Biala Gardenia

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Biala Gardenia, Belinda Alexandra-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Biala Gardenia
Название: Biala Gardenia
Автор: Belinda Alexandra
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 352
Читать онлайн

Biala Gardenia читать книгу онлайн

Biala Gardenia - читать бесплатно онлайн , автор Belinda Alexandra

Akcja Bia?ej gardenii rozpoczyna si? pod koniec II wojny ?wiatowej w wiosce na granicy chi?sko-rosyjskiej. Ksi??ka opisuje histori? matki i c?rki, rozdzielonych wojenn? zawieruch?. W Harbinie, schronieniu dla rodzin, kt?re uciek?y z Rosji po upadku caratu, Alina Koz?owa musi podj?? rozdzieraj?c? serce decyzj?, dotycz?c? ?ycia lub ?mierci swojego jedynego dziecka, c?rki Ani. Bia?a gardenia to ksi??ka o zderzeniu kultur r??nych kontynent?w. Jej bohater?w spotkamy zar?wno w nocnych klubach Szanghaju, jak i w surowej Rosji radzieckiej lat sze??dziesi?tych XX wieku, w najtrudniejszym okresie zimnej wojny, na samotnej wyspie Pacyfiku i w powojennej Australii. Matka i c?rka musz? si? przygotowa? na wiele po?wi?ce?, ale czy cena przetrwania nie jest zbyt wysoka? I, przede wszystkim, czy jeszcze si? kiedy? odnajd?? Mnogo?? przyg?d przeplatanych licznymi faktami historycznymi owocuje znakomit? opowie?ci? o t?sknocie i wybaczaniu.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 70 71 72 73 74 75 76 77 78 ... 104 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Aniu, powiem Dianie, że powinna cię awansować. Jesteś najbystrzejsza z nich wszystkich – szeptała do mnie za każdym razem, gdy wręczałam jej przepisy zbierane przez cały tydzień.

W całym biurze nie zadawała się jedynie z Caroline i Ann.

– To jak gadanie do ściany – usłyszałam kiedyś, gdy rozmawiała z Dianą.

Diana powiedziała mi, że Bertha nie tylko udziela się w rozmaitych akcjach charytatywnych, ale także co tydzień organizuje zbiórki jedzenia dla biednych rodzin w mieście. Kiedy przychodziła do biura, miałam wrażenie, że ktoś otworzył okno i wpuścił świeże powietrze.

Pewnego wieczoru, mniej więcej po roku od mojego debiutu w gazecie, Bertha zapytała, czy mogę chwilę zostać, żeby pomóc jej wybrać przepisy do specjalnego niedzielnego wydania. Z zadowoleniem przyjęłam propozycję. Chciałam nauczyć się jak najwięcej o układzie graficznym i redagowaniu, poza tym lubiłam towarzystwo Berthy.

Caroline wyszła wcześniej wybrać sobie sukienkę na dzisiejsze ważne przyjęcie w Prince’s. Joyce wyjechała na wakacje z mężem I dziećmi. Ann i inne reporterki poszły już do domu. Rebecca, Suzanne i Peggy mieszkały godzinę drogi od miasta, więc w miarę możliwości starały się wychodzić o czasie. Diana czekała na Harry’ego. Miała na sobie koktajlową suknię, gdyż dziś wypadała rocznica ich ślubu, i Harry obiecał zabrać ją w jakieś wyjątkowe miejsce.

Bertha przeglądała teczkę z przepisami i wybrała na przystawki łososia w galarecie i krakersy serowe na ostro, ale nie mogła zdecydować się na inne dania. Już miałam zaproponować cytrynowe bezy na deser, kiedy Diana odebrała telefon, a po chwili usłyszałyśmy jej przeraźliwy krzyk.

– Pod tramwaj! O Boże!

Widziałam, jak opada na fotel. Serce mocno biło mi w piersi. Oczami duszy ujrzałam Harry’ego leżącego gdzieś na poboczu drogi między Rose Bay a Castlereagh Street, kiedy usłyszałam, jak Diana mówi: „Caroline”.

Bertha i ja wpatrywałyśmy się w siebie. Diana odłożyła słuchawkę i podeszła do nas, blada jak płótno.

– Caroline wpadła pod tramwaj na Elizabeth Street!

Jęknęłam. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Nie lubiłam Caroline, ale nawet jej nie życzyłam śmierci pod kołami tramwaju.

– Przepraszam, nie chciałam was wystraszyć. – Diana złapała się za głowę. – Nie zginęła. Tramwaj ją potrącił. Trafiła do szpitala ze złamaną ręką i połamanymi żebrami.

Bertha zerwała się z krzesła i chwyciła Dianę za ramię.

– Chodź, przeżyłaś straszny szok – powiedziała. – Zaparzę ci herbaty.

– Ja się tym zajmę – zaproponowałam. – Wiem, gdzie wszystko leży.

Kiedy sypałam listki do imbryka, Diana usiłowała doprowadzić się do porządku.

– O Boże! – wykrzyknęła nagle. – Dziś wieczorem jest przyjęcie Denisonów. Zadzwonię do Ann i sprawdzę, czy mogłaby się tym zająć.

– Ja zadzwonię. – Bertha poklepała ją po ramieniu. – Gdzie numer?

Diana wskazała kartotekę na swoim biurku.

– Tam – powiedziała.

Przyniosłam Dianie herbatę, tymczasem Bertha usiłowała dodzwonić się do Ann. – Nikt nie odpowiada! – zawołała z gabinetu. – Spróbować z innymi dziewczynami?

Diana spojrzała na zegarek.

– Nie zdążą na czas. Zbyt daleko mieszkają. – Zaczęła obgryzać paznokieć, co bardzo do niej nie pasowało. – Jeśli odwołam naszą rocznicową kolację z powodu dwudziestych pierwszych urodzin panny z towarzystwa, Harry się ze mną rozwiedzie. To ja od wielu tygodni trajkotałam o naszej rocznicy – załkała.

Bertha odłożyła słuchawkę i wyszła z gabinetu Diany.

– Wyślij Anię – zaproponowała. – To urocza dziewczyna i znakomicie się prezentuje. Da sobie radę.

Diana wzruszyła ramionami. – Nie mogę – westchnęła. – Gdyby to było coś innego, natychmiast wysłałabym Anię. To jednak bardzo ważne wydarzenie. Przyjdzie tam sam sir Henry. Nie możemy pozwolić sobie na jakąkolwiek wpadkę.

– Zadzwoń do Stana w laboratorium fotograficznym – poradziła jej Bertha. – Powiedz mu, że potrzebujesz kogoś bardzo dobrego, kto wie, o co chodzi. Fotograf pomoże Ani. Wystarczy, że dziewczyna zanotuje nazwiska gości. Poradzi sobie z tym.

Diana raz jeszcze spojrzała na zegarek, a potem na mnie.

– Aniu, zrobisz to? Lepiej idź i wybierz sobie coś z szafy. Nie wpuszczą cię, jeśli się spóźnisz.

Szafa, o której wspomniała, była wspólną garderobą działu kobiecego. Diana, Caroline i Ann mogły sobie pozwolić na własne sukienki, ale pozostałych reporterek, zwykłych dziewczyn z klasy średniej, nie stać było na nowe stroje na każdą okazję. Żeby im pomóc, Diana zbierała suknie z sesji zdjęciowych, parad i pokazów.

Przyjrzałam się ubraniom na wieszakach. Byłam wyższa od innych dziewcząt, ale szczuplejsza. Wyciągnęłam suknię bez ramiączek i usiłowałam ją włożyć, ale suwak był zepsuty. Napisałam na kartce „do reperacji” i przypięłam ją do materiału. Żałowałam, że nie zrobiła tego osoba, która ostatnia wkładała tę suknię. Nie miałam czasu biec do domu, by przebrać się w kreację od Judith, musiałam zadowolić się sukienką z różowej tafty z kokardkami na ramionach. Obok paska widniała rdzawa plamka, ale liczyłam na to, że w półmroku nikt jej nie zauważy. Inne stroje były albo za duże, albo za małe. Tego ranka upięłam włosy i choć z mojego francuskiego koka wymykały się pojedyncze kosmyki, zabrakło czasu, by coś z tym zrobić. Nie cieszyła mnie perspektywa konfrontacji z całą salą rozmaitych Caroline i Ann, skoro nie wyglądałam najlepiej, ale nie mogłam przecież zawieść Diany.

Fotograf czekał na mnie na dole w recepcji. Niemal krzyknęłam na jego widok. Był ubrany w lśniącą marynarkę i spodnie – rurki.

Między nogawką a butami wystawały mu białe skarpety. Miał długie bokobrody i włosy zaczesane do tyłu, przez co wyglądał jak rockandrollowiec z Cross.

– Cześć, jestem Jack. – Potrząsnął moją dłonią. Śmierdział papierosami.

– Ania. – Usiłowałam się uśmiechnąć.

Prince’s leżało zaledwie kilka przecznic dalej, więc postanowiliśmy pójść piechotą. Jack wspomniał, że przyjęcie, na które się wybiera – my, to „dopiero coś” – nie musiał mi tego powtarzać. I tak miałam mdłości ze zdenerwowania. Była to kolacja połączona z tańcami, wydawał ją Philip Denison z okazji dwudziestych pierwszych urodzin swojej córki. Do rodziny Denisonów należała największa sieć domów towarowych w Australii, w kategoriach reklamy stano – wili łakomy kąsek dla gazety. Dlatego na przyjęciu miał się pojawić sir Henry Thomas, wydawca „Sydney Herald”.

– Dotąd nigdy się tym nie zajmowałam, Jack – powiedziałam do fotografa. – Liczę na to, że mi powiesz, kogo powinniśmy fotografować.

Jack wyciągnął papierosa z pudełka w kieszeni, obwąchał go i włożył za ucho.

– Przyjdą wszystkie szychy z Sydney – mruknął. – Wiesz jednak, co jest największą sensacją tego wieczoru?

Przecząco pokręciłam głową.

– Po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat Henry Thomas i Roland Stephens znajdą się w tym samym miejscu.

Nie zrozumiałam, o co chodzi. Popatrzyłam pytająco na Jacka.

– A, zapomniałem, że jesteś nowa w tym kraju – uśmiechnął się. – Roland Stephens to największy australijski hurtownik tkanin wysokogatunkowych i wełny. Może i jest jednym z najbogatszych ludzi w Australii, ale tak samo zależy od patronatu Denisona, jak sir Henry.

Wzruszyłam ramionami.

– Nadal nic nie rozumiem – powiedziałam. – i co z tego, że będą w tym samym miejscu? Przecież nie rywalizują ze sobą.

Jack uśmiechnął się do mnie chytrze.

– Tu nie chodzi o interesy. To spór o kobietę. O piękną kobietę, Mariannę Scott. Była narzeczoną sir Thomasa, zanim odbił mu ją Roland Stephens.

– Czy ona też przyjdzie? – Pomyślałam, że przyjęcie będzie bardziej przypominało noc w Moskwie – Szanghaju niż wieczorek towarzyski w Sydney.

– Nie – odparł Jack. – Dawno temu zniknęła. Obaj ożenili się z innymi.

– Kto zrozumie bogaczy? – Pokręciłam głową.

Kiedy pojawiliśmy się w Prince’s, kazano nam czekać wraz z resztą dziennikarzy. Mieliśmy zostać wpuszczeni po przybyciu wszystkich ważnych gości. Obserwowałam, jak rolls royce za rolls royce’em podjeżdżają do czerwonego dywanu. Kobiety były ubrane w suknie od Diora i Balanciagi, mężczyźni w smokingi, przez co w swojej niechlujnej sukience poczułam się jeszcze niepewniej. Ujrzałam, jak z auta wysiada sir Thomas w towarzystwie żony. Wiele razy widziałam jego zdjęcie w gazecie, ale nie poznałam go osobiście.

1 ... 70 71 72 73 74 75 76 77 78 ... 104 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название