Ja wam pokazi!
Ja wam pokazi! читать книгу онлайн
Po wszystkich zawirowaniach sercowych (i finansowych) Judyta jest szcz??liwa. Ksi??? na bia?ym koniu, przebrany za socjologa w starym oplu, zakocha? si?, o?wiadczy? i wyje?d?a do Stan?w. Tosia odgra?a si?, ?e zda matur?. Ale w ?yciu Judyty pojawia si? kto?, kto wie lepiej, co b?dzie dla niej dobre. Czy wystarczy jej niezale?no?ci i uporu, by odnale?? w ko?cu w?asn? drog?? Trzecia cz??? przyg?d Judyty – kobiety pe?nej energii, temperamentu i (poza chwilami zw?tpienia) humoru – z pewno?ci? ucieszy nie tylko wielbicielki Nigdy w ?yciu! i Serca na temblaku. To ciep?a i zabawna opowie?? o tym, ?e nawet gdy na niebie nie ma ani jednej chmurki, trzeba by? gotowym na niespodzianki, wobec kt?rych zdrowy rozs?dek bywa bezradny…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Jak się czujesz, kochanie? Jesteś zdenerwowana? – patrzy na nas z wyraźną pretensją.
Cześć misiaczku – mówi Renka. – Wszystko dobrze, zobacz – kładzie sobie jego rękę na brzuchu, a jego twarz się rozjaśnia.
Właściwie bardzo ładnie razem wyglądają, twarz Renki robi się świetlista, a mąż Renki łagodnieje w oczach.
Ula daje mi znak, podnoszę się, Azor warczy, siadam karnie i natychmiast.
– Dobry piesek – uśmiecha się mąż Renki. – Nigdzie nie idźcie, napijemy się, pogadamy, drinka?
Nigdzie nie idę. Drink? Oczywiście!
– Musimy już iść. – Ula patrzy na mnie znacząco. – Nigdzie nie musimy, pomożecie nam wybrać imię dla dziecka… dobrze misiaczku?
– Jasne! – Renka składa ręce na brzuchu i uśmiecha się jak Madonna na świętym obrazie. – No, chyba teraz nie pójdziecie.
Ja się nigdzie nie ruszę. Mąż Renki wyjmuje nowe szklanki mimo protestów Uli i nalewa jakiegoś bliżej nieznanego mi alkoholu, tłucze lód na drobniutkie kawałeczki, zalewa jakimś syropem, dodaje soku pomarańczowego i plasterek cytryny, pyszne!
Właściwie to i Uli aż tak się nie spieszy…
Bo myśmy myśleli o Marii… – Mąż Renki siada przy stole, odchyla się na krześle i zakłada ręce na kark.
Marii Magdalenie – wtrąca Renka.
Samej Marii – prostuje on.
– Ale Maryśka, Mańka… to banalne. – Renka się krzywi.
Właśnie… – dodaje on.
A mnie Maria się podoba – wtrąca Ula. – Może Maria Antonina…
Była taka królowa?
Ula mówi o waszej córce… – wtrącam się nie śmiało.
Skąd wiecie, że będzie córka? – pyta mąż Renki.
– My nie wiemy. Nie chcemy wiedzieć.
– Antoni to piękne imię dla chłopca – wtrącam się. Choć oczywiście jedyne piękne imię męskie to Adam.
Może być – zgadza się uprzejmie mąż Renki i podnosi szklankę swoją, żebyśmy się z nim stuknęły. Stukamy się karnie, drink jest przepyszny.
Żadne „może być!” – Renka się oburza. – To nie jest kwestia może być, tylko chodzi o to, że ma być tak, jak chcemy!
– Tak jest. – Ula upija drinka i widzę, że jej smakuje tak samo jak mnie.
, – Ja chcę Antoniego – mówi mąż Renki, a j a widzę, jak Renka się kuli i w jej oczach pojawiają się łzy.
Mąż Renki w sekundzie ją obejmuje i przytula. A mnie aż ciarki przechodzą po plecach, Adasiu, przytulisz mnie jeszcze kiedyś?
Co się stało, kochanie? Boli?
Nie boli, ale mówiłeś, że ci wszystko jedno, co urodzę, a teraz chcesz chłopca…
Nie chcę chłopca! – mówi mąż Renki i głaszcze Renkę po ramieniu, wymieniamy z Ula spojrzenia i wypijamy drinka.
Dlaczego nie chcesz chłopca? A co będzie, jeśli będzie chłopiec? Dlaczego wolisz dziewczynkę… – chlipie Renka.
Ula i ja podnosimy się. Mąż Renki się zrywa.
Nigdzie nie idźcie, przecież widzicie, że to misiaczka denerwuje, siadajcie, naleję. – Bierze nasze szklanki i znowu nalewa mnóstwo alkoholu, a ja czuję się, jakbym była na karuzeli, ale po raz pierwszy od wiadomego listu jest mi lekko.
Ja ci kochanie mówiłem, że będę szczęśliwy, jeśli dziecko będzie zdrowe… i jest mi naprawdę wszystko jedno, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka…
To może Basia? – Renka się uśmiecha, wypijam haustem jednym całą szklankę i życie wydaje mi się prostsze. To tylko parę tygodni. Czas tak szybko płynie. Za chwilę będzie kwiecień.
– Basia jest waleczna – potakuje Ula – jak Basia Wołodyjowska.
Z tym, że przed ślubem inaczej się nazywała – dodaję. – Nie Wołodyjowska tylko Jeziorkowska.
Ale imię przecież miała to samo. – Ula patrzy na mnie szyderczo.
Imię tak, ale nazwisko nie.
– Ale nie wybieramy nazwiska – ciepło wyjaśnia Ula.
– A skąd wiesz, że będzie dziewczynka? Dziewczyny, jak wyście się czuły w czasie ciąży? – Mąż Renki patrzy na nas badawczo. – Co jadłyście? Bardziej na ostro czy bardziej na słodko?
Nie mam zielonego pojęcia, co jadłam prawie dwadzieścia lat temu. Śledzie chyba, ale za to na słodko. Więc czy to jest na ostro, czy na słodko? Ula też ma same córki, zupełnie jak ja; ja też mam same córki, tylko w liczbie pojedynczej, a Ula podwójnej. Drink jest zachwycająco dobry, mąż Uli przygląda nam się z wielką uwagą.
– No?
– Ja to chyba jadłam smalec, najbardziej lubiłam smalec z cebulką, ale z dodatkiem słodkich jabłek… – mówi z wysiłkiem Ula. – I ogórki jadłam kiszone… ale tylko na początku. Ale sernik też mi bardzo dobrze robił…
– I urodziłaś córki… – szepcze mąż Renki. A do Renki: – Ty też lubisz ciasteczka… to na córkę… Ale Basia? Może coś oryginalnego? Blanka? Klaudyna? Martyna? A ty co jadłaś? – To do mnie.
– Śledzie – mówię i chichoczę – dużo śledzi, ale za to na słodko…
– To chłopiec jak śledzie! – krzyczy radośnie mąż Renki i znowu zgarnia nasze szklanki. – To znaczy, że będzie chłopiec, bo Renia ma ciągle ochotę na chińszczyznę!
Nie mam ochoty przypominać, że mam córkę po tych śledziach, tak są radośni oboje. Znowu się stukamy. Mąż Renki przynosi kalendarz.
– To będzie niezwykłe dziecko, niezwykłe, i powinno mieć niezwykłe imię – cieszy się. – Macie rację!
Nic takiego nie mówiłyśmy, ale zgodnie kiwamy głowami. Pies Renki zmniejszył się bardzo i już w ogóle nie wygląda groźnie.
– Marek – mówię. – Ładne imię.
Nie powiem im, że najładniejsze imię to Adam. Niech nie będzie za dużo Adamów.
Ale ja znałam jednego Marka i on wcale nie był sympatyczny. Rzucił żonę. Wiesz, o kim mówię? – Ula patrzy na mnie, a ja nie mam pojęcia, o kim mówi, ale nietrudno mi sobie wyobrazić, że jakiś Marek kiedyś rzucił jakąś żonę.
Marcus, Marcus – powtarza Renka.
– Marek – powtarzam – powiedziałam Marek, nie Marcus, Marek.
Aureliusz – rzuca nieopatrznie Ula. Ma lekko zamglony wzrok.
Cudownie! – krzyczy mąż Renki. – Aureliusz to niezwykłe imię! A dla dziewczynki…
Aureola – trochę mi się plącze język i zaczynam chichotać.
– Aureola nie, ale blisko, ten trop, ten trop… no? Renka wpatruje się w nas z napięciem.
Aleksandra? – pyta niepewnie Ula.
Jakubowska! – cieszę się.
– Eeee – mąż Renki macha lekceważąco ręką. _ Dalej, dalej – zaczyna przerzucać strony kalendarza – tak się cieszę, że wybieramy z wami te imiona, bo z misiaczkiem to się już parę razy pokłóciliśmy, a teraz, zdaje się, znajdziemy dzięki wam konsensus…
– Muszę już iść – postanawiam wprowadzić w czyn dość śmiały projekt, widzę, że Ula jest za.
– No to rozchodniaczka! – woła mąż Renki. – Będzie nam się lepiej myślało!
Ula wyciąga nad stołem rękę, obawiam się, że jutro dosięgnie mnie gigantyczny kac, ale też wyciągam rękę ze szklanką, bo życie jest takie piękne, kiedy wybiera się imię dla dziecka, a do szklanki leje się znowu alkohol.
– Anna, Marta, Katarzyna, Józefina… – Ula delektuje się drinkiem.
– Marta kiedyś uwiodła męża Kingi, pamiętasz, suka jedna – przypominam sobie nagle ból Kingi i już nie lubię imienia Marta.
– Ale przecież przyjaźnisz się z Martą… no… tą ze szkoły średniej. – Ula jest moją zewnętrzną pamięcią i za to jestem jej wdzięczna.
– Marta! Oczywiście! Zapomniałam! Ale to jest inna Marta! Marta to świetna dziewczyna! – prostuję natychmiast. – Ale może też być Bożena, Jadwiga – wpadam jej w słowa.
– Bożena nie. Bożena kiedyś nas nacięła na nadstawkę do kredensu. – Ula robi się groźna. – Powiedziała, że tam nie ma korników i myśmy z Krzysiem na piechotę tachali tę nadstawkę ze trzy kilometry, a potem się okazało, że jest cała zakorniczona.
A Jadwiga? – pytam z zaciekawieniem.
Jadwiga umarła młodo i leży na Wawelu. To lepiej nie brać takich imion, które młodo umarły – poważnieje Ula.
Renka i jej mąż patrzą na nas z wyrzutem.
Nie wygłupiajcie się, naprawdę nie znacie oryginalnych imion?
Co wy, chcecie mieć w domu jakąś Penelopę pytam nieopatrznie i widzę najpierw zdziwione, a potem rozjaśnione oblicza właścicieli najmniejszego i najbardziej przyjaznego rottweilera na świecie. Mąż Renki całuje mnie w czubek głowy, a Renka głaszcze po ręce.