-->

Pianista

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Pianista, Szpilman W?adys?aw-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Pianista
Название: Pianista
Автор: Szpilman W?adys?aw
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 277
Читать онлайн

Pianista читать книгу онлайн

Pianista - читать бесплатно онлайн , автор Szpilman W?adys?aw

Gdy pisz? te s?owa, do oskarowej gali 2003 pozosta?o jedynie kilka godzin. Film "Pianista" Romana Pola?skiego ma szans? na zdobycie a? siedmiu statuetek. Nigdy nie twierdzi?em, ?e ilo?? zdobytych Oskar?w lub nominacji jest wyznacznikiem jako?ci filmu. Mimo wszystko mi?o jest wiedzie?, ?e obraz b?d?cy w du?ej cz??ci produkcj? polsk? zdoby? tak wielki, mi?dzynarodowy mir. D?ugo nie zdawa?em sobie sprawy, i? "Pianista" to "tylko" ekranizacja tak samo zatytu?owanej ksi??ki. Dowiedzia?em si? o tym dopiero wtedy, gdy wspomnienia W?adys?awa Szpilmana wydane w twardej, czarnej oprawie, wpad?y w moje r?ce.

W?adys?awowi Szpilmanowi, polskiemu ?ydowi, kt?ry przed Drug? Wojn? ?wiatow? pracowa? jako Pianista w Polskim Radiu nie uda?o si? unikn?? koszmaru Holokaustu – zdo?a? jednak, jako jeden z nielicznych ?yd?w, ocali? swe ?ycie. Wszystkie lata wojny sp?dzi? w okupowanej przez faszyst?w Warszawie; pocz?tkowo mieszkaj?c wraz z rodzin? w getcie, a potem, gdy rozpocz??y si? masowe mordy, ukrywaj?c si? w coraz gorszych warunkach przed bezlitosnymi hitlerowcami. Swoje wojenne wspomnienia spisa? wkr?tce po wyzwoleniu Polak?w, a wydane zosta?y one po raz pierwszy w 1946 r. Niestety, nie obesz?o si? bez znacznej ingerencji cenzury. Oryginalna wersja pami?tnika Szpilmana by?a zapomniana przez pi??dziesi?t lat, a? wreszcie ukaza?a si? w Niemczech w 1998 r. B?yskawicznie wspi??a si? na szczyty list bestseller?w, wywo?uj?c poruszenie spo?ecze?stw na ca?ym globie. Recenzowane tu wydanie jest pierwsz? polsk?, woln? od cenzury publikacj? wspomnie? W?adys?awa Szpilmana.

31. sierpnia 1939 roku nie by?o w Warszawie ju? prawie nikogo, kto by?by zdania, ?e wojny z Niemcami mo?na jeszcze unikn??, i tylko niepoprawni optymi?ci byli przekonani, ?e Hitler przestraszy si? nieprzejednanej postawy Polski. Ich optymizm by? przejawem oportunizmu, wiary pozbawionej wszelkiej logiki, ?e do wybuchu wojny nie dojdzie i ?e b?dzie mo?na nadal ?y? w spokoju; ?ycie by?o przecie? takie pi?kne.

Pianista to wierny opis warszawskiej rzeczywisto?ci z lat 1939-1945. Narratorem jest ?yd nieustannie zagro?ony ?mierci? z r?k faszyst?w, wi?c dziwi? mo?e fakt, ?e ksi??ka jest napisana bardzo obiektywnie i zawiera niezwykle umiarkowan? dawk? sensacyjno?ci. Wolf Biermann pisze zreszt? w pos?owiu: "Czytelnicy z pewno?ci? zauwa?? sami; mimo ?e pami?tnik ten pisany by? "na gor?co", gdy? powsta?, gdy ruiny jeszcze dymi?y, gdy tli? si? jeszcze popi?? ?wiatowej po?ogi, to j?zyk, jakiego u?ywa W?adys?aw Szpilman jest zadziwiaj?co pow?ci?gliwy. Autor z melancholijnym niemal dystansem opisuje to wszystko, co w?a?nie prze?y?." Mimo wszelkich okropie?stw, jakich Szpilman do?wiadczy? w czasie wojny, ani razu nie usi?uje on wyrazi? swojego uczucia nienawi?ci czy ch?ci zemsty. Pianista to literatura faktu. Autor relacjonuje autentyczne wydarzenia, ale ich os?d czy wyci?ganie wniosk?w pozostawia nam. W moich oczach owa rzeczowo?? ksi??ki jest jedn? z jej najwi?kszych zalet.

Wypili?my kaw? i chcieli?my zacz?? gra?. Usiad?em do fortepianu otoczony grup? wra?liwych s?uchaczy, kt?rzy umieli oceni? przyjemno?? jakiej za chwil? mieli?my dozna?. Po mojej prawej stronie ustawi? si? skrzypek, z lewej za? strony siedzia?a m?oda, ?liczna przyjaci??ka Reginy, kt?ra mia?a przewraca? kartki nut. Czego mog?o mi jeszcze brakowa? do szcz??cia? Czekali?my jeszcze na Halin?, kt?ra musia?a wyj?? na chwil? do sklepu na d??, by gdzie? zadzwoni?. Wr?ci?a, nios?c wydanie specjalne jednej z gazet. Wielkimi literami, chyba najwi?kszymi z tych, kt?re by?y w dyspozycji drukarni, napisano na pierwszej stronie dwa s?owa: PARY? ZDOBYTY!

Opar?em g?ow? o fortepian i wybuchn??em po raz pierwszy w czasie tej wojny p?aczem.

Pianista przedstawia nam Warszaw? w przededniu i w pierwszych tygodniach wojny. Opisuje zaj?cie stolicy przez gestapowc?w i pocz?tkowe relacje Polak?w z Niemcami. Opowiada o pierwszych prze?ladowaniach ?yd?w i o tworzeniu getta, o panuj?cym w nim g?odzie i n?dzy. Ksi??ka relacjonuje w dalszej kolejno?ci wywo?enie ?yd?w w nieludzkich warunkach do kom?r gazowych na po?udniu kraju. Opowiada o cudownym wyratowaniu W?adys?awa Szpilmana z obj?? ?mierci, kt?re to zapocz?tkowa?o dla niego drugi etap wojny – okres ukrywania si? przed Niemcami, czas jeszcze wi?kszej niepewno?ci, jeszcze wi?kszego strachu, jeszcze wi?kszej tragedii. Wreszcie opisuje Pianista wybuch powstania warszawskiego, kt?ry doprowadzi? do "?mierci miasta" i do rozpaczliwych stara? Szpilmana o prze?ycie w?r?d wyludnionych, ale nie ca?kowicie opuszczonych przez niemieckich ?o?nierzy ruin i zgliszcz. Tragizm zwykle splata si? z komizmem, wi?c w pami?tniku znajdziemy tak?e kilka absurdalnych lub humorystycznych epizod?w, kt?rych dowcip zostaje jednak przy?miony przez wszechobecny dramat i w ostatecznym rozrachunku dramat ten tylko uwypukla. Na kartach ksi??ki znalaz?o si? tak?e miejsce dla niezwyk?ego bohaterstwa i szlachetno?ci Janusza Korczaka, zwanego przez swoich ma?ych podopiecznych, z kt?rymi dobrowolnie poszed? na ?mier?, Starym Doktorem.

Z pewno?ci? jeszcze w komorze gazowej, gdy gaz d?awi? ju? dzieci?ce krtanie, a strach zajmowa? w sercach sierot miejsce rado?ci i nadziei, Stary Doktor wysi?kiem szepta? im:

– To nic dzieci! To nic… – by przynajmniej swym ma?ym podopiecznym zaoszcz?dzi? strachu przed przej?ciem z ?ycia do ?mierci.

Pianista udowadnia nam tak?e, ?e w ?yciu nigdy nie wolno nie docenia? nam roli przypadku. Historia kapitana Wilma Hosenfelda, oficera Wehrmachtu – "jedynego c z ? o w i e k a w niemieckim mundurze" – jest nierozerwalnie zwi?zana z dramatem W?adys?awa Szpilmana. Bez jego pomocy autorowi prawdopodobnie nie uda?oby si? prze?y? ostatnich miesi?cy okupacji. Kapitan Hosenfeld wyci?gn?? pomocn? d?o? w kierunku Szpilmana w najbardziej krytycznym momentach ukrywania si? przed nazistami. Ratunek przyszed? wi?c ubrany w niemiecki mundur. ?ycie zaskakuje czasem r?wnie mocno co fikcja literacka. W recenzowanym przeze mnie wydaniu czytelnik znajdzie fragmenty pami?tnika Wilma Hosenfelda, kt?rego pogl?dy na ideologi? hitlerowsk? r??ni?y si? diametralnie od pogl?d?w statystycznego niemieckiego ?o?nierza. Wolf Biermann w swym pos?owiu stara si? z?o?y? pomost pomi?dzy postaci? owego wyj?tkowego – wyj?tkowego, jak na czasy i miejsce, w kt?rym ?y? – cz?owieka a opowie?ci? Szpilmana.

– Wstawa?!

Podnie?li si? tak szybko, jak tylko mogli, z wyj?tkiem ojca rodziny, staruszka ze sparali?owanymi nogami. Podoficer kipia? ze w?ciek?o?ci. Zbli?y? si? do sto?u, opar? o? obiema r?kami, wbi? sztywne spojrzenie w sparali?owanego i wrzasn??:

– Wstawa?!

Stary cz?owiek wspar? si? mocno na por?czach, podejmuj?c rozpaczliwe wysi?ki, lecz bez skutku. Nim zd??yli?my zorientowa? si? w sytuacji, Niemcy rzucili si? na niego, poderwali go z fotelem w g?r?, wynie?li na balkon i zrzucili z trzeciego pi?tra na ulic?.

O Piani?cie trudno napisa? co? wi?cej. To ksi??ka godna polecenia absolutnie ka?demu, ale "w gruncie rzeczy nie potrzebuje ona ?adnego komentarza". Przejrzy?cie napisana, jest ?atwa i zarazem wstrz?saj?ca w lekturze. To jeden z tych tytu??w, kt?re czyta si? jednym tchem. Jej prawdziwo?? trzyma w napi?ciu i nigdzie nie pozwala czytelnikowi na oboj?tno??. Warto powt?rzy? za Romanem Pola?skim: "Pianista jest ?wiadectwem ludzkiej wytrzyma?o?ci w obliczu ?mierci oraz ho?dem dla si?y muzyki i ch?ci ?ycia. ?ami?c wiele stereotyp?w jest histori? opowiedzian? bez cienia ??dzy zemsty."

Holokaust mia? miejsce ponad p?? wieku i dla os?b z mojego pokolenia to do?? odleg?a przesz?o??. Nie uwa?am jednak, ?eby wolno nam by?o o nim zapomnie?. B?dzie musia?o min?? jeszcze du?o czasu, zanim b?dzie on mia? prawo sta? si? tylko poj?ciem. Dobrze, ?e istniej? dzie?a takie jak Pianista, kt?re ka?? nam pami?ta?.

Borys Jagielski

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 45 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

4 Getto

Gdy w końcu listopada słoneczne dni wyjątkowo długiej w tym roku jesieni stawały się rzadkością i coraz częściej padał zimny, ulewny deszcz, po raz pierwszy otarliśmy się wraz z ojcem i Henrykiem o śmierć. Pewnego wieczora zasiedzieliśmy się w trójką u jednego ze znajomych i gdy spojrzałem na zegarek, stwierdziłem z przerażeniem, że za chwilą zaczyna się godzina policyjna. Trzeba było natychmiast wychodzić. Nie mieliśmy wprawdzie szans, by zdążyć na czas do domu, ale przecież chwila spóźnienia nie mogła być aż tak wielkim grzechem. Postanowiliśmy więc, że spróbujemy.

Założyliśmy płaszcze, pożegnaliśmy się pośpiesznie i wybiegliśmy na ulicę. Było ciemno i prawie pusto. Deszcz smagał nas po twarzach, podmuchy porywistego wiatru szarpały szyldami, a cała okolica wypełniona była metalicznym klekotem. Z podniesionymi kołnierzami staraliśmy się iść wzdłuż ścian domów tak szybko i cicho, jak tylko było to możliwe. Byliśmy już na ulicy Zielnej i wydawało się, że szczęśliwie dotarliśmy do domu, gdy nagle zza rogu wynurzył się patrol żandarmerii. Nie starczyło czasu, by się wycofać lub ukryć. Stanęliśmy w oślepiającym świetle latarek, a jeden z żandarmów zbliżył się do nas, żeby przyjrzeć się dokładniej naszym twarzom.

– Jesteście Żydami?

Pytanie miało charakter raczej retoryczny, bo nie czekał na odpowiedź:

– No tak…

W jego głosie dało się wyczuć zarówno nutę triumfu, że udało mu się upolować tak wspaniałą zwierzynę, jak też groźbę i drwinę. Zanim zdołaliśmy zorientować się, co zamierzają, postawili nas twarzami do ściany, odeszli parę kroków i odbezpieczyli karabiny. Tak więc miała wyglądać nasza śmierć… Nadejdzie za parę sekund. Potem będziemy jeszcze leżeli w kałużach krwi z roztrzaskanymi czaszkami do następnego dnia, zanim nie dowiedzą się o wszystkim siostry z matką i tu nie przybiegną. Znajomi będą sobie czynili wyrzuty, że pozwolili nam wyjść od siebie o tak późnej porze. Wszystkie te myśli przewijały mi się przez głowę, nie docierając w pełni do mojej świadomości, jakby dotyczyły kogoś zupełnie innego. Usłyszałem, jak ktoś powiedział:

– To jest już koniec!

Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że był to mój własny głos. Ktoś głośno zapłakał. Odwróciłem głowę i w świetle latarek ujrzałem ojca klęczącego na mokrym asfalcie. Szlochając, błagał żandarmów o darowanie nam życia. Jak mógł się tak poniżać! Henryk stał pochylony nad ojcem, szeptał coś do niego i próbował go podnieść. Henryk, mój brat, z jego wiecznie sarkastycznym śmiechem, miał w tym momencie w sobie coś rozbrajającego i delikatnego. Nigdy go takim nie widziałem. Musiał w nim tkwić najwyraźniej jeszcze jeden, zupełnie inny człowiek, z którym mógłbym się nawet dobrze rozumieć i z którym nie kłóciłbym się nieustannie, gdybym tylko miał okazję go wcześniej poznać. Odwróciłem się z powrotem do ściany. Nasza sytuacja była nadal beznadziejna. Ojciec płakał, Henryk próbował go uspokoić, a Niemcy nadal w nas celowali. Nie widzieliśmy ich zza ściany światła.

Nagle, w ułamku sekundy poczułem instynktownie, że śmierć już nam nie grozi. Minęło parę sekund i usłyszeliśmy wrzask:

– Kim jesteście z zawodu?

Henryk, z niezwykłym opanowaniem, głosem tak spokojnym, jak gdyby nic niezwykłego się nie działo, odpowiedział w naszym imieniu:

– Jesteśmy muzykami.

Jeden z żandarmów podszedł bliżej, złapał mnie za kołnierz i potrząsał z wściekłością, mimo że nie mógł mieć już żadnych ku temu powodów, skoro postanowił darować nam życie.

– Macie szczęście, że trafiliście na muzyka! Uderzył mnie tak, że zatoczyłem się pod ścianę.

– Uciekać!

Rzuciliśmy się przed siebie w ciemność, by jak najszybciej zniknąć z zasięgu latarek, w obawie, że mogą jeszcze przemyśleć swoją decyzją. Słyszeliśmy z coraz większego oddalenia nasilającą się kłótnie,. Dwaj pozostali żandarmi czynili naszemu wybawcy wyrzuty, że nie zasługujemy na współczucie, bo przecież wojna, w której teraz giną niewinni Niemcy, wybuchła tylko z naszej winy.

Niestety, Niemcy nie ginęli tak szybko, jak szybko udawało im się bogacić. Coraz częściej niemieckie bandy nachodziły mieszkania Żydów, okradając je z wartościowych przedmiotów i mebli, które wywożono ciężarówkami. Przerażeni ludzie wyzbywali się co cenniejszych rzeczy, by zastąpić je bezwartościowymi, które nie nęciłyby już nikogo. My także sprzedaliśmy prawie wszystko, co mogłoby mieć jakąś wartość, ale nie z obawy przed napadami, lecz dlatego, że powodziło nam się coraz gorzej. Nikt z naszej rodziny nie miał żyłki handlowej. Regina próbowała, ale nic jej z tego nie wyszło. Jako prawnik posiadała silne poczucie sprawiedliwości i nie umiała żądać podwójnej ceny za jakiś przedmiot. Szybko zrezygnowała z handlu, by zająć się dawaniem korepetycji. Ojciec, matka i Halina udzielali lekcji muzyki, a Henryk uczył angielskiego. Tylko ja nie mogłem się zmusić w tym czasie do jakiejkolwiek pracy zarobkowej. Pogrążony w głębokiej depresji, zdobywałem się tylko od czasu do czasu na pracę nad instrumentacją mojego concertina. W drugiej połowie listopada, bez podania jakichkolwiek powodów, Niemcy rozpoczęli ogradzanie drutem kolczastym północnej strony ulicy Marszałkowskiej. Natomiast w końcu miesiąca ukazało się obwieszczenie, w które z początku nikt nie mógł uwierzyć. Przekraczało ono nasze najczarniejsze nawet oczekiwania: między 1 a 5 grudnia wszyscy Żydzi mieli zaopatrzyć się w białe opaski z naszytą biało-niebieską gwiazdą Dawida. Mieliśmy więc być napiętnowani i publicznie wyróżniać się z tłumu jako „przeznaczeni do odstrzału”. Przekreślano tym samym kilkaset lat postępu ludzkiego humanizmu, który zastąpiono metodami ciemnego średniowiecza.

Inteligencja żydowska zamykała się teraz na całe tygodnie w dobrowolnym areszcie domowym. Nikt nie miał odwagi wyjść na ulicę z opaską na ręku, a gdy się tego nie dawało w żaden sposób uniknąć, próbowano przemykać się niepostrzeżenie, z opuszczoną ku ziemi, pełną wstydu i bólu twarzą.

Nadeszły miesiące nadspodziewanie ciężkiej zimy. Mróz zdawał się dodatkowo sprzyjać Niemcom w prześladowaniu ludzi. Utrzymywał się całymi tygodniami, a tak niskich temperatur nie pamiętali najstarsi ludzie w Polsce. Nie można było prawie wcale kupić węgla, a jego cena wzrosła do niemożliwych granic. Pamiętam, że bywały dni, kiedy pozostawaliśmy w łóżkach, ponieważ w mieszkaniu nie mogliśmy wytrzymać z zimna.

Podczas największych mrozów nadchodziły do Warszawy transporty Żydów wysiedlanych z zachodniej części Polski. Do miasta udawało się dotrzeć tylko części z nich. W miejscach zamieszkania załadowywano ich do służących do transportu bydła wagonów, które plombowano, a zamkniętych w ten sposób ludzi wieziono bez jedzenia, wody i ogrzewania często przez wiele dni. Gdy transporty przyjeżdżały do celu, rzadko kiedy więcej niż połowa ludzi pozostawała jeszcze przy życiu, a jeśli już, to z potwornymi odmrożeniami. Pozostali, martwi, sztywni z zimna, stali stłoczeni między żywymi i przewracali się na ziemię, gdy otwierano klapy wagonów.

Wydawało się, że nie może być gorzej. Tak myśleli tylko Żydzi, Niemcy zaś byli odmiennego zdania. Zgodnie ze swoimi założeniami stopniowego nasilania terroru, wydali nowe rozporządzenia. Pierwsze z nich zapowiadało wywóz na roboty do obozu koncentracyjnego, gdzie otrzymamy należyte wychowanie socjalne, co pozwoli nam przestać być „pasożytami na zdrowym organizmie rasy aryjskiej”. Pracować mieli zdrowi mężczyźni w wieku od dwunastu do sześćdziesięciu lat oraz kobiety w wieku od czternastu do czterdziestu pięciu lat. Drugie obwieszczenie określało przebieg rejestracji i wywózki. Niemcy nie chcieli się tym zajmować i postanowili zlecić to zadanie Gminie Żydowskiej. Mieliśmy być katami samych siebie, własnymi rękami przygotować swój koniec, popełnić coś w rodzaju prawnie usankcjonowanego samobójstwa. Transport zaplanowano na początek wiosny.

Gmina postanowiła zrobić wszystko, by – ile było to możliwe – oszczędzić inteligencję. Za tysiąc złotych od osoby zastępowała fikcyjnie zarejestrowanego jakimś robotnikiem z żydowskiego proletariatu. Oczywiście nie cale w ten sposób zebrane pieniądze trafiły w ręce tych biedaków: urzędnicy gminy też musieli finansować swoje życie, życie suto zakrapiane wódką z przekąskami.

W końcu nadeszła wiosna. Spodziewane transporty nie nastąpiły. I tym razem miało się okazać, że oficjalne decyzje Niemców nie zawsze były realizowane. Wręcz przeciwnie – zapanowało trwające kilka miesięcy odprężenie w stosunkach żydowsko-niemieckich, które wydawało się tym bardziej realne, im bardziej obie strony poświęcały uwagę wydarzeniom na froncie.

Spodziewaliśmy się, że alianci, którzy mieli dość czasu, by się przez zimę przygotować, z wiosną zaatakują Niemcy jednocześnie z Francji, Belgii i Holandii, że przełamią linię Zygfryda, zajmą Bawarię, Zagłębie Saary i północną część Niemiec, zdobędą Berlin, by najpóźniej latem wyzwolić Warszawę. Cale miasto żyło w podniosłym oczekiwaniu na to natarcie, jak na jakieś święto. W tym czasie Niemcy wkroczyli do Danii, co zdaniem miejscowych „polityków” nie mogło mieć żadnego znaczenia – zostaną tam okrążeni. 10 maja rozpoczęła się ofensywa, ale nie aliancka, lecz niemiecka. Holandia i Belgia uległy wrogowi, napadnięto na Francję, ale tym bardziej nie należało tracić nadziei. Powtarzał się rok 1914. Siłami francuskimi dowodzili nawet ci sami ludzie, co wtedy: Petain, Weygand – wyborni taktycy ze szkoły Focha. Można było ufać, że stawią dziś czoła Niemcom nie gorzej niż wówczas.

20 maja odwiedził nas w porze obiadowej jeden z kolegów – skrzypek. Mieliśmy razem trochę pograć, by przypomnieć sobie jedną z naszych ulubionych sonat Beethovena, której od dawna już nie graliśmy. Przyszło też paru innych przyjaciół, a matka, chcąc sprawić mi przyjemność, przygotowała podwieczorek. Był piękny, słoneczny dzień, piliśmy wspaniałą kawę, jedliśmy upieczone przez matkę ciasto i byliśmy w dobrym nastroju; wszyscy wiedzieli, że Niemcy zajęli już pozycje pod Paryżem, ale nikt się tym zbytnio nie przejmował. Przecież była jeszcze stanowiąca klasyczną linię oporu Marna, na której wszystko musiało się, jak w fermacie drugiej części scherza h-moll Chopina, zatrzymać, po czym Niemcy, tak szybko, jak udawało im się dotychczas w szturmowym, ósemkowym rytmie posuwać naprzód, zostaną zmuszeni do odwrotu i wycofają siew swoje granice, później dalej i jeszcze dalej, aż do końcowego akordu zwycięstwa aliantów. Wypiliśmy kawę i chcieliśmy zacząć grać. Usiadłem do fortepianu otoczony grupą wrażliwych słuchaczy, którzy umieli ocenić przyjemność, jakiej za chwilę mieliśmy doznać. Po mojej prawej stronie ustawił się skrzypek, z lewej zaś strony siedziała młoda, śliczna przyjaciółka Reginy, która miała przewracać kartki nut. Czego mogło mi jeszcze brakować do szczęścia? Czekaliśmy jeszcze na Halinę, która musiała wyjść na chwilę do sklepu na dół, by gdzieś zadzwonić. Wróciła, niosąc wydanie specjalne jednej z gazet. Wielkimi literami, chyba największymi z tych, które były w dyspozycji drukarni, napisano na pierwszej stronie dwa słowa: PARYŻ ZDOBYTY!

1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 ... 45 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название