-->

Seven Up

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Seven Up, Evanovich Janet-- . Жанр: Иронические детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Seven Up
Название: Seven Up
Автор: Evanovich Janet
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 282
Читать онлайн

Seven Up читать книгу онлайн

Seven Up - читать бесплатно онлайн , автор Evanovich Janet

Zadanie odnalezienia gangstera Eddiego DeChoocha nie jest ?atwe – zw?aszcza gdy w spraw? wci?gni?ci s? dwaj sympatyczni nieudacznicy: Walter "Ksi??yc" Dunphy i Dougie "Diler" Kruper. Okazuje si?, ?e chodzi o co? wi?cej ni? tylko o przemyt papieros?w i kiedy obaj znikaj?, Stephanie Plum prosi o pomoc Komandosa. Ten za? stawia warunek: sp?dzenie nocy z nasz? bohaterk?. Gdy Eddie uprowadza babci? Stephanie, ?adn? przyg?d, energiczn? starsz? pani?, sytuacja komplikuje si? coraz bardziej…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 22 23 24 25 26 27 28 29 30 ... 51 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

ROZDZIAŁ 8

Komandos prowadził czarnego mercedesa, który wyglądał tak nieskazitelnie, jakby przed chwilą wyjechał z salonu sprzedaży. Samochody Komandosa zawsze były czarne, zawsze nowe i zawsze niejasnego pochodzenia. Do osłony przeciwsłonecznej doczepił pager i komórkę, a pod deską rozdzielczą trzymał skaner policyjny. Wiedziałam też z doświadczenia, że ma gdzieś ukrytą strzelbę z odpiłowaną lufą i broń wielkokalibrową, a przy pasku pistolet automatyczny. Komandos jest jednym z nielicznych cywili w Trenton, którzy mają prawo trzymać broń w ukryciu. Jest właścicielem biurowców w Bostonie, ma na Florydzie córkę z nieudanego małżeństwa, pracował na całym świecie jako najemnik i wyznaje kodeks etyczny nie do końca zgodny z naszym systemem prawnym. Nie mam pojęcia, kim, do diabła, jest… ale lubię go.

Jaskinia Węża była akurat nieczynna, ale na przyległym parkingu stało kilka wozów, a drzwi były uchylone. Komandos postawił mercedesa obok czarnego bmw i weszliśmy do środka. Ekipa sprzątająca polerowała bar i myła podłogę. Z boku stali trzej muskularni faceci o zdecydowanym wyglądzie, popijając kawę i rozmawiając. Przypuszczałam, że to zapaśnicy, którzy omawiają właśnie swój występ. Zrozumiałam też, dlaczego babka urywała się czasem z bingo, żeby przyjść do Jaskini Węża. Perspektywa, że któremuś z kawiarzy podrą się majteczki w trakcie błotnych zapasów, była kusząca. Uważam co prawda, że nadzy mężczyźni prezentują się dość dziwnie z tymi swoimi woreczkami i ptaszkiem dyndającym swobodnie. No, ale pozostaje kwestia ciekawości. To tak jak z wypadkiem samochodowym na ulicy, coś ci każe patrzeć, choć wiesz, że będziesz przerażony.

Przy stoliku siedziało dwóch mężczyzn, którzy przeglądali chyba wykaz kosztów. Mieli po pięćdziesiątce, odznaczali się zdrowym wyglądem i byli ubrani w spodnie i cienkie swetry. Podnieśli wzrok, kiedy weszliśmy. Jeden z nich poznał Komandosa.

– Dave Vincent i jego księgowy – wyjaśnił Komandos. – Vincent to ten w brązowym swetrze. Ten, który kiwnął mi głową.

Typowa atmosfera przybytku rozrywki w Princeton.

Vincent wstał i podszedł do nas. Uśmiechnął się, kiedy zobaczył moje oko z bliska.

– Ty jesteś pewnie Stephanie Plum.

– Powinnam ją załatwić – powiedziałam tonem wyjaśnienia. – Zaskoczyła mnie. To był wypadek.

– Szukamy Eddiego DeChoocha – zwrócił się Komandos do Vincenta.

– Wszyscy szukają DeChoocha – zauważył Vincent. -Ten facet jest stuknięty.

– Przyszło nam do głowy, że być może kontaktuje się ze swoimi wspólnikami.

Dave Vincent wzruszył ramionami.

– Nie widziałem go.

– Jeździ wozem Mary Maggie.

Vincent okazał odrobinę zniecierpliwienia.

– Nie wtrącam się w życie prywatne moich pracowników. Skoro Mary Maggie chce pożyczać Eddiemu samochód, to jej sprawa.

– Jeśli go ukrywa, to staje się to moją sprawą – odparł Komandos.

Odwróciliśmy się i wyszliśmy.

– Poszło chyba dobrze – zauważyłam, kiedy wsiedliśmy do wozu.

Komandos uśmiechnął się szeroko.

– Zobaczymy.

– Co teraz?

– Benny i Ziggy. Na pewno są w klubie.

– O Jezu – jęknął Benny, kiedy stanął w drzwiach. – No i co?

Ziggy trzymał się tuż za nim.

– Nie zrobiliśmy tego.

– To znaczy czego? – spytałam.

– Niczego – odparł Ziggy. – Niczego nie zrobiliśmy.

Wymieniłam z Komandosem spojrzenie.

– Gdzie on jest? – spytałam Ziggy'ego.

– Kto gdzie jest?

– Księżyc.

– Pytasz dla jaj?

– Nie – powiedziałam. – Pytam poważnie. Księżyc zaginął.

Patrzyliśmy na nich w milczeniu.

– Bzdura – powiedział w końcu Ziggy.

Rozstaliśmy się z Ziggym i Bennym, wiedząc dokładnie tyle samo, ile wiedzieliśmy wcześniej. Czyli nie wiedzieliśmy nic. Nie wspominając już o tym, że miałam wrażenie, jakbym uczestniczyła w klasycznym skeczu Abbotta i Costello.

– Poszło nam równie dobrze jak rozmowa z Vincentem – powiedziałam do Komandosa.

Moje słowa znów wywołały jego uśmiech.

– Wsiadaj do wozu. Odwiedzimy teraz Mary Maggie.

Zasalutowałam i wsiadłam do mercedesa. Nie byłam przekonana, że cokolwiek wskóramy, ale to miło spędzić dzień, jeżdżąc po mieście z Komandosem. Jazda z Komandosem uwalnia mnie od odpowiedzialności. Byłam bez wątpienia podwładną. I to chronioną. Nikt nie ośmieliłby się strzelać do mnie, kiedy byłam z Komandosem. A nawet gdyby ktoś strzelił, to jestem pewna, że bym nie zginęła. Podjechaliśmy w milczeniu pod dom Mary Maggie, zaparkowaliśmy w garażu w drugim rzędzie za jej wozem i dotarliśmy windą na siódme piętro.

Mary Maggie otworzyła po drugim pukaniu. Zatkało ją, kiedy nas zobaczyła, i cofnęła się o krok. W normalnej sytuacji taka reakcja mogła być oznaką strachu albo winy. Ale w tym wypadku była to typowa reakcja kobiety, która staje twarzą w twarz z Komandosem. Muszę jednak przyznać Mary, że nie oblała się rumieńcem i nie zaczęła się jąkać. Oderwała spojrzenie od Komandosa i skupiła uwagę na mojej osobie.

– Znowu ty – powiedziała.

Pogroziłam jej paluszkiem.

– Co się stało z twoim okiem? – spytała.

– Mała sprzeczka o miejsce postojowe.

– Wygląda, że przegrałaś.

– Pozory mylą – odparłam. Niekoniecznie w tym wypadku… ale czasem.

– DeChooch jeździł po mieście wczoraj wieczorem – wyjaśnił Komandos. – Myśleliśmy, że może go widziałaś.

– Nie.

– Jeździł twoim wozem i spowodował wypadek. Potem zwiał.

Można się było zorientować po jej minie, że słyszy o wypadku po raz pierwszy.

– To przez ten jego wzrok. Nie powinien jeździć w nocy.

Pewnie. Nie wspominając już o jego mózgu, co też dyskwalifikowało go jako kierowcę. Ten facet to kompletny świr.

– Ktoś został ranny? – spytała Mary Maggie.

Komandos pokręcił głową przecząco.

– Zadzwonisz do nas, jak go zobaczysz, dobrze? – poprosiłam.

– Pewnie – odparła.

Już w windzie powiedziałam:

– Nie zadzwoni.

Komandos popatrzył tylko na mnie.

– Co? – spytałam.

– Cierpliwości.

Drzwi windy otworzyły się na podziemny garaż i wysiedliśmy.

– Cierpliwości? Księżyc i Dougie zaginęli, a ja mam Joyce Barnhardt na karku. Jeździmy w kółko i gadamy z ludźmi, ale niczego się nie dowiadujemy i nic się nie dzieje. Nikt nawet nie wygląda na specjalnie zmartwionego.

– Informujemy ludzi. Stosujemy nacisk. Stosujesz nacisk we właściwym miejscu i osiągasz pożądany efekt.

– Hm – mruknęłam tylko, wciąż przekonana, że niewiele osiągnęliśmy.

Komandos otworzył wóz, który miał centralny zamek.

– Nie podoba mi się to twoje “hm".

– To gadanie o nacisku wydaje mi się trochę… niejasne.

Byliśmy sami w kiepsko oświetlonym garażu. Tylko Komandos, ja, dwa poziomy i beton. Idealna sceneria dla morderstwa na zlecenie albo ataku oszalałego gwałciciela.

– Niejasne – powtórzył Komandos.

Chwycił mnie za klapy kurtki, przyciągnął do siebie i pocałował. Jego język dotknął mojego i poczułam przypływ podniecenia zaledwie milimetr poniżej orgazmu. Komandos wsunął mi dłonie pod marynarkę i objął mnie w pasie. Przylegał do mnie mocno. Nagle wszystko straciło znaczenie z wyjątkiem rozkoszy, do jakiej miał mnie doprowadzić. Pragnęłam go. Teraz. Do diabła z Eddiem DeChoochem. Któregoś dnia wjedzie w filar mostu i będzie po wszystkim.

Dobrze, ale co ze ślubem? – odezwał się z głębi mego mózgu jakiś cichy głos.

Zamknij się, nakazałam mu. Później będę się tym martwić.

A co z nogami? – spytał głos. – Ogoliłaś nogi dziś rano?

Szlag by trafił, ledwie oddychałam z dzikiego pragnienia, a miałam się martwić o włosy na nogach? Gdzie sprawiedliwość na tym świecie? Dlaczego to zawsze kobieta ma się martwić o cholerne włosy?

– Obudź się – powiedział Komandos.

– Jeśli zrobimy to teraz, to czy potraktujesz to jako zaliczkę za złapanie DeChoocha?

– Nie zrobimy tego teraz.

– Dlaczego nie?

– Jesteśmy w podziemnym garażu. A zanim cię stąd wyprowadzę, zmienisz zdanie.

Zmrużyłam oczy.

– Więc o co tu chodzi?

– Chodzi o to, że można złamać system obronny danej osoby, jeśli zastosuje się odpowiedni nacisk.

– Chcesz mi powiedzieć, że to był tylko taki pokaz? Doprowadziłeś mnie do tego… tego stanu, żeby udowodnić swoją teorię?

Wciąż trzymał dłonie na mojej talii, tuląc mnie do siebie.

– Jak poważny jest ten stan? – spytał.

Gdyby był choć odrobinę poważniejszy, uległabym samoistnemu zapłonowi.

– Nie aż tak poważny – zapewniłam go.

– Kłamczucha.

– A jak poważny jest twój stan?

– Zastraszająco poważny.

– Komplikujesz mi życie.

Otworzył drzwi samochodu.

– Wsiadaj. Następny na liście jest Ronald DeChooch.

Pomieszczenie frontowe w siedzibie firmy było puste, kiedy weszliśmy tam z Komandosem. Jakiś młody facet wyjrzał zza węgła i spytał, czego chcemy. Powiedzieliśmy, że chcemy rozmawiać z Ronaldem. Pół minuty później z głębi budynku nadszedł Ronald.

– Słyszałem, że jakaś starsza dama podbiła ci oko, ale nie wiedziałem, że poszło jej tak dobrze – zwrócił się do mnie. – Pierwszorzędna śliwa.

– Widziałeś ostatnio stryja? – spytał go Komandos.

– Nie, ale słyszałem, że uczestniczył w wypadku przed domem pogrzebowym. Nie powinien jeździć po nocy.

– Samochód, który prowadził, należał do Mary Maggie Mason – powiedziałam. – Znasz ją?

– Spotkałem ją parę razy. – Popatrzył na Komandosa. – Też pracujesz nad tą sprawą?

Komandos skinął nieznacznie głową.

– Dobrze wiedzieć – zauważył Ronald.

Kiedy wyszliśmy na ulicę, spytałam:

– Nie mylę się? Ten hemoroid uznał, że skoro ty jesteś na pokładzie, sprawa wygląda inaczej? I że zacznie naprawdę szukać stryja?

– Rozejrzyjmy się po domu Dougiego – powiedział tylko Komandos.

Dom Dougiego nie zmienił się od czasu, gdy byłam tu ostatnim razem. Nie dostrzegłam śladów kolejnej rewizji. Ani obecności gospodarza albo Księżyca. Chodziliśmy z Komandosem od pokoju do pokoju. Poinformowałam go o wynikach moich poprzednich poszukiwań i zniknięciu mięsa.

1 ... 22 23 24 25 26 27 28 29 30 ... 51 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название