-->

Samotnost w sieci

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Samotnost w sieci, Вишневский Януш Леон-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Samotnost w sieci
Название: Samotnost w sieci
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 420
Читать онлайн

Samotnost w sieci читать книгу онлайн

Samotnost w sieci - читать бесплатно онлайн , автор Вишневский Януш Леон

[email protected]?? w Sieci – powie?? tak wsp??czesna, ?e bardziej nie mo?na: z Internetem, elektronicznymi biletami lotniczymi, dekodowaniem genomu i SMS-ami. A przy tym tak tradycyjna jak klasyczna historia mi?osna. Powie?? o mi?o?ci w Internecie. Tej ostatecznej, tej, o kt?rej si? marzy, takiej, «aby si? pop?aka? i aby dech zapar?o».

Wi?niewski analitycznie i urzekaj?co relacjonuje t? mi?o??, wprowadzaj?c na przemian nastr?j niemal uroczystej czu?o?ci, aby kilka linijek dalej zadziwi? odwa?nym erotyzmem. [email protected]??... to tak?e ho?d sk?adany m?dro?ci i wiedzy. Splecione kunsztownie z w?tkiem mi?osnym fascynuj?ce historie o moleku?ach emocji, o tym, kto tak naprawd? odkry? DNA, i o tym, co po ?mierci sta?o si? z m?zgiem Einsteina. Przeczytawszy [email protected]??... wie si?, ?e wirtualno?? Internetu to tylko umowa i ?e e-mail – tak naprawd? – nie musi si? r??ni? od listu przys?anego przez pos?a?ca.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

– Usuniesz?

Czasami podziwiała u Asi ten jej chłodny pragmatyzm. Ale to była maska. Wiedziała to od czasu wspólnego pobytu w Nimes.

– Nigdy! Gdybym to zrobiła, musiałabym zapomnieć o dzieciach w ogóle i na zawsze. Twój Mariusz też to potwierdził. Nie pytany. W tym momencie zadzwonił telefon komórkowy Asi.

– Nie – powiedziała szybko. – Siedzimy w tej kawiarni naprzeciw­ko twojego gabinetu i rozmawiamy. Proszę, nie dzwoń później. Dosko­nale wiem, co chcesz mi powiedzieć. Nie interesuje mnie to. Zupełnie nie. Jutro też nie będzie mnie to interesować. Do widzenia.

Schowała telefon do torebki, wyłączając go przedtem. Zamyśliła się.

– Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę – powiedziała po chwili cichym głosem. – Gdybym była na twoim miejscu, pojechałabym teraz do domu, spakowała największą walizkę, wyjęła paszport z szuflady i zamówiła taksówkę na lotnisko. Usiadłabym tam na ławce i czekała na samolot do Monachium. Nawet gdyby następny był dopiero za ty­dzień.

Przywołała kelnera.

– Jeszcze raz to samo. I niech pan dołoży więcej lodu. Dla tej pani niech pan przyniesie samego red bulla. Bez whisky.

Wyjęła telefon. Włączyła go i podając jej, powiedziała:

– Zadzwoń do niego.

– Do kogo?

– Do Jakuba!

ON: Napisała, że nie będzie jej kilka dni. Zupełnie nieoczekiwanie. Z reguły wiedział o jej urlopach lub wyjazdach służbowych znacznie wcześniej. Na dodatek nie przysłała mu normalnego e-maila, tylko wy­słała tę informację jako SMS z telefonu komórkowego. Oznaczało to, że nie miała dostępu do Internetu.

Czuł się opuszczony. Przychodził później do biura. Wychodził po północy. Wydawało mu się, że tydzień składa się tylko z sobót i nie­dziel. Codziennie pisał do niej ł ta kartka była jak wieczorna modlitwa. Pamiętał z dzieciństwa, jak matka, dwukrotnie rozwiedziona, wielo­krotnie ekskomunikowana katoliczka, uczyła ich, że modlitwa wieczo­rem jest podziękowaniem Bogu za przeżyty dzień. Klękali z bratem na swoich tapczanikach twarzą do krzyżyków przybitych zbyt dużymi gwoździami do ściany. Krzyżyki przybił ich ojciec, który Boga z listy swoich przyjaciół wykreślił bardzo dawno temu, w Stutthofie. Składali ręce, wpatrywali się w małe krzyżyki i powtarzali za matką:

«Aniele Boży, Stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój...».

Matka modliła się z nimi. Każdego wieczoru. Patrzył czasami na jej złożone dłonie, naznaczone węzłami żył. Wydawało mu się, że nie po­trzebują żadnego anioła. Ona im w zupełności wystarczała...

ONA: Powiedziała mężowi następnego dnia po spotkaniu z Asią. Przygotowała kolację. Upiekła ciasto. Kupiła świece. Otworzyła wino, by pooddychało. Czekała na niego od popołudnia. Nie poszła tego dnia do pracy.

Wszedł. Włączył komputer i poszedł do łazienki. Tak było od kilku­nastu miesięcy. Przechodząc obok nakrytego uroczyście stołu, zapytał:

– Przeoczyłem coś? Nasza rocznica ślubu?

– Tak, przeoczyłeś. Mnóstwo zdarzeń. Ale to teraz nieważne. Usiądź.

Usiadł naprzeciwko niej. Już dawno nie siadał, tak jak kiedyś, obok niej. Zawsze siadał naprzeciwko. Podniosła się i podała mu kieliszek z czerwonym winem.

– Będziemy mieli dziecko – powiedziała cicho, patrząc mu w oczy. Na chwilę zapadło milczenie.

– Żartujesz, prawda? Umówiliśmy się przecież! Nie możesz mi te­go zrobić! Nie jestem przygotowany. Przecież obiecałaś. Słuchaj! Ja mam projekty zaplanowane na cały rok. Nie zrobisz mi tego!!!

Wstała. Spokojnie, bez słowa przeszła do sypialni. Uklękła na dy­wanie i spod łóżka wyciągnęła walizkę. Postawiła ją na podłodze przed lustrem i zaczęła powoli pakować. Najpierw ze stolika zgarnęła do fo­liowego worka wszystkie kosmetyki. Worek wrzuciła do walizki. Pode­szła do biblioteczki. Wybierała książki i wrzucała do walizki. W pew­nym momencie podeszła do stołu i nalała wina do kieliszka. Kieliszek postawiła na stoliku nocnym przy łóżku i wróciła do pakowania ksią­żek. Słyszała, jak j ej mąż wykrzykuje do telefonu:

– Niech mama tutaj natychmiast przyjedzie! Ona naprawdę się pa­kuje. Nie mam pojęcia, o co jej chodzi!

Zaczął krążyć wokół stołu. Im pełniejsza robiła się walizka, tym szybciej chodził. W pewnym momencie zaczął krzyczeć:

– Nie zrobisz tego, prawda? Przecież masz wszystko. Ja haruję od rana do nocy, żebyś miała wszystko. Czy ty to w ogóle widzisz?! Nigdy tego nie doceniałaś! Nigdy nie byłaś ze mnie dumna. Ja przecież robię to dla nas. Żeby ci było dobrze. Jesteś jedyną kobietą, którą kocham. Ja nie potrafię żyć bez ciebie. Proszę, zostań. Nie odchodź. Przecież bę­dziemy mieli dziecko. To przez to zmęczenie tak zareagowałem. Zo­stań. Proszę!

Podszedł do niej. Objął ją.

– Proszę, zostań. Kocham cię. Jesteś moją żoną. Będę o ciebie dbał. Zobaczysz!

W tym momencie zadzwonił dzwonek u drzwi.

Umilkł, a potem pogasił wszystkie światła. Przyłożył palec do ust, nakazując milczenie.

– Nie potrzebujemy ich – wyszeptał jej do ucha. Kiedy się poznali, często szeptał jej coś do ucha. Uwielbiała to wi­brujące ciepło jego oddechu na swoim uchu. Teraz było tak samo. Przewrócił ją na łóżko i zaczął rozbierać. Po kilku minutach dzwonek ucichł.

Tak. Jest jego żoną. Składała przysięgi! To jej dom. On tak się sta­ra. Mają takie plany. Rodzice go uwielbiają. Jest pracowity. Dba o dom. Nigdy jej nie zdradził. Wiedzie się im najlepiej ze wszystkich. Teraz będą mieli dziecko. On zrobiłby dla niej dosłownie wszystko. Wie to na pewno. To dobry człowiek.

– Jutro zacznę szukać dla nas czegoś większego – powiedział, zapa­lając papierosa, gdy skończyli się kochać.

Składa obietnice. Będą mieli dziecko. Rodzice go tak lubią. To tyl­ko Internet. On zrobiłby dla mnie wszystko.

Zasnęła.

ON: Otworzył wino. Już druga butelka dzisiaj, pomyślał. Ale było tak przytulnie i dobrze. Piątek wieczór. Puste, ciche korytarze. Puste całe piętra. Włączył Grechutę.

Czy Niemcy mogliby zrozumieć, co się czuje, gdy Grechuta śpiewa «bo ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy»? On ostatnio do­staje gęsiej skórki, gdy tego słucha.

Myślał o tym, jak daleko można posunąć się w udawaniu, że coś nie istnieje. On posunął się chyba jednak zbyt daleko. Ale ona na to przy­stała. Pewnie z lęku przed tym, że to mogłoby coś zniszczyć. Teraz, po Paryżu, nie może przestać o tym myśleć. Ona nie należy do niego. Na­leży do innego. Nigdy dotąd żadna kobieta, na której mu zależało, nie należała do innego. Nigdy!

To, co jest między nimi, musi być nazwane. Koniecznie! To nie jest przecież jakiś tam romans! To jest sto pięter ponad. Romans? Jak to brzmi! Nazwać romansem to, co jest między nimi, to tak jakby cement na budowę wozić rolls-royce'em. Niby można, ale to nieporozumienie.

Tęsknił za nią. Za dwa dni znów przyjdzie poniedziałek...

ONA: W niedzielę powiedzieli jej rodzicom. Mąż był przy tym taki dumny. Będzie miał syna! W jego rodzinie pierwsze dziecko zawsze było synem. Patrzyła, jak podnoszą z jej ojcem kieliszki z wódką do ust. Zastanawiała się, ile czasu upłynie, zanim zapomni, że jeszcze w piątek po południu powiedział: «Nie możesz mi tego zrobić».

Ustalili, że ona weźmie urlop bezpłatny. Mają dość pieniędzy. Nie musi pracować. Jutro pojedzie do biura i załatwi wszystkie formalności. On znajdzie większe mieszkanie i przestanie palić.

Matka siedziała na krześle obok niej i dotykała dłonią jej brzucha. Wi­dać było, jak bardzo jest szczęśliwa. W pewnym momencie powiedziała:

– Gdy ja rodziłam ciebie, mieszkaliśmy z ojcem kątem u jego rodzi­ców, toaleta była na korytarzu i kąpałam się w miednicy raz w tygo­dniu. Nawet nie wiesz, dziecko, jak masz dobrze.

Nigdy, ani tego dnia, ani nigdy potem, nie zapytała, dlaczego nie otworzyli im w piątek. Jej matka była mądrą i doświadczoną kobietą.

W poniedziałek około południa pojechała do biura. Sekretarka za­niemówiła. Wszyscy wiedzieli, że od kilku lat mówiła o dziecku, które­go nie mogła mieć. Sekretarka poszła z jej podaniem o urlop do admi­nistracji. Została sama. Usiadła w swoim fotelu naprzeciwko monitora. Dotknęła delikatnie klawiatury.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название