Romans na recepti
Romans na recepti читать книгу онлайн
G??wna bohaterka, Eulalia, jest reporterk? telewizyjn?, kocha g?ry i robienie film?w o nich. Ma prac?, dom, samoch?d, dwoje dzieci, nawet przyjaci??. W?a?ciwie to Eulalia ma wszystko poza sta?ym m??czyzn?. A ?e mimo wyra?nego post?pu w umniejszaniu m??czyzny dzisiejsza kobieta wyzwolona nie zawsze radzi sobie bez onego i czasem nawet brakuje jej przyjemno?ci z nim zwi?zanych, pani reporter zaczyna bystrzej spogl?da? na otaczaj?cych j? pan?w. Okazuje si?, ?e nie jest z nimi tak ?le… ten i ?w mo?e by si? nawet do czego? nadawa?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Przeszukiwała właśnie trzecią półkę od góry, kiedy usłyszała za sobą pełne wyrzutu:
– Och, ciociu!
Tego jeszcze brakowało.
– Dzień dobry, Marysiu. Gdzie byłaś, nie widziałam cię?
– Ciociu, dlaczego myszkujesz w pokoju babci?
– Mam wrażenie, że to jest, mimo wszystko, mój pokój. – Eulalia po chwilowej konsternacji oprzytomniała i postanowiła posłużyć się starą, niezawodną metodą Radia Erywań. – A ty, kochanie, powiedz mi, dlaczego to dziadek śpi w bokówce, a nie ty?
Na Marysię Radio Erywań nie działało.
– Ale szukałaś też w babci szufladzie…
– Nie uważasz, że tapczan w bokówce jest dla dziadka za mały? – spytała Eulalia z rozpędu. – Nie jest ci trochę wstyd, kiedy ty się tak rozkładasz na tym dużym łóżku, a dziadek śpi na ciasnym tapczanie i bolą go potem kości?
– Bo jeżeli szukasz karty bankowej taty, to babcia chowa ją pod poduszką, w książeczce ubezpieczeniowej.
– Szukam swojej koszuli nocnej bez rękawów – zełgała w popłochu Eulalia. Ta Marysia może wykończyć każdego. Pozbierała myśli. – Jest. Ale przy okazji kartę też mogę wziąć, potrzebne mi są pieniądze z konta.
– To ja bym radziła od razu jechać do bankomatu, najlepiej zanim babcia wróci, bo ona zawsze sprawdza, czy ta karta jest pod poduszką.
Mały potwór. Teraz, oczywiście, Eulalia nie będzie mogła zabrać karty i podłożyć jej na powrót po cichu. Będzie awantura, a w każdym razie mnóstwo niepotrzebnego gadania. Chociaż… wziąć można, a babcię poinformuje się po fakcie. Tylko faktu trzeba dokonać natychmiast.
– O czym ty mówisz, Marysiu? Babcia, oczywiście, dowie się, że wzięłam pieniądze z karty. Sama jej powiem. Gdzie jest ta karta, pod którą poduszką?
– Bliżej okna. Babcia wróci niedługo, musisz się, ciociu, pospieszyć.
Eulalia podniosła wskazaną poduszkę, znalazła książeczkę ubezpieczeniową i w niej kartę Visa.
Dobrze. Ma ją i nie puści. Może udałoby się Kubę wypchnąć zaraz do miasta? Nie zawracając sobie już głowy Marysią, Eulalia zeszła na parter. Kuba na kanapie w salonie przewracał się właśnie na drugi bok. Niedobrze. Zanim się go dobudzi, minie godzina. Robert się rusza na górze, ale chyba jednak nie poda mu pinu, za mało go zna. Sławka nie wstanie przed jedenastą. Pat. Klasyczny.
Ostatecznie spróbuje sama. Weszła do łazienki, popluskała się byle jak, ubrała i w drzwiach domu wpadła prosto na swoją matkę wracającą z kościoła. Coś szybko jej to poszło.
– Jadę po zakupy śniadaniowe – zełgała swobodnie. – Masz jakieś specjalne życzenia?
– Po zakupy, tak wcześnie? Kup mi biały serek. Półtłusty. Co ci się stało, że tak wcześnie wstałaś?
– Ciocia zabrała taty kartę bankową – zameldowała potworna Marysia.
Balbina znieruchomiała.
– Czy to dziecko mówi prawdę?
– Oczywiście. – Eulalia gwałtownie zdusiła w sobie chęć natychmiastowego zabicia dziecka. – Potrzebuję pieniędzy na życie. Rachunki muszę popłacić. Atanazy dzwonił rano, chciałam cię zawołać, ale właśnie wyszłaś.
– No, to ja już za nic nie odpowiadam – nadęła się Balbina i odeszła godnie, a za nią podreptała zawiedziona Marysia, która miała nadzieję na większą awanturę.
Rozbawiona Eulalia poszła do samochodu. Już wyjeżdżała z bramy, kiedy usłyszała dobiegający z okna głos matki:
– Atanazy po co dzwonił? Ty już sama nic nie powiesz, trzeba z ciebie wołami wyciągać!
– Od września wprowadza się do nas Helenka! – odkrzyknęła.
– Jezus Maria! Gdzie się wprowadza? Tutaj? Dlaczego? Co będzie ze szkołą Marysi?
– Helenka ma przerabiać mieszkanie, żeby było jak na Lazurowym Wybrzeżu. Jadę już, resztę ci opowiem, jak wrócę.
– Ja się nie zgadzam… – zaczęła Balbina, ale w tym momencie jej wyrodna córka znikła z pola widzenia.
Wyrodna córka jechała tymczasem w stronę najbliższego bankomatu i rozmyślała. Od jakiegoś czasu miała tylko jedno życzenie: zostawić swój ukochany dom tak jak jest, pełen ludzi, i wyjechać jak najdalej. To znaczy najchętniej do Karpacza, gdzie w Bacówce panuje spokój i cisza, a jeśli nawet nie ma ciszy, to ją to mało obchodzi. Cisza zresztą zapanowuje na sto procent po osiemnastej, czyli po zakończeniu dyżurów przez panów ratowników. Można wtedy siedzieć na ławeczce i rozkoszować się przedwieczornym spokojem.
Bacówka miała jeszcze jedną nieprzecenialną zaletę: pozwalała oderwać się od codziennej troski o pieniądze.
Pracując ostatnio głównie w telewizji, Eulalia nigdy nie wiedziała tak naprawdę, jak będą wyglądały jej zarobki za dwa miesiące. Teraz jest w zasadzie nieźle: ma swój cykl o zwierzakach, przygotowuje wspólnie z Rochem cykl o morzu. No ale zwierzaki prawdopodobnie skończą żywot od nowego roku, a morze planowane jest tylko na dziesięć odcinków, zresztą w programie lokalnym, więc mało płatnym.
Coś tam ktoś tam mówił o jakimś tam konkursie grantowym na program o oszczędzaniu. Wprawdzie sama nie potrafiła nigdy oszczędzić ani złotówki, ale w końcu nie o to chodzi. Można robić programy o balecie, nie będąc tancerzem. Jest w mieście uniwersytet, ma różne ambitne wydziały ekonomiczne, trzeba się będzie po prostu rozejrzeć za konsultantami.
Nie spostrzegłszy się nawet, zaczęła planować nowy program. Najchętniej nazwałaby go „Oszczędzajcie do przodu”. Ona sama przez całe życie stosowała wyłącznie oszczędzanie do tyłu, czyli kupowała różne rzeczy na raty albo zaciągała pożyczki. Miała, oczywiście, ponurą świadomość, że przepłaca, ale miała równie ponurą świadomość, że nie uda jej się uskładać potrzebnych sum, no a raty spłacać będzie musiała. Czasami zdarzało się nawet (kiedy inflacja osiągała pewien poziom), że pieniądz tak tracił na wartości, iż prawie wychodziła na swoje. Kiedy już zdecydowała się na jakieś raty, nigdy nie liczyła, ile straci. Uważała, że nie należy się niepotrzebnie denerwować. Może więc nie była najodpowiedniejszą osobą, żeby uczyć ludzi sztuki oszczędzania, ale od czego uniwersytet? Sobie zostawi rolę przekaźnika ważkich treści.
Tak rozmyślając, nie zauważyła nawet, kiedy obleciała bankomat i sklep spożywczy, zrobiła zakupy i podjechała pod dom.
I tu okazało się, że nie może wjechać na swoją posesję, ponieważ ulica zablokowana jest przez potężny meblowóz.
Mafioso się sprowadza!
Postanowiła być sympatyczna, nie robić od razu dzikich awantur kierowcy meblowozu, tylko dać mu szansę. Zaparkowała na chodniku przed domem. Warto by zerknąć, co wnoszą ci trzej barczyści faceci… Pokaż mi, jak mieszkasz, a powiem ci, kim jesteś. No, może nie do końca; gdyby ktoś zobaczył teraz jej mieszkanie, mógłby wyciągnąć z gruntu fałszywe wnioski!
Faceci wnosili na razie same szafy na książki. Na chodniku i jezdni stały kartony pełne książek. Nieźle. A nawet przyjemnie wręcz. Tylko dlaczego nie ma właściciela tego księgozbioru? Oraz jego rodziny? Ewentualnie szefa tego ośrodka monarowskiego? Ewentualnie tej grupy wychowanków rodzinnego domu dziecka?
Dłużej już nie wypadało stać i gapić się, więc Eulalia z poczuciem niedosytu weszła do domu, aby stawić czoło problemom jego licznych (przejściowo! przejściowo!!!) lokatorów.
Meblowóz po jakimś czasie odjechał, już pusty, ale nowi mieszkańcy na razie się nie pojawili.
Konkurs grantowy, jak się okazało, rzeczywiście był, ogłoszony przez NBP, a jakże, można było starać się o granty na realizację programów telewizyjnych. Bank dawał pieniądze po to, żeby przekonywać ludzi o potrzebie oszczędzania i o tym, że stabilność pieniądza jest pożyteczna w domu i w zagrodzie. To znaczy w gospodarce narodowej i w życiu prywatnym (Eulalia dobrze wiedziała, o co chodzi w tym drugim wypadku, bo nie tak dawno miała kredyt dolarowy i przez cały rok obserwowała z drżeniem serca drżenie złotego). Tylko że, niestety, termin składania kwitów wyznaczono na dwudziestego sierpnia, czyli za dziesięć dni!
Eulalia runęła do telefonu. Musiała obdzwonić pół miasta i trzy czwarte uniwersytetu, ale w końcu polecono jej właściwe osoby. Osoby zgodziły się spotkać z nią jeszcze dzisiaj. Popędziła na spotkanie z mieszanymi uczuciami, ponieważ wyraźnie wszystkim mówiła, że potrzebuje konsultanta (nie dodawała wprawdzie: sztuk jeden, ale uważała, że to się rozumie samo przez się). Tymczasem jakiś adiunkt powiedział, że zbierze się zespół. No trudno, zobaczymy, co to za zespół, byle nie za duży.