-->

Bu?garski bloczek

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Bu?garski bloczek, Chmielewska Joanna-- . Жанр: Иронические детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Bu?garski bloczek
Название: Bu?garski bloczek
Автор: Chmielewska Joanna
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 218
Читать онлайн

Bu?garski bloczek читать книгу онлайн

Bu?garski bloczek - читать бесплатно онлайн , автор Chmielewska Joanna

Kolejna, najnowsza, powie?? jednej z najpoczytniejszych polskich pisarek. Fragment powie?ci: "- Samo gadanie na zbrodni? by nie wystarczy?o – stwierdzi?am po namy?le. Ona przecie? wychodzi?a z domu, nie? M?g? si? zakrada? etapami i szuka?. Sprawdza?. Skoro poszed? i zabi?, musia? mie? informacje konkretne. Ja ju? co? tam s?ysza?am, tu si? wszystko szeroko rozchodzi, lata?a po knajpach…" "- Po jednej knajpie – sprostowa?a Gra?ynka – Mia?a swoj?, um?wion?." "- Dobrze, po jednej, dostawa?a po?ywienie. Posz?a w ko?cu tego wieczoru czy nie?" "- Osobi?cie s?dz?, ?e posz?a, nie sznurowa?aby but?w tylko dla kamufla?u. Mia?a takie wysokie, staro?wieckie, sznurowane buciki, mog?a przecie? udawa?, ?e chce i?? w czymkolwiek, bodaj w kapciach. Ale tego wyj?cia nie widzia?am, a co gorsza, s?ysza?am jak zamyka?a za mn? drzwi. Przekr?ca?a klucz. Nie przyzna?am si? do tego policji."

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 47 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Grażynka miała już twarz w kolorze indyjskiego różu z lekką domieszką sepii.

– Nie… to nie… tak, ale nie… To niemożliwe… Nie to… Nie tak…

– Sprecyzuj może troszeczkę, chociaż właściwie rozumiem. Wmieszany, ale bez tasaka, tak? Albo ją trzasnął przypadkiem, bo jakoś mu ręka drgnęła?

– No wiesz…! Nie, to niemożliwe! Nie! Ja się nie zgadzam…!

– Mogę też się nie zgadzać, tobie do towarzystwa. Co nie przeszkadza omówić sprawę porządnie. W czym on siedzi? W numizmatyce, w znaczkach, w antykach? Księstwo Warszawskie rzeczywiście poniewierało się tam po kątach?

Grażynka patrzyła na mnie wzrokiem zranionej łani, łzy miała w oczach.

– Tylko nie zacznij teraz płakać – ostrzegłam – bo wszyscy na nas zwrócą uwagę, a Bolesławiec to nie Paryż, plotki tu szybko biegają. W czym leży zgryzota? Zmobilizuj się jakoś, weź pod uwagę, że to ja znalazłam klamerkę, a nie gliny, zawsze to jakaś pociecha, nie?

– Ale ty… – wydusiła z siebie Grażynka ochryple i łzawo. – Ty im to powiesz… Musisz powiedzieć… I co on tam… O Boże…!

– Nie muszę – skorygowałam zimno. – Ale muszę wiedzieć, o co tu chodzi i co się dzieje. Pytania zadajesz nieco mętnie, jednakże nadal coś tam rozumiem. Nie wiem, co on tam robił, myślałam że ty wiesz. Tacka po monetach jest faktem, mam ją w samochodzie, może on śledził złoczyńców, to nie przestępstwo, chce ich teraz szantażować czy jak…? Słuchaj, ja tu nie mogę snuć przypuszczeń w nieskończoność, odezwij się wreszcie ludzkim słowem i spróbuj powiedzieć jakieś jedno całe zdanie. Z podmiotem i orzeczeniem.

– Chyba muszę koniaku… – wydukała Grażynka żałośnie.

Pochwaliłam tę naganną chęć i obejrzałam się na kelnerkę. Nie było tłoku, więc koniak pojawił się szybko i równie szybko Grażynka z niego skorzystała. Odetchnęła głęboko.

– Już ci mówiłam, że chciałam ci o nim wcale nie mówić – przypomniała, zgnębiona. – On budzi we mnie same zastrzeżenia…

– Nie same – mruknęłam. – Coś tam im jeszcze towarzyszy.

– Ja wiem, że nie powinnam… Ale co ci poradzę, no dobrze, no niech będzie, zakochałam się. Zależy mi na nim, aż głupio, chcę go, nie chcę go, jest w nim coś, bez czego nie ma dla mnie życia, i coś, co mnie odpycha…

– Ale odpycha marniutko i słabiutko, i tylko wtedy, kiedy go nie widzisz, a jak zobaczysz, wraca to pierwsze z siłą trąby morskiej…

– Tak! – wybuchnęła Grażynka i zainteresowała się nagle: – Skąd wiesz?

Westchnęłam smętnie.

– Nie ty pierwsza i nie ty ostatnia. Mam za sobą podobne doznania. A kiedy myślisz o nim w oddaleniu i na spokojnie, to co? Analizujesz? Porównujesz za i przeciw? Czy tylko miota ci się w środku, poniżej ciemienia?

– Różnie. Przeważnie się miota, chociaż nie, nie przeważnie, właściwie tak pół na pół. I sama nie wiem, to jest życie na huśtawce, ja tak nie mogę, nie umiem, albo szczyty, albo dno. Wolałabym zwyczajną nizinę, no, niech będzie płaskowyż…

– Akurat! – przerwałam z gniewnym prychnięciem, bo w końcu znałam ją już ładne parę lat. – Facet bez tych wyskoków wydaje ci się nudny, nie zamierzam wypominać, ale był taki. I co? Za dobrze ci było.

Grażynka opanowała się już w znacznym stopniu, ale wciąż jeszcze była trochę roztrzęsiona.

– I możliwe, że teraz żałuję, ale jednak… Nie. Nie zamieniłabym ich. Patryk ma w sobie to coś… A wiedziałam, byłam pewna, że to się źle skończy, że będą komplikacje, ty masz rację z tymi tajemnicami!

– Z jakimi tajemnicami?

– Jeśli ktoś robi z czegoś tajemnicę, wiadomo, że sprawa śmierdzi, tak mówiłaś…

– Zdumiewająco rozumnie mówiłam…

– A on mi właśnie wywijał te numery, same tajemnice, dokąd jedzie i po co, co tu robi, czym jest taki zajęty albo zdenerwowany, dlaczego tak się spóźnił, dlaczego wcale nie przyszedł… Bo nie mógł! Nie mógł, rozumiesz? Dlaczego, do diabła, nie mógł?!

– Zamknął się w wychodku i nie umiał otworzyć, głupio mu było się przyznać – podsunęłam zgryźliwie.

Grażynka nie słuchała.

– I tu też, podobno za mną przyjechał, nieprawda, no owszem, do Drezna za mną, ale tu…? Nie wiem, czy znał Weronikę, ale wiem, że o niej słyszał. Zna Bolesławiec. Skąd? Urodził się tu, bywa tak często…?

– A gdzie się w ogóle urodził?

– Nie wiem! Nie chce o tym mówić!

– Może w byłym Związku Radzieckim? A może jest podrzutkiem i sam nie wie, skąd pochodzi, wychował się w domu dziecka…

– Nic podobnego! Miał rodziców, widziałam ich ślubne zdjęcie, podobny do ojca jak dwie krople wody, skóra zdarta z tatusia! Ale pojęcia nie mam co robi, jakieś interesy, pośrednictwo, zlecenia, wszystko wydaje mi się podejrzane, bo też nie chce o tym mówić!

– A o czym chce?

– O mnie. O nas. O mnie wszystko, bo podobno mnie kocha!

– Ma zawód? Skończył jakąś szkołę?

– Owszem. Metaloznawstwo. Jakaś taka specjalizacja. I musi to być prawda, bo na wszelkim żelastwie zna się bezgranicznie, współcześnie i do tyłu…

– Prztyknie w starą podkowę i powie, z czego ona i ile ma lat, dwadzieścia czy dwieście?

– Coś w tym rodzaju. Zgadłaś, trochę rybką, ale jednak. A humanistyczne wykształcenie skaczące, gargulce na Notre Dame zna, można powiedzieć, osobiście, każdą sztukę, Szekspira potrafi cytować, a o Miltonie w życiu nie słyszał! Początki jazzu ma w małym palcu, za to Bacha od Wagnera nie odróżnia!

– Ja też nie – przypomniałam jej. – Jestem niemuzykalna, ryki podobne, organy czy trąby to mnie ganc pomada, a Wagnera w ogóle nie cierpię.

– Sartre kojarzy mu się wyłącznie z czarnymi swetrami…

– To i tak dużo.

– …a Whartona uważa za przyrodnika, który stwierdził, że gołąbka ma ciepły kuperek…

– Bardzo trafny pogląd – pochwaliłam.

– …w malarstwie od impresjonizmu po szczytową abstrakcję myli wszystko, Picasso to dla niego dziwkarz stulecia, a Salvatore Dali miał śmieszne wąsy, tylko nie jest pewien, na twarzy czy na obrazach. I wyżej ceni dobrą knajpę niż wszystkie muzea świata…

– Nie on jeden – mruknęłam cichutko.

– I humanitaryzm to dla niego hasło w encyklopedii albo w słowniku wyrazów obcych, ludzie to mierzwa, słaby ginie, silny wygrywa, rządzą prawa przyrody, inne prawa na przemiał, na świecie liczy się tylko ekwiwalent wymienny!

Interesujący facet. Czego ona od niego chce? Przecież ją kocha, prawa przyrody, fajnie, samiec zadba o swoją samicę i potomstwo, sama przyjemność, na jaki plaster jej ta kultura, jeśli w kratkę, to nawet ciekawsze. Uzupełni mu luki. Drzazga zapewne tkwi gdzie indziej.

– A z łóżkiem jak? – spytałam delikatnie. – Coś nie gra?

Grażynka wciąż nie słuchała. Szalała teraz nad literaturą, w której wielbiciel miał przedziwne braki, Prusa w ręku nie trzymał, „Lalkę” widział na ekranie, a i to tylko do połowy, Sienkiewicza znał ze szkolnych bryków, Zegadłowicza mylił z jakimś zegarmistrzem z Włocławka, dlaczego nie, i jeden na „zet”, i drugi na „zet”… Pomijając już to, że Wieniawa-Długoszowski istniał dla niego wyłącznie jako Wieniawa, klacz na wyścigach. Nawet niezła, ale zawsze byłam zdania, że generał Wieniawa-Długoszowski, stuprocentowy mężczyzna, na myśl o klaczy jego imienia przewraca się w grobie.

Wpadłam jej w słowa.

– Czekaj. Uspokój się z tym wykształceniem humanistycznym, wróćmy do życia. Chciałaś może jeszcze, żeby znał Przybyszewskiego? On pisał podobno tylko po pijanemu, zły przykład. Ja cię pytam o sprawy elementarne, co z łóżkiem?

Grażynka opamiętała się w połowie Prousta.

– Co?

– Łóżko. Taki mebel. W tym wypadku symboliczny. Z łóżkiem jak? Nie czarujmy się, w kontaktach dwóch osób różnej płci to dosyć ważny element.

– Och, Boże drogi! – westchnęła, zanim zdążyła się powstrzymać. – W łóżku on jest cudowny…!

I, oczywiście, zastopowało ją radykalnie. Erotomanką Grażynka nigdy w życiu nie była, kontakty męsko-damskie dopuszczała skąpo i nie bez uczuciowych powodów, a zwierzać się na ten temat nigdy nie lubiła. Wyrwało się jej. Widać było, jak usiłuje cofnąć te szczere słowa i opancerzyć się powściągliwością, ale już było za późno. Znów wypełzły jej na twarz intensywniejsze barwy.

– No i fajnie, jak dotąd dostrzegam w nim więcej zalet niż wad – powiedziałam uspokajająco. – Przejdźmy do sytuacji bieżącej, bo widzę przecież, że to cię gryzie. Co on ma wspólnego z Weroniką, zbrodnią i zaginionymi numizmatami? Bo że coś ma, to pewne, wiem, że nic nie wiesz, ale powiedz, co wiesz.

Grażynka pomilczała chwilę, odetchnęła kilka razy i przestawiła się na odmienne tory.

– No dobrze – powiedziała niemrawo, z oporem i zakłopotaniem. – Już dawno pytał mnie, czego ja chcę od tej Weroniki i po co u niej bywam, nie wiem, skąd wiedział, możliwe, że sama mu powiedziałam, chociaż nie pamiętam. Poprzednim razem, jak wracałam z Drezna, czekał tu na mnie, ale nie mieszkał w hotelu.

– A gdzie? – spytałam czujnie.

– Powiedział, że u znajomych. Nie wiem, jakich znajomych.

– A w Warszawie gdzie mieszka?

– W swoim mieszkaniu. Takie półtora pokoju z kuchnią, na Okęciu. Mówi, że jego, ale wizytówki na drzwiach nie ma.

– Wizytówka o niczym nie świadczy, mogę sobie przyczepić Gretę Garbo i nikogo to nie obejdzie…

– Mnie obejdzie – uparła się Grażynka buntowniczo. – Dla mnie wizytówka świadczy o jakiejś stabilizacji, o własnym miejscu na ziemi, jawnym, uczciwie zdobytym. Ukrywanie się jest podejrzane.

Zgodziłam się na jej pogląd z lekkim wahaniem, bo byłam zdania, że różnie bywa. Może jakiś natręt szuka mnie po drzwiach, a ja wcale nie chcę, żeby znalazł…

Natręt…!!!

Boże jedyny, zupełnie zapomniałam o tym cholernym liście! A cóż ja tu robię innego, jak nie natrętnie i nachalnie duszę Grażynkę?! Gdzie ten takt i ta subtelność, którą miałam w sobie zakorzeniać i rozwijać, gdzie względy dla innych, gdzie szacunek dla cudzych uczuć…?!

Coś we mnie jęknęło, ale cichutko, bo równocześnie zdążyłam sobie uświadomić, że bez duszenia niczego nie osiągnę. Grażynka dobrowolnie, sama z siebie, słowa nie powie, zagmatwana sprawa nijak się nie wyjaśni i co mam zrobić, nieszczęsna, z butelkami po piwie i pustą tacką po monetach? Wyrzucić do śmieci? Ależ rękę by mi sparaliżowało!

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 47 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название