E. E.

E. E. читать книгу онлайн
E.E. jest (…), jak pierwsza powie?? Tokarczuk, przypowie?ci? o tajemnicy ludzkiej osobowo?ci i poszukiwaniu sensu ?ycia, ?wiata. Autorka, mimo fantastycznego kostiumu, okultystycznego, gnostycznego, teozoficznego etc. sztafa?u, jest pisark? reprezentuj?c? psychologiczny realizm i sceptycyzm poznawczy. Pisze w mo?liwie atrakcyjny spos?b o rzeczach powa?nych i w powa?nym tonie. Zwr??my uwag?, ?e w jej tw?rczo?ci w og?le nie ma ironii, nawet bardziej wyrazistego humoru. Jest ch?odna wiwisekcja zdarze?, ?ycia i osobowo?ci bohater?w, wielostronny ogl?d zjawiska i towarzysz?cych mu okoliczno?ci.
Ciekawe jest obserwowa? jak Tokarczuk zadba?a o uatrakcyjnienie swojej powie?ci, o "wpasowanie" jej w aktualne dyskusje krytyczne i gusty czytelnicze. Jest w E.E. w?tek dzi? tak popularny, jak dojrzewanie ma?ych dziewczynek, s? tropy feministyczne, jest warstwa "New Age-owska", si?ganie do problematyki pogranicza kultur i epok, jest "klasyczna" tradycja powie?ciowa. Nawet tytu? mo?e by? traktowany jako mrugniecie do czytelnika, w kt?rego ?yciorysie zapisa? si? skr?t "E.T.". Wszystko to wzbudza zaciekawienie, ale w ostatecznym rezultacie jest spraw? drugorz?dn?. Prawdziw? warto?ci?, jak? ma do zaproponowania autorka E.E., jest przywr?cenie zainteresowania osob?, jednostk? ludzk?, w pe?ni jej duchowych wymiar?w i nie dezaktualizuj?cej si? tajemniczo?ci. Jest to rodzaj indywidualizmu na miar? epoki, kt?ra si? otworzy?a i nie ma on wiele wsp?lnego z tzw. indywidualizmem Polak?w, jakim dot?d si? szczycili?my. (Miros?aw Ratajczak, "Odra", 1996 nr 2)
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту pbn.book@yandex.ru для удаления материала
– Rodzice kupili dom.
Stali naprzeciwko siebie w otoczeniu wielkich kapeluszy, mierząc się wzrokiem.
– Nie pamięta pani seansów? – spytał w końcu Artur z niedowierzaniem.
W twarzy kobiety coś drgnęło. Odwróciła wzrok.
– Przepraszam pana, ale jestem zajęta – powiedziała.
Artur Schatzmann zrobił krok do przodu, jakby wierzył, że gdy staną twarzą w twarz, blisko siebie, wszystko jej się przypomni, będzie musiała się przyznać. Kobieta cofnęła się, jej wzrok był chłodny i obcy. Artur stał jeszcze chwilę, gniotąc w rękach wojskową czapkę i bukiecik kwiatów. Zawahał się, chciał jeszcze coś powiedzieć. Kobieta obojętnie poprawiła jeden z kapeluszy. Artur ukłonił się i wyszedł. Za jego plecami zadzwonił dzwoneczek u drzwi.
Szedł przez miasto, które wydawało mu się coraz bardziej puste i dziwne, jak teatralne dekoracje, które ktoś zaraz rozbierze i zmieni na inne, całkiem obce. Nie było już w nim matki ani ojca z fajką w ustach, która kiedyś wydawała się Arturowi nieśmiertelna. Nie było starego doktora Löwe i jego torby pachnącej karbolem. Zapodział się gdzieś też ten szalony, złośliwy Frommer i jego garbata siostra. Nie było mieszkania Eltznerów, bladej Erny i filiżanek w fiołki. Ale smutek, który wiązał się z tymi obrazami, był ulotny. Artur zawsze był pewien, że “wczoraj” brzmi tak samo jak,,sto lat temu” i do tego samego się sprowadza: nie istnieje.
Położył bukiet różyczek na ławce przy ratuszu i pobiegł za odjeżdżającym z przystanku tramwajem.