia k?apa? g?b? publicznie…? Z drugiej strony nie szkodzi, je?li na mnie padnie, prawdziwemu sprawdzy ujdzie na sucho i niech w zdrowiu kwitnie! Mo?e rozp?d we?mie i na tym jednym szlachetnym czynie nie poprzestanie…? Tak mi si? jako? pomy?la?o w z?? godzi?…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 25 26 27 28 29 30 31 32 33 ... 49 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Następnym razem niech pan przyjedzie taksówką – zarządziłam sucho. – Co pan jeszcze wie? Bo bez kitu, prywatnie z tego galimatiasu da się dużo wyłowić. Nie muszę wiedzieć, kogo pan zna, wystarczą mi rezultaty ostateczne.

Ostrowski westchnął.

– Otóż coś mi tu śmierdzi… Pani wie, że ja nagrywam…? Dziękuję…

– Nie ma, za co. Siebie też.

– Nie szkodzi. Nie zdążyłem skomasować, nie było, kiedy, ale wie pani, jak to jest, z ziarenek maku można usypać kopiec Kościuszki. Ten cały Poręcz przyjechał do Krakowa dwa dni wcześniej, miał taką metę u dziewczyny… zaraz. Mogę nawet wyłączyć na chwilę, gdyby się pani uparła, prywatne pytanie, bo też chcę coś zrozumieć…

Odgadując treść pytania, machnęłam ręką. Podejrzenia na takim tle, z racji wieku, uważałabym za potężny komplement.

– Myśli pani, że on był jakiś ekstra w łóżku…?

– Osobiście nie sprawdzałam i proszę mnie tu nie lżyć stwierdzeniem, że tego jest pan pewien, ale na moje oko i węch, tak. Kiedyś znałam takich… Teraz to się zdewaluowało, ale kiedyś mówiło się, że on ma w sobie coś. Albo ona ma w sobie coś, płeć obojętna. Proszę szanownego pana…

Wspomnienie rzuciło się na mnie z nieprzepartą siłą. Znałam faceta, niby nic nadzwyczajnego, poziom inteligencji owszem, wysoki, ale reszta zwyczajna, nie dziwkarz, a dziewczyny wpadały w szał, skutki rozstania potworne. Znałam i takiego, który…

– …wie pan, aż trudno to określić. Jakby urok jakiś rzucał. Jeśli chciał. Nie na całe życie, na krótko, dopóki mu się nie znudziło, ale póki rzucał, baby miały bielmo na oczach. I chyba Poręcz do tego gatunku należał, wnioskuję z tego, co słyszałam, promieniował uwielbieniem, zachwytem, każda kobieta chce być najważniejsza na świecie i on tego na jakiś czas dostarczał, a do łóżka chyba też się nieźle nadawał. Tyle rozumiem. Ale w ogóle, bo co?

Ostrowski zmarszczył brwi, najwidoczniej też usiłując tyle samo zrozumieć.

– Uczyć się od takiego – mruknął. – Ogólnie kochał kobiety?

– Który? Ci, których znałam, kochali różnie, Poręcz podejrzewam, że wcale. Kochał siebie i swoją wymarzoną karierę, reszta była zestawem narzędzi. Kocha pan młotek albo uszczelkę?

Ostrowski aż się otrząsnął.

– Wszelkich uszczelek, szczerze mówiąc, nienawidzę. A pytałem w ogóle dlatego, że miał w Krakowie metę u dziewczyny, która pod szubienicą słowa by o nim nie powiedziała. Spłonęłaby na stosie dla niego. Wariactwo jakieś?

– No przecież panu wyjaśniam!

– Z tego wynika, że była mu chwilowo potrzebna? A za jakiś czas… No właśnie, co następowało za jakiś czas, kiedy już mu któraś nie była potrzebna?

Najwyraźniej w świecie zdawałam przed Ostrowskim egzamin z życia. Nawet mi się to dość spodobało.

– Zależało od poziomu. Inteligentne, wykształcone, uczłowieczone, wychodziły z tego bezboleśnie, może trochę zranione, ale raczej to była uraza i gniew. Często wściekłość na samą siebie. Głupie, tępe, bezmyślne, niezdolne do samodzielnej egzystencji, wpadały w rozpacz, z deszczu pod rynnę, idiociały, klęska ogólna i dno. Ale w przypadku Poręcza takich nie było, on rwał wyłącznie baby na świeczniku albo już w drodze ku szczytom. I po nich się wspinał. O, mnóstwo cech klasycznego żigolaka!

– Wypaczony lekko zmianą czasów i obyczajów. Elastyczny. Przystosowany…

– jak na mężczyznę, jest pan całkiem niegłupi – pochwaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. W końcu chciałam czegoś od Ostrowskiego i nie należało źle go do siebie usposabiać.

Nie obraził się, rzeczywiście musiał być niegłupi.

– Wiem doskonale, że chodzi pani o niuanse psychologiczne, z reguły znienawidzone przez mężczyzn. Te słynne ostatnie rozmowy… Opanował z tego co najmniej trzy czwarte i stąd świetna meta w Krakowie. Zważywszy, że najwięcej złego zrobił konkretnie Marcie, a pani ją uniewinnia… ja zresztą też, jakoś nie widzę jej, dźgającej bagnetem… należałoby się oprzeć na poczynaniach ludzkich, których policja, choćby pękła, nie zdoła ściśle sprecyzować. Wracam do tematu.

Łatwo zgadnąć, że prywatni znajomi między sobą znacznie więcej powiedzą niż policja kiedykolwiek usłyszy. Nie tyle może kopiec, ile kopczyk udało nam się z tych nerwowych zwierzeń usypać.

Majewski był zajęty rozmową, nieruchomości to niezły biznes, ale nie miał ochoty dyskutować publicznie, rzucił zatem okiem dookoła i stwierdził, że w jednym kącie dolnego apartamentu siedzi dwóch szepczących do siebie, do drugiego kąta dobił jakiś jeden, w trzecim migdalił się facet z dziewczyną, ale oni zaraz wyszli, przyszedł jeszcze ktoś, kogo nie tylko nie zna, ale nawet dobrze nie widział. Ten z drugiego kąta próbował ich podsłuchiwać, takie Majewski miał wrażenie, ale chyba mu się nie udało. Kiedy szli na górę, nie polazł za nimi, został.

Zaprzyjaźniony z Ostrowskim dziennikarz znał Poręcza z twarzy i widział jego wchodzenie do zakamarków piwnicznych, fakt, prawie zaraz za Majewskim. Wiedział, o czym Majewski zamierza tam gadać, wiedział, co myśleć o Poręczu i był ciekaw, będzie ich podsłuchiwał czy nie? Zszedł nawet na dół i zajrzał, zgadzało się, sytuacja tak wyglądała, jak ją Majewski opisał, zawrócił od razu na górę i z wysiłkiem minął się z jakimś schodzącym na dół. Nie zna człowieka, w ciemnościach wcale mu się nie przyjrzał, tyle wie, że duży, czego na tych wąskich schodach trudno było nie zauważyć. Po grupowym wyjściu Majewskiego odwrócił już uwagę od tamtego kierunku, czasem tylko spoglądał.

Martusię najlepiej wypatrzyła asystentka scenografa, niechętna jej ze zwyczajnej zawiści, i wie dokładnie, że wstrętna dziopa tkwiła na dole całe siedem minut. Wyleciała zła i w nerwach, zbrodnię miała wypisaną na twarzy.

Natomiast na Poręcza czyhała jedna taka Niusia od reklamy, która już dwa razy prawie wystąpiła przed kamerą z flachą oleju pierwszego tłoczenia, zza flachy wprawdzie nie było jej widać, ale wielką gwiazdę już w sobie czuła, a Poręcz w rozbłyskach miał jej dopomóc. Widziała jak wszedł i czekała, kiedy wyjdzie, i może przysiąc na wszystkie świętości, że dwóch ją rozczarowało, figura ludzka pojawia się w mroku i chała, nie on, druga figura, też nie on. Jedną figurą okazuje się taki nieudolny tekściarz, a drugą jakiś wielki wół, niegodzien uwagi. Tekściarza zna z widzenia, a wołu nie rozpozna.

– O rany boskie – powiedziałam.

– I tu mi właśnie popiskuje – podjął Ostrowski. – Bardziej wierzę zawziętym dziewczynom niż egocentrycznym facetom. Mężczyźni są mniej spostrzegawczy w tego rodzaju drobiazgach, jeśli coś dostrzegą, to raczej z dziedziny mechaniki. A tu nie wiem, Marta rzeczywiście trafiła na jakąś chwilę pustki, Poręcz został na dole, ale nie poszła tam chyba z myślą o nim…

– Bez wygłupów, gdyby go dziabnęła, w ogóle by nie wyleciała, zemdlałaby obok, ona ze zdenerwowania mdleje, konsystencję fizjologiczną ma taką. Względnie zemdlałaby z opóźnieniem, w drzwiach wyjściowych. Ale czy ktoś zwrócił uwagę na tego dużego, który się gniótł na schodach…?

– Otóż właśnie. Nie mogłem wydoić z tej gwiezdnej idiotki, w jakiej kolejności ją tych dwóch rozczarowało. Najpierw tekściarz, a potem wół, czy odwrotnie? Bo wyliczyłem sobie, że ktoś jeden został na dole ostatni, razem z Poręczem.

– Tekściarz do niego coś miał…?

– Nikt o tym nic nie wie, tekściarz twierdzi, że nic. W kwestii dużego wołu też pojawia się problem, podobnej postury było dwóch i nikt ich nie zna. Mylą się. Podobno, takim poglądem powiało, jeden z nich był cudzoziemcem, Niemiec, Szwed, Amerykanin…? Wyszedł z panienką do wzięcia, też słabo znaną, i nie wiadomo, który to był. Ściśle biorąc, obaj wyszli przed odkryciem zwłok, jeden samotnie, i dwie bufetowe różnią się w zeznaniach.

– A co gliny na to?

– Nic, w tym rzecz. Marta podpadła w sposób rażący. Motyw strzela w niebo, okazja była, skorzystała z niej, dopuszcza się afekt…

– Kto ją pierwszy wymyślił?

– Jak to, kto? – zgorszył się Ostrowski. – Jeszcze pani musi pytać? Jasne, że asystentka scenografa, a poparła ją gwałtownie ta niedorobiona gwiazda, reszta poszła za ciosem. Marta zaś nie miała nic lepszego do roboty, jak tylko na samo nazwisko Poręcza skoczyć panom śledczym z pazurami do oczu, zastali ją w domu i ucieszyli się jak cholera. I co pani na to?

Co ja na to, co ja na to… Rzeczywiście, na poczekaniu mam wiedzieć, co ja na to! Pod każdym względem kretyństwo, jak stąd do Ameryki i jeszcze parę razy dookoła księżyca!

– Gdyby nie ten idiotyczny bagnet… – zaczęłam ponuro.

– Otóż to! – ucieszył się skwapliwie Ostrowski. – Tyle wiem, że bagnetu u niej nie znaleźli. Czas udało się im wyliczyć, prosto z Alchemii pojechała do domu, korki jej na przeszkodzie nie stanęły, wnioskując z czasu jazdy, mogliby jej nawet mandat przyłupać za szybkość, pod domem sąsiedzi ją widzieli, trzy osoby, samochód też został przeszukany od razu, to, co zrobiła z bagnetem…?

– Rynsztoki po drodze sprawdzali?

– Tego nie wiem, ale nie łudźmy się. Wyobraża pani sobie chłopaka, który ujrzał w rynsztoku czy gdziekolwiek bagnet i nie skorzystał z okazji?

– Nawet i co do dziewczynki miałabym wątpliwości – mruknęłam zgryźliwie. – Sama bym podniosła, nie ma pan pojęcia, jakie to użyteczne narzędzie…

– Mam pojęcie – zaprzeczył zimno Ostrowski. – No i tyle wiem, w pierwszej chwili wyszła im Marta ze względu na motyw, zaraz potem zaczęły się schody. Motyw owszem, ale co dalej? I w dodatku w tej branży Poręcz nie jest pierwszą ofiarą, stąd wahania krakowskiej policji.

– Zamknęli ją?

– Na dwadzieścia cztery godziny. Dziś w nocy już będzie w domu. Wszystkie telefony, gwarantuję pani, ma na podsłuchu.

– A pan wie, gdzie ja mam podsłuch? Tak, jak zawsze miałam? O której te dwadzieścia cztery godziny wypada?

– Dwudziesta trzecia.

– No to jeszcze poczekam. Ale pan wie więcej i nawet pan nie wie, że pan wie. I pan mi to powie!

Ostrowski zainteresował się zgoła do szaleństwa, co też takiego wie.

Postanowiłam sobie wydoić z niego wiadomości dziennikarskie, coś, co człowiek gromadzi gdzieś w zakamarkach mózgu przypadkowo, czasami nawet bezwiednie, przekonany, że niepotrzebnie. Pozornie zapomniane i przydeptane, w razie potrzeby nagle wyłażą. Każdy dziennikarz i niekiedy także pisarz zbiera takie śmietnisko, które znienacka okazuje się przydatne ku zdumieniu samego właściciela.

1 ... 25 26 27 28 29 30 31 32 33 ... 49 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название