Ono

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Ono, Terakowska Dorota-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Ono
Название: Ono
Автор: Terakowska Dorota
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 326
Читать онлайн

Ono читать книгу онлайн

Ono - читать бесплатно онлайн , автор Terakowska Dorota

"Ono" – jedna z bardziej zaskakuj?cych powie?ci ostatnich lat, ksi??ka inna od tych, kt?re Terakowska kierowa?a dotychczas do m?odzie?y, inna te? od adresowanej do starszych czytelnik?w "Poczwarki", cho?, podobnie jak ta ostatnia, przeznaczona jest dla dojrza?ych odbiorc?w. Po raz pierwszy Dorota Terakowska przedstawia ?wiat tak dotkliwie realistyczny, cho? nie pozbawiony magii i niezwyk?o?ci. Umieszcza w nim na poz?r nie wyr??niaj?c? si? ?adnymi szczeg?lnymi cechami osobowo?ci czy zdolno?ciami bohaterk?, w kt?rej ka?dy mo?e odnale?? mniej lub bardziej sobie znajom? "dziewczyn? z s?siedztwa". Dziewi?tnastoletnia Ewa, mieszkanka ma?ego polskiego miasteczka, pozbawiona zainteresowa? i jakichkolwiek wi?kszych ambicji, staje nagle przed bardzo powa?nym problemem ?yciowym. To, co jej si? przytrafia, nie jest niestety czym? niespotykanym, zaskakuj?ca jest natomiast jej reakcja na ?w problem – postawa niewiele maj?ca wsp?lnego z wyborem, jakiego mogliby?my si? po "takiej dziewczynie" spodziewa?. Powie?? jest zadziwiaj?ca, wielowymiarowa i pe?na napi?cia, autorka po mistrzowsku wykorzysta?a w niej wypr?bowan? w prozie realistycznej ide? ukazania wewn?trznego rozwoju m?odego bohatera na tle jego ?rodowiska. Mamy tu do czynienia z realizacj? nie tylko udan?, ale i pod wieloma wzgl?dami nowatorsk?. Misterna, przemy?lana w ka?dym szczeg?le konstrukcja oraz znakomicie nakre?lone, wyraziste postaci sprawiaj?, ?e powie?? czyta si? jednym tchem.

"Ono", opr?cz typowego dla Terakowskiej klimatu i symboliki, jest powie?ci? przejmuj?co realistyczn?. Nie pozwala na oboj?tno??, porusza, si?ga do najg??bszych emocji ka?dego czytelnika. Dotyka problem?w bliskich nam wszystkim i zmusza do g??bokich refleksji. Po t? ksi??k? powinien si?gn?? ka?dy, bo dla wszystkich ta literacka rzeczywisto?? jest ?wiatem, w kt?rym ?yjemy. "Ono" zmusi do odpowiedzi na pytanie: "jakie jest nasze w tym ?wiecie miejsce?" i w ka?dym z nas pozostawi ?lad na bardzo d?ugo.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 56 57 58 59 60 61 62 63 64 ... 88 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Hej, babariba! – wrzasnął ktoś znowu, ale nim inni to podchwycili, przewodniczka powiedziała:

– W następnej witrynie coca-cola.

I wtedy zapadła cisza. Wszyscy wstrzymali oddech, babariba przestała być słyszalna – choć wciąż śpiewała swoje, chrypliwym, czarnym głosem gangstera, który przed chwilą zgwałcił jedną z kobiet na krawacie – nagle poczuli się jak w kościele.

– Coca-cola… – wionął nabożny, przejęty szept.

– Coca-cola…

– Prawdziwa coca-cola…

Szepty mknęły przez salę, a wokół ostatniej witryny zaczął narastać i kłębić się rozpalony tłum.

– Coca-cola… Coca-cola… COCA-COLA!

W dużej przeszklonej witrynie stała jedna, jedyna, malutka, opływowa w kształcie butelka, z brązową cieczą i czerwoną etykietą. Wszystkie spojrzenia zawisły na niej z taką intensywnością, że butelka powinna eksplodować i rozprysnąć się wraz z gablotą. Ale wciąż stała. Nieduża, nieruchoma, nieosiągalna. Nic szczególnego.

– Ulubiony napój kapitalistów, przy jego produkcji od rana do nocy pracują tysiące robotników, a kapitaliści zgarniają nienależne im zyski. Od coca-coli psują się zęby i żołądek. Istnieje hipoteza, że są w niej domieszki narkotyków i trucizny, które powodują postępujące uzależnienie i otępienie umysłu klasy robotniczej – mówiła monotonnie przewodniczka, lecz nikt jej nie słuchał.

– Przetrawialiśmy w milczeniu nasze straszne, dojmujące rozczarowanie – szepnęła babcia Irena. – Coca-cola powinna być wielka i niezwykła. A była mała i niepozorna. Powinna być niesamowita. A była ot, taką sobie butelką, jedynie trochę węższą od tych, które znaliśmy. Napój powinien być tęczowy, nie do zapomnienia, a tymczasem miał znany nam kolor kawy.

– Coca-cola to narzędzie politycznej walki, to kwintesencja amerykańskiego stylu życia – oznajmiła z naciskiem przewodniczka.

Nikt jej nie uwierzył. Coca-cola była nijaka, choć wystawa OTO AMERYKA była fantastyczna.

Wkrótce uczniowie z całej Polski śpiewali piosenkę, którą ułożył nie wiadomo kto:

„To jest Ameryka,

To słynne U-Es-A,

To jest ogromny kraj,

Na ziemi raj!”

I wszyscy opowiadali sobie o babaribie, o pistolecie, kolorowych koszulach, o krawatach z gołymi babami, zapalniczkach zippo i długopisach – ale milczeli o coca-coli. Bo nie było o czym opowiadać.

A jednak przewodniczka w zielonej zetempowskiej koszuli miała rację. Coca-cola była narzędziem politycznej walki – i była stylem życia. I miała w sobie magiczną moc: potrafiła rozpleniać się jak chwast, ogarniając sobą tysiące kilometrów, ba, całą ziemię!

– U nas pojawiła się w latach siedemdziesiątych, za Gierka – kontynuuje babcia – wtedy, gdy jeszcze nie było cię na świecie. Już nie upodlała klasy robotniczej, przeciwnie, miała być dowodem naszego postępu i doganiania reszty świata. I od razu stała się narzędziem walki pomiędzy północą a południem. Na południu Polski była pepsi, coca-cola na północy. Tak nas podzielił Gierek. Czterdzieści dziewięć województw, pepsi-cola, coca-cola i wszystko jasne. No cóż, w socjalizmie człowiek przynajmniej wiedział, gdzie coś się kończy i gdzie zaczyna – uśmiecha się babcia Irena. – My, z południa, udawaliśmy, że pepsi jest lepsza, ale naprawdę czuliśmy się gorsi od północy, od Warszawy, od prawdziwej coca-coli. Wtedy też zrozumiałam powód naszego rozczarowania na wystawie OTO AMERYKA. Tam była tylko ta jedna, jedyna butelka coca-coli, a tymczasem jej siła tkwiła i wciąż tkwi w ilości. Muszą być setki, tysiące, miliony, ba, miliardy butelek! Ich skromny wygląd musi być zamaskowany przepychem reklam: gwiazda sportu wypija ją duszkiem po zdobyciu medalu na olimpiadzie, sławna piosenkarka chłodzi się nią tuż po koncercie, piją ją nawet białe niedźwiedzie na Alasce. Bo coca-cola jest jak narkotyk, a nie zwykły napój – uśmiecha się babcia Irena i popija powoli herbatę z grubego kubka.

– Zawsze coca-cola, babciu – szepcze Ewa, obserwując wszechobecność coca-coli w stolicy.

…jakaś kobieta, gruba, stara, biegnie pospiesznie, potrąca Ewę, z jej rąk wylatuje plastikowa siatka, wysypują się bułki i jabłka. Nikt nie pomaga ich zbierać. Za nią biegną kolejne trzy osoby. Zatłoczony chodnik przed przejściem dla pieszych nagle jakby zawirował i wydaje się, że zawraca przechodniów w przeciwnym kierunku. W jednej chwili wszyscy biegną w jej stronę, niemal wprost na nią. Słychać głośne sapanie, okrzyki, ktoś klnie, ktoś inny wzywa Matkę Boską, ale krzyki już są zagłuszone przez policyjne gwizdki i pisk samochodowych hamulców. Hamuje naraz kilkanaście – nie, nie kilkanaście, już kilkadziesiąt, ba, kilkaset aut!, niektóre nie zdążyły i słychać, jak blacha uderza o blachę. Ewa stoi, ogłupiała w tym hałasie i zamieszaniu, a ktoś popycha ją w głąb chodnika:

– Co tak stoisz! Strzelają! Schowaj się! „Jestem w kinie”, myśli.

Na moment robi się cisza, niezwykła jak na to miejsce, cisza pełna nabrzmiałego wyczekiwania – i nagle wszystko znowu zaczyna się poruszać, ale w odwrotnym kierunku. Ludzie zawracają, pchają się teraz z powrotem ku przejściu, policja – która nagle pojawiła się nie wiadomo skąd – próbuje odsunąć napierających: „Proszę się rozejść… Rozejść się! Nie ma na co patrzyć!”

Kierowcy błyszczących samochodów usiłują odkleić się od siebie; ich auta wyglądają jak komórki pszczelego plastra. Kierowcy wrzeszczą, ich agresywne głosy zderzają się w powietrzu i odskakują od siebie jak pingpongowe piłeczki.

– Zawracać! Objazd! – krzyczy policjant na przejściu.

– Cofać się! Nie tędy! Dookoła! – krzyczy drugi policjant na przechodniów.

– Kobieta w ciąży… Ludzie, nie pchajcie się tak – mówi ktoś przytomnie i osłania Ewę. „To ja jestem kobieta w ciąży?”, dziwi się Ewa. Słowo „kobieta” brzmi dziwnie poważnie, zbyt serio i dopiero teraz Ewa wzrokiem kobiety patrzy na to, co się dzieje i pyta:

– Co się stało?

– Napad na bank. Zabili cztery osoby.

– Bandytów? Bandytów zabili? – docieka inny przechodzień.

– Nie, tych z banku. Trzy kobiety. A może dwie.

– Kurwa…

– Matko Boska…

– A tam leży jakieś ciało, po drugiej stronie…

– Może to bandzior, może przechodzień, kto to wie…

– Jebana sprawa, prawie jak w Nowym Jorku – mówi kilkunastoletni chłopak z mieszaniną lęku i dumy.

– Takie coś widziałem tylko w kinie lub w telewizorze, a teraz nagle tutaj, w środku miasta… Strach wychodzić z domu, a przecież szedłem tylko na pocztę – wzdycha nerwowo starszy pan.

– Miesiąc temu zastrzelili złodzieja samochodów. Leżał w centrum, pod czarną plandeką.

– Nie pod plandeką, tylko pewnie w czarnym worku, takim jakie widać w amerykańskich filmach – włącza się kobieta w eleganckim kostiumie.

– Tydzień temu podłożyli bombę pod samochód w centrum miasta. Wszystkie szyby poleciały w pięciopiętrowym budynku, a w samochodzie zwęglony trup.

– Kurwa… Nowy Jork… Nowy Jork… – powtarza zafascynowany nastolatek.

Ono wykonuje salto, Ewa ma uczucie, jakby wyciągnęło do góry ręce i usiłowało uchwycić się jej zaciśniętą piąstką za jelita, żołądek, za gardło. „Zaraz zwymiotuję, rany boskie”, myśli z przestrachem. „Ono, uspokój się… puść… nie teraz, nie tutaj”. Ewa wie, że Ono ma zamknięte oczy i nie chce na to patrzyć. Boi się. Boi się tłumu, który wciąż napiera ze wszystkich stron, boi się jego lęku przemieszanego z ekscytacją, jego emocji – zbijających się z wielu przyspieszonych oddechów w wielką, ciężką, dławiącą chmurę; boi się wrzasku kierowców na jezdni, donośnie klnących na innych i ostrych policyjnych gwizdków. „A strzałów wcale nie było słychać”, myśli zdziwiona. Zatem tylko na filmie brzmią donośnie i ostro, są trudne do pomylenia z innymi dźwiękami, tutaj wtapiają się w codzienne odgłosy dużego miasta. A jeśli codziennie ktoś gdzieś strzela codziennie ktoś kogoś zabija, ale nikt o tym nie wie? – Ono, cicho, cicho. To już minęło, już jest spokój. To tylko przypadek, przypadek – powtarza Ewa, mając uczucie, że nie mówi prawdy. Przypomina sobie codzienne wiadomości w radiu, pełne strzelaniny, wybuchów bomb i katastrof. „Tak, ale to zawsze było gdzieś daleko i wydawało się nierealne. A jeśli to nie jest przypadek, ale codzienność?”

1 ... 56 57 58 59 60 61 62 63 64 ... 88 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название