Ono
Ono читать книгу онлайн
"Ono" – jedna z bardziej zaskakuj?cych powie?ci ostatnich lat, ksi??ka inna od tych, kt?re Terakowska kierowa?a dotychczas do m?odzie?y, inna te? od adresowanej do starszych czytelnik?w "Poczwarki", cho?, podobnie jak ta ostatnia, przeznaczona jest dla dojrza?ych odbiorc?w. Po raz pierwszy Dorota Terakowska przedstawia ?wiat tak dotkliwie realistyczny, cho? nie pozbawiony magii i niezwyk?o?ci. Umieszcza w nim na poz?r nie wyr??niaj?c? si? ?adnymi szczeg?lnymi cechami osobowo?ci czy zdolno?ciami bohaterk?, w kt?rej ka?dy mo?e odnale?? mniej lub bardziej sobie znajom? "dziewczyn? z s?siedztwa". Dziewi?tnastoletnia Ewa, mieszkanka ma?ego polskiego miasteczka, pozbawiona zainteresowa? i jakichkolwiek wi?kszych ambicji, staje nagle przed bardzo powa?nym problemem ?yciowym. To, co jej si? przytrafia, nie jest niestety czym? niespotykanym, zaskakuj?ca jest natomiast jej reakcja na ?w problem – postawa niewiele maj?ca wsp?lnego z wyborem, jakiego mogliby?my si? po "takiej dziewczynie" spodziewa?. Powie?? jest zadziwiaj?ca, wielowymiarowa i pe?na napi?cia, autorka po mistrzowsku wykorzysta?a w niej wypr?bowan? w prozie realistycznej ide? ukazania wewn?trznego rozwoju m?odego bohatera na tle jego ?rodowiska. Mamy tu do czynienia z realizacj? nie tylko udan?, ale i pod wieloma wzgl?dami nowatorsk?. Misterna, przemy?lana w ka?dym szczeg?le konstrukcja oraz znakomicie nakre?lone, wyraziste postaci sprawiaj?, ?e powie?? czyta si? jednym tchem.
"Ono", opr?cz typowego dla Terakowskiej klimatu i symboliki, jest powie?ci? przejmuj?co realistyczn?. Nie pozwala na oboj?tno??, porusza, si?ga do najg??bszych emocji ka?dego czytelnika. Dotyka problem?w bliskich nam wszystkim i zmusza do g??bokich refleksji. Po t? ksi??k? powinien si?gn?? ka?dy, bo dla wszystkich ta literacka rzeczywisto?? jest ?wiatem, w kt?rym ?yjemy. "Ono" zmusi do odpowiedzi na pytanie: "jakie jest nasze w tym ?wiecie miejsce?" i w ka?dym z nas pozostawi ?lad na bardzo d?ugo.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
„Nie zniosę jej obecności w naszym domu”, myślała wówczas Teresa, wyobrażając sobie uważne spojrzenie teściowej, które będzie ją prześladować dniem i nocą. „Wciąż będę się czuła winna, choć nie zrobiłam nic złego”, powtarzała w myślach, zastanawiając się nad uniknięciem lub odwleczeniem tego nieuchronnego momentu. „Jan nic mi nie powie, tylko będzie czekał. A pewnego dnia nie wytrzymam tego oczekiwania i będę musiała mu powiedzieć: «tak, bierzemy ją do nas…»„
Sama nie wiedziała, kiedy i jak wpadło jej do głowy rozwiązanie. Jan jeszcze wówczas sypiał razem z nią, w ich małżeńskiej sypialni, choć oba łóżka już były oddzielone; każde stało pod inną ścianą, zamiast koło siebie, co Teresa tłumaczyła prosto i przekonująco: w pokoju było teraz więcej miejsca.
Tamtej nocy, tuż po zgaszeniu światła, Teresa niemal z nieśmiałością (czego nie rozumiała) weszła do łóżka męża zamiast do swojego i objęła go pełnym, pulchnym ramieniem.
– …kiedyś było nam razem dobrze, prawda? – szepnęła.
Jan znieruchomiał. Objął ją, mimo że prawie zapomniał, jak to się robi – i zapomniał dotyku jej ciała. Potem się zdziwił, jak bardzo jest miękkie (kiedyś było smukłe, twarde, elastyczne) i jak strasznie jest go dużo (niegdyś Teresa była szczupła i wiotka).
„Teraz jest kobietą rubensowską”, pomyślał odruchowo i uprzytomnił sobie, że zawsze uwielbiał gotyckie postaci kobiece, kruche i smukłe, lubił też dziwne dziewczyny Mondriana przypominające wykrzykniki. Nie znosił tłustych, różowych i dojrzałych kobiet Rubensa. W pierwszym odruchu miał ochotę wstać i uciec.
Został jednak.
Teresa obejmowała go i tuliła i miał uczucie, że tonie, „Duszę się”, pomyślał z lękiem, ale dobrowolnie w niej zatonął, myśląc cały czas o wiotkiej Teresie sprzed lat i o tym, jak długo nie dotykał kobiecego ciała. „Nawet gdy go za dużo, jest piękne i gładkie jak muzyka Saint-Saënsa”, myślał, ostrożnie badając dotykiem, do jakiego stopnia Teresa się zmieniła.
Matka nadal zapominała zamknąć gaz, dwa razy zalała sąsiadów z dołu i raz wyszła z mieszkania bez klucza, zatrzaskując drzwi. Otwierali je z pomocą ślusarza, w asyście ciekawskich sąsiadów. A potem Teresa oznajmiła:
– Jestem w ciąży. Będziemy mieli drugie dziecko. To zdanie najpierw go olśniło. Nie spodziewał się już niczego od życia, a tymczasem życie dawało mu coś tak cudownego jak drugie dziecko. Kolejne zdanie Teresy spowodowało jednak, że poczuł się nagi i bezbronny, jakby pozostawiony z dala od domu, gdzieś na mrozie, mimo że była właśnie pełnia lata:
– Teraz musimy wspólnie zdecydować, czy weźmiemy do siebie twoją matkę, czy pozwolimy sobie na dwoje dzieci. Chyba rozumiesz, że jedno wyklucza drugie? Zamilkł, patrząc na nią w rozpaczy. Niewątpliwie miała rację. Matki trzeba wciąż pilnować, może przecież wywołać pożar lub spowodować inne nieszczęście, a jeśli będzie tu malutkie, bezbronne niemowlę…
– …to chyba oczywiste – ciągnęła Teresa. – Wyskrobiemy dziecko, bo w końcu jedno już mamy, całkiem duże, a przecież nie oddamy twojej matki do jakiegoś zakładu!
I tak urodziła się Złotko. Matka znalazła się w zakładzie kilka lat później. Jan już wiedział, że Złotko była ceną określonej transakcji. To Jan, gdy była malutka, mówił do niej „Złotko” i niespostrzeżenie wszyscy przestali nazywać ją Marysią (po babci Marii), a nazywali Złotko. I tak pozostało, choć stopniowo i nieubłaganie zniknęła z nazwy czułość, zawarta w jej pierwotnym sensie.
– Zamknij się, Złotko! – krzyczała co chwilę Teresa, gdyż tę drugą córkę musiała wychowywać sama, bez pomocy matki i uczyła się teraz, jak to jest, gdy niemowlę krzyczy po nocach, a człowiek chce spać. Zwłaszcza że Złotko przez siedem pierwszych miesięcy cierpiała na kolkę i płakała prawie co noc, a także często w ciągu dnia.
Gdy Jan i Ewa wychodzili z domu – on do pracy, ona do szkoły – Teresa niekiedy zamykała się w swoim pokoju, byle nie słyszeć wrzasku dziecka.
– …i co? – pyta teraz Ewa z tajonym gniewem. – Więc gdy Złotko przyszła na świat, to nie uroniłaś ani jednej minuty jej życia?
Teresa odwraca się plecami do córki i przekłada coś na stole.
– Mamo! – woła Ewa. – Odpowiedz! Milczenie przedłuża się, narasta, olbrzymieje i Ewa nie wątpi, że zaraz przerwie je coś niedobrego.
– Mam tylko was – mówi wreszcie Teresa łamiącym się głosem, wypełnionym łzami, odwraca się i szybko wychodzi.
Mam tylko was:
…mieliście być inni, lepsi, piękniejsi, ja sama miałam być lepsza i lepiej żyć. W innym domu, z inną rodziną, a może nawet w innym świecie. Miałam tak wyglądać jak kobiety w kolorowych magazynach. Mój dom miał być taki jak ich domy, efektowny, bogaty, pełen dywanów, mebli i obrazów w złoconych ramach. Miałam podróżować dookoła świata, od jednego wielkiego miasta do drugiego. Mój mąż miał stać we fraku na estradzie i kłaniać się w rytm oklasków, a potem mówić: „Wszystko, całą karierę zawdzięczam mojej żonie… Oto ona!” Presley tak mówił o swojej Priscilli i śpiewał dla niej Love me tender i ofiarował jej Graceland, samochód, pierścionek z brylantem wielkim jak jajo strusia. Mój mąż w tym fraku, na podwyższeniu estrady, koło wielkiego, czarnego fortepianu też wydawałby się większy, prawie tak duży jak Presley i w niczym by nie przypominał urzędnika na poczcie. Nie wyszło. Nic nie wyszło. Mieliście być inni, ale jesteście tacy, jacy jesteście i mam tylko was. Ja miałam być inna, ale jestem, jaka jestem. Więc zróbcie coś, żebym uwierzyła, że mnie kochacie, że jestem wam potrzebna i że ja też was kocham.
Ewa stoi nieruchomo, patrząc na swój spakowany plecak i myśli:
„Ono… Gdzieś w przyrodzie są samice, które pożerają samca po stosunku, uczyłam się o tym na biologii, ale byłam marną uczennicą, więc nie wiem, jak te stworzenia się nazywały, a zresztą to nie ma znaczenia. Są też w przyrodzie czułe matki pożerające własne dzieci. Robią to z miłości, bo obawiają się, że te dzieci są zbyt słabe do życia. A wśród ludzi są samice, które pożerają same siebie, bo nie mogą dać sobie ze sobą rady. Moja mama jest tymi wszystkimi samicami równocześnie i nie chcę, nie mogę być kiedyś taka jak ona. Ono, ratuj mnie, tylko ty możesz sprawić, że będę inna, musisz być tylko mocniejsze i mądrzejsze niż ja.
Ono… Obiecuję ci w zamian, że nie będę cię mieć, ale będę z tobą, a to są dwie różne rzeczy. Nie wiem, jak to ma wyglądać w normalnym, codziennym życiu, ale wiem, jak wyglądać nie powinno, więc może się tego nauczę…”
Ewa bierze plecak, zarzuca go na ramię i schodzi na dół. W kuchni ryczy Presley. Matka, stojąc plecami do drzwi, porusza się do taktu, kołysząc szerokimi biodrami.
– Wyruszam – mówi Ewa.
– Rób zawsze tak, jak podpowiada ci serce – szepcze nagle Teresa, ale głos jej się łamie, a Presley go zagłusza, więc córka tego nie słyszy. Wyciąga tylko rękę i głaszcze plecy matki, myśląc o tym, że biustonosz wpija się jej w tłuste ciało, żłobiąc głębokie fałdy i że wygląda to paskudnie, zwłaszcza gdy nosi się obcisłe sweterki. „Jeśli kiedyś będę mieć pieniądze, kupię jej ładny, luźny sweter. Niebieski”, myśli Ewa i mówi głośno:
– Wrócę. Nie wiem kiedy, ale wrócę. Nie wyrzucaj mnie, gdy wrócę sama.
„Nigdy nie opuściłam tego obrzydliwego miasta, choć zawsze chciałam to zrobić. Nie wyszłam za mąż za tego, kogo kochałam i nawet nie wiem, czy w ogóle ktoś taki był. Nie wiem, kiedy moje córki postawiły pierwsze kroki i jakie wypowiedziały pierwsze słowo. Nigdy nie wygrałam w totka i na pewno nie wygram. Już zawsze każdy mój dzień będzie taki sam jak ten, co minął wczoraj, a przecież mam dopiero czterdzieści… nie, czterdzieści jeden lat. Gdyby ktoś mnie objął i powiedział: «ale ja cię kocham». Gdyby…”, myśli Teresa, a potem patrzy przez łzy na Ewę i wybucha: – Chyba nie wyjdziesz w takim stroju! Za oknami rozkwita maj i trwa jeden z tych gorących, niemal letnich dni. Ewa ma na sobie minispódniczkę i krótki, opięty podkoszulek. Zaokrąglony brzuch ledwie mieści się w spódnicy, a pomiędzy paskiem i dołem podkoszulka widać kawałek jasnej, napiętej skóry.