Seven Up
Seven Up читать книгу онлайн
Zadanie odnalezienia gangstera Eddiego DeChoocha nie jest ?atwe – zw?aszcza gdy w spraw? wci?gni?ci s? dwaj sympatyczni nieudacznicy: Walter "Ksi??yc" Dunphy i Dougie "Diler" Kruper. Okazuje si?, ?e chodzi o co? wi?cej ni? tylko o przemyt papieros?w i kiedy obaj znikaj?, Stephanie Plum prosi o pomoc Komandosa. Ten za? stawia warunek: sp?dzenie nocy z nasz? bohaterk?. Gdy Eddie uprowadza babci? Stephanie, ?adn? przyg?d, energiczn? starsz? pani?, sytuacja komplikuje si? coraz bardziej…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Co jest, facetka? – spytał.
– Mała sprzeczka o miejsce na parkingu.
Skinął głową ze zrozumieniem.
– Rzecz w tym, żeby czekać na swoją kolej, no nie? – zauważył i wrócił do oglądania telewizji.
– Nie zostawisz go tutaj, prawda? – dopytywała się z niepokojem matka. – Nie zamieszka ze mną pod jednym dachem, co?
– Myślisz, że to możliwe? – spytałam pełna nadziei.
– Nie!
– To go chyba nie zostawię.
Angie odwróciła się od telewizora.
– To prawda, że pobiła cię starsza kobieta?
– To był wypadek – wyjaśniłam.
– Kiedy człowiek zostaje uderzony w głowę, cios doprowadza do obrzmienia mózgu. Zabija to komórki, które nie mogą się zregenerować.
– Nie za późno na telewizję?
– Nie muszę iść do łóżka, bo nie mam jutro szkoły – odparła Angie. – Nie zostałyśmy jeszcze zarejestrowane w tutejszym systemie edukacyjnym. Zresztą zawsze chodzimy późno spać. Mój ojciec miewał często kolacje w interesach. Wolno nam było na niego czekać.
– Tyle że teraz odszedł – dodała tonem wyjaśnienia Mary Alice. – Zostawił nas, żeby sypiać z naszą opiekunką. Widziałam raz, jak się całowali, i tata miał w kieszeni widelec, i ten widelec sterczał przez spodnie.
– Z widelcami tak czasem bywa – zauważyła babka.
Pozbierałam rzeczy swoje i Księżyca i ruszyłam do domu. Gdybym była w lepszej formie, podjechałabym do Jaskini Węża, ale musiałam z tym poczekać do następnego dnia.
– Więc powiedz mi jeszcze raz, dlaczego wszyscy szukają Eddiego DeChoocha? – spytał Księżyc.
– Szukam go, bo nie stawił się w sądzie. A policja go szuka, bo może być zamieszany w morderstwo.
– I myśli, że mam coś, co jest jego.
– Tak.
Obserwowałam go ukradkiem, prowadząc samochód, i zastanawiałam się, czy coś popuściło w jego głowie, czy wypłynie na powierzchnię jakaś ważna informacja.
– No więc jak myślisz? – spytał w końcu. – Czy Samantha z Czarownic potrafi robić te wszystkie sztuczki, jak nie rusza nosem?
– Nie – odrzekłam. – Sądzę, że musi ruszać nosem.
Księżyc zastanawiał się przez chwilę głęboko.
– Ja też tak sądzę.
Był poniedziałkowy ranek, a ja czułam się tak, jakby przejechała mnie ciężarówka. Na kolanie zrobił się strup, bolał mnie nos. Zwlokłam się z łóżka i pokuśtykałam do łazienki. Jezu! Miałam podbite oczy. Jedno bardziej od drugiego. Wlazłam pod prysznic i stałam pod nim może ze dwie godziny. Kiedy wygramoliłam się z kabiny, z nosem było lepiej, ale oko wyglądało gorzej. Spóźniona myśl. Dwie godziny pod prysznicem to nie najlepszy pomysł, kiedy człowiek ma świeżo podbite oko.
Wysuszyłam włosy i związałam je w koński ogon. Włożyłam tradycyjny strój – dżinsy i elastyczny T-shirt i udałam się do kuchni w poszukiwaniu śniadania. Od kiedy zjawiła się Valerie, matka była zbyt rozkojarzona, by odsyłać mnie do domu z nieśmiertelną torbą jedzenia, nie znalazłam więc w lodówce ciasta ananasowego. Nalałam sobie szklankę soku pomarańczowego i wrzuciłam do tostera kromkę chleba. W mieszkaniu panowała cisza. Było spokojnie. Miło. Zbyt miło. Zbyt spokojnie. Wyszłam z kuchni i rozejrzałam się. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku. Wszystko z wyjątkiem zmiętoszonej kołdry i poduszki na kanapie.
Cholera! Nie było Księżyca. Do diabła, do diabła, do diabła.
Pobiegłam do drzwi. Były zamknięte. Łańcuch wisiał luźno. Otworzyłam je i wyjrzałam. Żywej duszy na korytarzu. Zerknęłam przez okno w salonie i spenetrowałam parking. Ani śladu Księżyca. Ani śladu podejrzanych typów czy samochodów. Zadzwoniłam pod domowy numer Księżyca. Nikt nie podniósł słuchawki. Nabazgrałam na kartce, że niedługo wrócę i żeby na mnie poczekał. Może czekać na korytarzu albo włamać się do mieszkania. I tak wszyscy się do mnie włamują. Przykleiłam kartkę do drzwi wejściowych i ruszyłam w drogę.
Pierwszym przystankiem na trasie był dom Księżyca. W środku dwaj współlokatorzy. Księżyc nieobecny. Drugi przystanek, dom Dougiego. Tu też nic. Przejechałam obok klubu, domu Ziggy'ego i Benny'ego. Wróciłam do siebie. Ani śladu Księżyca. Zadzwoniłam do Morellego.
– Zniknął – powiedziałam. – Nie było go już, kiedy wstałam.
– Sprawa poważna?
– Owszem, poważna.
– Będę trzymał rękę na pulsie.
– Nie było żadnych, hm…
– Ciał wyrzuconych przez morze? Zwłok w kontenerach? Obciętych członków w skrzynce pocztowej? Nie. Nic się nie działo. Nic z tych rzeczy.
Odłożyłam słuchawkę i zadzwoniłam do Komandosa.
– Pomocy – zaczęłam bez zbędnych wstępów.
– Słyszałem, że oberwałaś wczoraj wieczorem od jakiejś starszej damy – powiedział Komandos. – Trzeba udzielić ci kilku lekcji samoobrony, dziecinko. Wizerunek człowieka cierpi, jak się dostaje od staruszki.
– Mam większe zmartwienia. Niańczyłam Księżyca, a on zniknął.
– Może zwyczajnie sobie poszedł.
– Może nie.
– Jeździ samochodem?
– Jego wóz stoi na moim parkingu.
Komandos milczał przez chwilę.
– Rozpytam się i dam ci znać. Zadzwoniłam do matki.
– Widziałaś przypadkiem Księżyca? – spytałam.
– Co? – wrzasnęła. – Co powiedziałaś?
Słyszałam w tle, jak Angie i Mary Alice biegają po domu. Darły się na siebie i chyba waliły w garnki.
– Co się tam dzieje? – krzyknęłam w słuchawkę.
– Twoja siostra poszła na spotkanie w sprawie pracy, a dziewczynki urządziły sobie paradę.
– Przypomina to bardziej trzecią wojnę światową. Pojawił się rano Księżyc?
– Nie widziałam go od zeszłego wieczoru. Jest trochę dziwny, nie sądzisz? Na pewno nie zażywa narkotyków?
Zostawiłam na drzwiach kartkę dla Księżyca i pojechałam do biura. Lula siedziała z Connie na jej biurku, obie obserwowały drzwi prowadzące do prywatnej jaskini Vinniego.
Connie skinęła na mnie, żebym była cicho.
– Joyce tam jest – wyjaśniła szeptem. – Siedzą już tak dziesięć minut.
– Szkoda, że nie byłaś od samego początku, kiedy Vinnie wydawał odgłosy jak krowa. Joyce chyba go doiła – poinformowała Lula.
Zza drzwi dobiegły ciche jęki i postękiwania. Nagle wszystko ucichło, a Lula i Connie nachyliły się wyczekująco.
– To mój ulubiony moment – wyznała Lula. – Teraz zaczynają się klapsy, a Joyce szczeka jak pies.
Nachyliłam się razem z nimi, nasłuchując klapsów i nie mogąc się doczekać, kiedy Joyce zacznie szczekać jak pies. Czułam się nieco zakłopotana, ale jakaś siła trzymała mnie w miejscu.
Ktoś pociągnął mnie za koński ogon. Komandos. Podszedł od tyłu i chwycił za włosy.
– Cieszę się, że tak intensywnie szukasz Księżyca.
– Cicho sza. Chcę usłyszeć, jak Joyce szczeka. Przyciągnął mnie do siebie, a ja poczułam, jak przenika mnie powoli ciepło jego ciała.
– Nie wiem, czy warto na to czekać, dziecinko.
Rozległy się klapsy, potem pisk, wreszcie zapadła cisza.
– No, była niezła zabawa – oświadczyła Lula. – Ale za przyjemność trzeba zapłacić. Joyce wchodzi tam tylko wtedy, kiedy czegoś chce. A jest w tej chwili tylko jedna sprawa do wzięcia.
Spojrzałam na Connie.
– Eddie DeChooch? Vinnie chyba nie przekazałby Eddiego Joyce, co?
– Zwykle upada tak nisko, kiedy odchodzi zabawa w konie – zapewniła.
– Racja, koński seks to coś ekstra – dodała Lula.
Drzwi od gabinetu otworzyły się gwałtownie i ze środka wypadła Joyce.
– Potrzebuję dokumentów w sprawie DeChoocha – oświadczyła bez ogródek.
Ruszyłam na nią, ale Komandos wciąż trzymał mnie za włosy, więc nie zdołałam się do niej zbytnio zbliżyć.
– Vinnie! – wrzasnęłam. – Chodź tutaj.
Drzwi prowadzące do wewnętrznego pokoju za gabinetem zatrzasnęły się z hukiem i rozległ się zgrzyt zamka.
Lula i Connie popatrzyły ze złością na Joyce.
– Zebranie dokumentów trochę potrwa – uprzedziła Connie. – Może nawet kilka dni.
– Nie ma sprawy, jeszcze tu wrócę – zapewniła Joyce i spojrzała na mnie. – Ładne oko. Bardzo atrakcyjne.
Zamierzałam odstawić następny numer z Bobem na jej trawniku. Może nawet zdołałabym przekraść się do środka domu i zapaskudzić łóżko.
Komandos puścił moje włosy, ale wciąż trzymał mi dłoń na szyi. Starałam się zachować spokój, ale ten cielesny kontakt odczuwałam nawet między palcami u stóp.
– Żaden z moich informatorów nie widział nikogo odpowiadającego rysopisowi Księżyca – powiedział Komandos. – Myślę, że warto by przedyskutować sprawę z Dave'em Vincentem.
Lula i Connie popatrzyły na mnie.
– Co się stało z Księżycem?
– Zniknął – odparłam. – Jak Dougie.