Rze? bezkr?gowc?w
Rze? bezkr?gowc?w читать книгу онлайн
Powie?? niekwestionowanej pierwszej damy polskiego krymina?u. Kolejna zagadka do rozwik?ania. Fragment: – - Ostrowski z tej strony, pani Joanno, z zamordowaniem Wejchenmanna nie ma pani chyba nic wsp?lnego…? Mo?e zbyt szczerze si? pani wypowiada?a, bo jako? wszystkim si? pani na my?l nasuwa… Tadzio: – Pani Joanno, co jest? S?ysza?a pani o tym? Agnieszka mnie podpuszcza, ?eby pani? zapyta?, to chyba nie pani r?bn??a tego Wejchenmanna…? Nic nie wiemy, ale sensacja wsz?dzie! Pawe?: – Joanna? Cze??! Zdaje si?, ze twoja ulubiona posta? z tego ?wiata zesz?a? Gdyby ci by?o potrzebne jakie? alibi, to my ch?tnie… Nie czu?am si? zaskoczona, z g?ry wiedzia?am, ?e b?d? pierwsz? podejrzan?. Mo?e i rzeczywi?cie nie nale?a?o do tego stopnia k?apa? g?b? publicznie…? Z drugiej strony nie szkodzi, je?li na mnie padnie, prawdziwemu sprawdzy ujdzie na sucho i niech w zdrowiu kwitnie! Mo?e rozp?d we?mie i na tym jednym szlachetnym czynie nie poprzestanie…? Tak mi si? jako? pomy?la?o w z?? godzi?…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Czekałam na ciąg dalszy.
– Przestałam jeździć, bo już nie wytrzymuję narzekań mojej matki – wyznała z irytacją. – Teraz niech ta małpa wysłuchuje jojczenia, ja mam dosyć.
– Jaka małpa?
– Moja siostra. Ustawicznie wszystko było na mnie, uciekłam do Francji, ale nie pomogło, każde wakacje, każde święta, każde ferie, każdy długi weekend, wariactwo, wszystko w Warszawie, ledwo czasem w sobotę i niedzielę udawało nam się wyskoczyć nad morze, bo w góry nie, do gór za daleko, a do morza ledwo dwieście dwadzieścia, ale to nie na urlop przecież! Urlop w Warszawie!
– A z matką gdzieś pojechać…?
– Ona nie chce. Nigdy nie chciała. Nie cierpi lasu, nienawidzi morza, nienawidzi gór. Nie znosi w ogóle podróży, a na zabytki patrzeć nie może. Do samolotu nie wsiądzie za skarby świata, na żaden statek tym bardziej, transatlantyk na Jeziorku Czerniakowskim, to też będzie rzygała, w samochodzie histerii dostaje!
– Choroba lokomocyjna?
– Jaka tam choroba, po mieście może jeździć całą dobę na okrągło. Chociaż ogólnie woli w domu, masz siedzieć z nią w domu i ją zabawiać, a zabawianie polega na tym, że ona narzeka, a ty masz kiwać łbem i pocieszać. Narzeka na wszystko. Na wodę, na światło, na sracze, na deszcz i na słońce, na mróz i na upał, na ustrój, na żarcie, na służbę zdrowia, na drzwi skrzypią, okno szczęka, na telewizor mży, na sąsiedzi grają, drą mordy, warczą…
Sąsiedzi…? Rany boskie!
– Czekaj, moment, ona mieszka tam, gdzie kiedyś mieszkałaś?
– No pewnie. I teraz już sama. O, na sprzątaczkę, na samotność, jeszcze ojciec żył i Miśka mieszkała w domu, a już narzekała na samotność. A ludzi nie trawi, gości sobie nie życzy…
No tak. Czteropokojowy apartament w przedwojennej willi, mury grube, izolacja akustyczna idealna, sąsiedzi tylko z jednej strony, bo z drugiej ogródek, to któż tam obecnie mieszka? Orkiestra strażacka ćwiczy?
– Córeczki są upragnione – ciągnęła rozdrażniona Lalka. – O, na Miśkę też narzeka, tak blisko, a wcale jej nie ma. Fakt, Miśka się zawsze migała z wielkim talentem, ale ja już mam dosyć. Przyleciałam kiedyś, raban straszny, wyrwałam dzień wolny, w nocy odwalałam robotę…
– Masz nienormowany czas pracy – przypomniałam, usiłując ją pocieszyć.
– Wypchaj się. Wiesz, co to było? Do apteki iść, bo doktór recepty zostawił. Czegoś tam na ciśnienie za dwa dni by jej zabrakło, a katar miała, więc nie mogła wyjść z domu. A jutro przychodziła sprzątaczka. To ja, cholera, z Paryża leciałam, żeby pójść do apteki! Więcej się narwać nie dałam i zbuntowałam się wreszcie, przestałam jeździć do ojczystego kraju. Od pięciu lat już nie jeżdżę, najwyżej raz do roku na dwa dni. I te dwa dni na Akacjowej spędzam. Marcel i Kaśka jadą ze mną z litości, ale nie spędzają, pozwalam im się urywać.
Obejrzałam się za kelnerem i uczyniłam właściwy gest. Marsjanin ustawił wreszcie hondę na chodniku, zdjął z siebie częściowo oprzyrządowanie kosmiczne i okazał się młodziutką i wiotką blondyneczką. Hondę natychmiast obsikał z wielkim zapałem prześliczny dalmatyńczyk, czekający na zielone światło ze swoją panią na smyczy. Pomyślałam, że gdyby to nie była pani, tylko pan, biedny pies zostałby pozbawiony możliwości poddania się naturalnym odruchom wyłącznie z uwagi na blondyneczkę.
– No to taka podła możesz być – zezwoliłam. – Ten rodzaj podłości popieram. Bo rozumiem, że mamusia ma, z czego żyć?
Lalka wzruszyła ramionami.
– Daj nam Boże wszystkim połowę tego, przecież jeszcze po dziadkach zostało.
– A Miśka, co?
– Pyskuje. Niech pyskuje, póki jej dzieci były małe, nic nie mówiłam, ale teraz? A mamusia ma dużą siłę przebicia, da sobie z nią radę. O rany, rozgadałam się, ale wiesz, dobrze mi to zrobiło, pękł we mnie szkodliwy balon. Ty zresztą, o ile wiem, masz w tej kwestii dosyć rewolucyjne poglądy, może, dlatego właśnie na ciebie padło. Zaraz, która to…?
Kelner postawił przed nami nowe kieliszki. Lalka spojrzała na zegarek.
– O, zdążę. Metrem jadę, stąd na miejsce potrzeba mi ośmiu minut. My głupie jesteśmy, trzeba było od razu zamówić całą flachę. Zdaje się, że już dawno słyszałam od ciebie coś o tych samotnych, na których nikt nie czeka…?
– Nienawidzę pijawek – wyjaśniłam bardzo spokojnie i grzecznie, tylko pozornie bez związku. – Obrzydliwe są dla mnie, jako rodzaj fauny…
– Fauny…? – wyraziła niepewność Lalka.
– No, nie flory przecież! Co one są, płazy, gady, insekty? Nie skorupiaki, to pewne.
– Insekty fruwają.
– Zależy, w jakiej postaci. Nawet motyle w charakterze gąsienic pełzają.
– A motyl to insekt?
– Cholera, głowy nie dam. Ogólnie biorąc, owad, tak mi się wydaje. Ale komar…?
– Widziałaś, kiedy gąsienicę komara…?
– Nie, a ty?
– Też nie. Słuchaj, nie jesteśmy przecież pijane? O czym my mówimy?
– O poglądach na charaktery ludzkie – przypomniałam i zdaje się, że zabrzmiało to jakoś jadowicie. – A trzeźwe jesteśmy jak świnie i zaraz to sobie udowodnimy, rozstrzygając kwestię pijawek. Czego one nie mają na pewno? Lalka się spłoszyła.
– O rany, jak w szkole. No, na pewno nie mają nóg. I skorupy, sama mówiłaś.
– Co do narządów wewnętrznych, powątpiewam w istnienie serca…
– Serca, gwarantowane! Wysysają bezlitośnie!
– Miałam na myśli organ jako taki, nie uczucia…
– Uczucia wykluczam stanowczo – uparła się Lalka. – I stanowczo wątpię w mózg!
– Ja wątpię także w wątrobę, nerki, śledzionę i płuca – poparłam ją. – Chociaż płuc nie będę się czepiać, bo i skrzela mi nie pasują. Żołądek, o! Przewód pokarmowy! Wnioskując z tego, jak zmieniają swoje gabaryty i, powiedzmy, figurę… w trakcie ssania, pijawki składają się wyłącznie z przewodu pokarmowego!
– Jak wąż z ogona…?
– Dokładnie.
– Jesteś pewna?
– Widziałam to na własne oczy. Mają przewód pokarmowy i na tym koniec ich stanu posiadania.
– No, kręgosłupa moralnego też bym się po nich nie spodziewała – westchnęła Lalka w nagłej zadumie.
Patrzyłam na nią przez całą sekundę.
– No i widzisz, jaka jesteś nie dość, że trzeźwa, ale i mądra? Przypomniałaś mi, już wiem, co one są. Bezkręgowce. I w dodatku jeszcze chodzi mi po głowie, że płazińce, za płazińce zabić się nie dam, ale nazwa jest dostatecznie obrzydliwa, żeby do nich pasowała. Przyjmijmy płazińce, chcesz?
Lalka zgodziła się chętnie.
– Wracajmy do początku, który, sama sobie się dziwię, doskonale pamiętam. Pijawki są dla ciebie obrzydliwe…
– Jako płazińce. Zarówno ze względu na poczucie estetyki, jak i na efekty bezpośredniego kontaktu z nimi. Sposób egzystencji mają ustabilizowany, pasożyty, bez wysysania drugiego żywego organizmu nie mogą istnieć…
– Ale miało być o ludziach…?
– I właśnie zaczyna być. Do diabła z pijawkami, akurat najwstrętniejsze, ale ogólnie miałam na myśli pasożyty. Przytrafiają się śliczne, na przykład jemioła, nie posłużę się przecież czymś pięknym, żeby wyeksponować negatywny stosunek do tego, nie? Pijawki zrozumie każdy, jemiołę rzadko, kto.
– Przyjmij, że ja jestem rzadko, kto – zaproponowała żywo Lalka.
– Przyjmuję. Otóż generalnie nienawidzę żerowania na niczym… nie tak, na nikim, skoro mówimy o ludziach. Nienawidzę żerujących. Nienawidzę tych wszystkich pustych w środku, którym najłatwiej napełnić się, zapchać cudzym żywym materiałem, znajdującym się pod ręką, łatwo dostępnym. Materiał niech się wysuszy, niech się wyjałowi, niech zdechnie, pasożyt ma to w dupie, jeszcze zgłosi pretensje, że tworzywo zbyt mało zniosło. Natychmiast postara się znaleźć następne. Nienawidzę takich, nie dam tej pijawce nic, niech się zagłodzi, niech sama zdechnie, nie mam w sobie cienia litości, zero, nie mam także litości dla tych współczujących głupów, cepów, kretynów, którzy jej pożywienie podetkną. Szkodliwe elementy, troskliwie hodują pijawkę. Porąbane osły. A ponieważ mowa o ludziach, których biologiczny stan posiadania zdecydowanie pijawkę przewyższa, niech ruszą swoje człowieczeństwo. Niech się przebiją przez swoje śmierdzące lenistwo, upieram się dziko, że pasożytnictwo w dziewięćdziesięciu procentach pochodzi z lenistwa. Niech się powieszą. Ale nawet sznurka im nie dam!
– Zacięta dosyć jesteś – zauważyła Lalka z rosnącym zainteresowaniem. – Skąd ci się to bierze? Znamy się przecież od wieków?
Jednakże wino miało swój wpływ na szczerość.
– Niedostatecznie – westchnęłam. – Otóż, nie zauważyłaś może, ja w sobie miałam pasożytnicze skłonności. Możliwe, że mam nadal. Z tym, że mieszczę się w tych dziesięciu procentach, co nie z lenistwa, a chyba przeciwnie, zawsze chciałam za dużo i chętnie bym wyssała zewsząd pomoc do tego „za dużo”. W skłonnościach połapałam się dosyć wcześnie, niewątpliwie przy pomocy otoczenia, które wcale nie chciało być dojone, a ile wysiłku mnie kosztowało, żeby je pohamować, te skłonności, wyobrazić sobie nie potrafisz. Umęczyłam się jak dzika świnia za pługiem na przednówku, przegięłam pałę, sama pozwoliłam się doić, znów musiałam wprowadzać korekty, jak Boga kocham, katorga i galery. Nie darmo na widok francuskiej tablicy informacyjnej na autostradzie „Travaux”, zwykłe roboty drogowe, we mnie samo się lęgnie „Travaux forces”, ciężkie roboty, wyrok dla galernika. No dobrze, ale skoro ja mogłam dać temu radę, każdy może. Zacięta się zrobiłam, jak wszyscy diabli.
Lalka przez chwilę milczała zamyślona, wpatrzona w seksownie przyodzianą panienkę, konwersującą z facetem w samochodzie o trzy metry od nas. Nie uzgodnili sprawy, facet odjechał, panienka została, zdziwiło mnie to, ładna była. Lalka się ocknęła.
– Ciekawe, w dawnych czasach nigdy tego u ciebie nie zauważyłam, o ile pamiętam, to ja sama nawet kiedyś pasożytnęłam na tobie…
– Iii tam, takie pasożytnictwo! Przyjemność mi sprawiło.
– No rzeczywiście, ciemno, wicher, deszcz ze śniegiem… No nic, rozumiem. Z oporem dochodzę do wniosku, że chyba masz rację.
Zaciekawiła mnie.
– Dlaczego z oporem?
– Bo gdybyś miała rację, sprawiłoby mi to zbyt wielką przyjemność. Więc muszę brać pod uwagę, że zgadzam się z tobą nie na rozum, tylko dla przyjemności. Mylące, nie?