-->

Pianista

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Pianista, Szpilman W?adys?aw-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Pianista
Название: Pianista
Автор: Szpilman W?adys?aw
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 280
Читать онлайн

Pianista читать книгу онлайн

Pianista - читать бесплатно онлайн , автор Szpilman W?adys?aw

Gdy pisz? te s?owa, do oskarowej gali 2003 pozosta?o jedynie kilka godzin. Film "Pianista" Romana Pola?skiego ma szans? na zdobycie a? siedmiu statuetek. Nigdy nie twierdzi?em, ?e ilo?? zdobytych Oskar?w lub nominacji jest wyznacznikiem jako?ci filmu. Mimo wszystko mi?o jest wiedzie?, ?e obraz b?d?cy w du?ej cz??ci produkcj? polsk? zdoby? tak wielki, mi?dzynarodowy mir. D?ugo nie zdawa?em sobie sprawy, i? "Pianista" to "tylko" ekranizacja tak samo zatytu?owanej ksi??ki. Dowiedzia?em si? o tym dopiero wtedy, gdy wspomnienia W?adys?awa Szpilmana wydane w twardej, czarnej oprawie, wpad?y w moje r?ce.

W?adys?awowi Szpilmanowi, polskiemu ?ydowi, kt?ry przed Drug? Wojn? ?wiatow? pracowa? jako Pianista w Polskim Radiu nie uda?o si? unikn?? koszmaru Holokaustu – zdo?a? jednak, jako jeden z nielicznych ?yd?w, ocali? swe ?ycie. Wszystkie lata wojny sp?dzi? w okupowanej przez faszyst?w Warszawie; pocz?tkowo mieszkaj?c wraz z rodzin? w getcie, a potem, gdy rozpocz??y si? masowe mordy, ukrywaj?c si? w coraz gorszych warunkach przed bezlitosnymi hitlerowcami. Swoje wojenne wspomnienia spisa? wkr?tce po wyzwoleniu Polak?w, a wydane zosta?y one po raz pierwszy w 1946 r. Niestety, nie obesz?o si? bez znacznej ingerencji cenzury. Oryginalna wersja pami?tnika Szpilmana by?a zapomniana przez pi??dziesi?t lat, a? wreszcie ukaza?a si? w Niemczech w 1998 r. B?yskawicznie wspi??a si? na szczyty list bestseller?w, wywo?uj?c poruszenie spo?ecze?stw na ca?ym globie. Recenzowane tu wydanie jest pierwsz? polsk?, woln? od cenzury publikacj? wspomnie? W?adys?awa Szpilmana.

31. sierpnia 1939 roku nie by?o w Warszawie ju? prawie nikogo, kto by?by zdania, ?e wojny z Niemcami mo?na jeszcze unikn??, i tylko niepoprawni optymi?ci byli przekonani, ?e Hitler przestraszy si? nieprzejednanej postawy Polski. Ich optymizm by? przejawem oportunizmu, wiary pozbawionej wszelkiej logiki, ?e do wybuchu wojny nie dojdzie i ?e b?dzie mo?na nadal ?y? w spokoju; ?ycie by?o przecie? takie pi?kne.

Pianista to wierny opis warszawskiej rzeczywisto?ci z lat 1939-1945. Narratorem jest ?yd nieustannie zagro?ony ?mierci? z r?k faszyst?w, wi?c dziwi? mo?e fakt, ?e ksi??ka jest napisana bardzo obiektywnie i zawiera niezwykle umiarkowan? dawk? sensacyjno?ci. Wolf Biermann pisze zreszt? w pos?owiu: "Czytelnicy z pewno?ci? zauwa?? sami; mimo ?e pami?tnik ten pisany by? "na gor?co", gdy? powsta?, gdy ruiny jeszcze dymi?y, gdy tli? si? jeszcze popi?? ?wiatowej po?ogi, to j?zyk, jakiego u?ywa W?adys?aw Szpilman jest zadziwiaj?co pow?ci?gliwy. Autor z melancholijnym niemal dystansem opisuje to wszystko, co w?a?nie prze?y?." Mimo wszelkich okropie?stw, jakich Szpilman do?wiadczy? w czasie wojny, ani razu nie usi?uje on wyrazi? swojego uczucia nienawi?ci czy ch?ci zemsty. Pianista to literatura faktu. Autor relacjonuje autentyczne wydarzenia, ale ich os?d czy wyci?ganie wniosk?w pozostawia nam. W moich oczach owa rzeczowo?? ksi??ki jest jedn? z jej najwi?kszych zalet.

Wypili?my kaw? i chcieli?my zacz?? gra?. Usiad?em do fortepianu otoczony grup? wra?liwych s?uchaczy, kt?rzy umieli oceni? przyjemno?? jakiej za chwil? mieli?my dozna?. Po mojej prawej stronie ustawi? si? skrzypek, z lewej za? strony siedzia?a m?oda, ?liczna przyjaci??ka Reginy, kt?ra mia?a przewraca? kartki nut. Czego mog?o mi jeszcze brakowa? do szcz??cia? Czekali?my jeszcze na Halin?, kt?ra musia?a wyj?? na chwil? do sklepu na d??, by gdzie? zadzwoni?. Wr?ci?a, nios?c wydanie specjalne jednej z gazet. Wielkimi literami, chyba najwi?kszymi z tych, kt?re by?y w dyspozycji drukarni, napisano na pierwszej stronie dwa s?owa: PARY? ZDOBYTY!

Opar?em g?ow? o fortepian i wybuchn??em po raz pierwszy w czasie tej wojny p?aczem.

Pianista przedstawia nam Warszaw? w przededniu i w pierwszych tygodniach wojny. Opisuje zaj?cie stolicy przez gestapowc?w i pocz?tkowe relacje Polak?w z Niemcami. Opowiada o pierwszych prze?ladowaniach ?yd?w i o tworzeniu getta, o panuj?cym w nim g?odzie i n?dzy. Ksi??ka relacjonuje w dalszej kolejno?ci wywo?enie ?yd?w w nieludzkich warunkach do kom?r gazowych na po?udniu kraju. Opowiada o cudownym wyratowaniu W?adys?awa Szpilmana z obj?? ?mierci, kt?re to zapocz?tkowa?o dla niego drugi etap wojny – okres ukrywania si? przed Niemcami, czas jeszcze wi?kszej niepewno?ci, jeszcze wi?kszego strachu, jeszcze wi?kszej tragedii. Wreszcie opisuje Pianista wybuch powstania warszawskiego, kt?ry doprowadzi? do "?mierci miasta" i do rozpaczliwych stara? Szpilmana o prze?ycie w?r?d wyludnionych, ale nie ca?kowicie opuszczonych przez niemieckich ?o?nierzy ruin i zgliszcz. Tragizm zwykle splata si? z komizmem, wi?c w pami?tniku znajdziemy tak?e kilka absurdalnych lub humorystycznych epizod?w, kt?rych dowcip zostaje jednak przy?miony przez wszechobecny dramat i w ostatecznym rozrachunku dramat ten tylko uwypukla. Na kartach ksi??ki znalaz?o si? tak?e miejsce dla niezwyk?ego bohaterstwa i szlachetno?ci Janusza Korczaka, zwanego przez swoich ma?ych podopiecznych, z kt?rymi dobrowolnie poszed? na ?mier?, Starym Doktorem.

Z pewno?ci? jeszcze w komorze gazowej, gdy gaz d?awi? ju? dzieci?ce krtanie, a strach zajmowa? w sercach sierot miejsce rado?ci i nadziei, Stary Doktor wysi?kiem szepta? im:

– To nic dzieci! To nic… – by przynajmniej swym ma?ym podopiecznym zaoszcz?dzi? strachu przed przej?ciem z ?ycia do ?mierci.

Pianista udowadnia nam tak?e, ?e w ?yciu nigdy nie wolno nie docenia? nam roli przypadku. Historia kapitana Wilma Hosenfelda, oficera Wehrmachtu – "jedynego c z ? o w i e k a w niemieckim mundurze" – jest nierozerwalnie zwi?zana z dramatem W?adys?awa Szpilmana. Bez jego pomocy autorowi prawdopodobnie nie uda?oby si? prze?y? ostatnich miesi?cy okupacji. Kapitan Hosenfeld wyci?gn?? pomocn? d?o? w kierunku Szpilmana w najbardziej krytycznym momentach ukrywania si? przed nazistami. Ratunek przyszed? wi?c ubrany w niemiecki mundur. ?ycie zaskakuje czasem r?wnie mocno co fikcja literacka. W recenzowanym przeze mnie wydaniu czytelnik znajdzie fragmenty pami?tnika Wilma Hosenfelda, kt?rego pogl?dy na ideologi? hitlerowsk? r??ni?y si? diametralnie od pogl?d?w statystycznego niemieckiego ?o?nierza. Wolf Biermann w swym pos?owiu stara si? z?o?y? pomost pomi?dzy postaci? owego wyj?tkowego – wyj?tkowego, jak na czasy i miejsce, w kt?rym ?y? – cz?owieka a opowie?ci? Szpilmana.

– Wstawa?!

Podnie?li si? tak szybko, jak tylko mogli, z wyj?tkiem ojca rodziny, staruszka ze sparali?owanymi nogami. Podoficer kipia? ze w?ciek?o?ci. Zbli?y? si? do sto?u, opar? o? obiema r?kami, wbi? sztywne spojrzenie w sparali?owanego i wrzasn??:

– Wstawa?!

Stary cz?owiek wspar? si? mocno na por?czach, podejmuj?c rozpaczliwe wysi?ki, lecz bez skutku. Nim zd??yli?my zorientowa? si? w sytuacji, Niemcy rzucili si? na niego, poderwali go z fotelem w g?r?, wynie?li na balkon i zrzucili z trzeciego pi?tra na ulic?.

O Piani?cie trudno napisa? co? wi?cej. To ksi??ka godna polecenia absolutnie ka?demu, ale "w gruncie rzeczy nie potrzebuje ona ?adnego komentarza". Przejrzy?cie napisana, jest ?atwa i zarazem wstrz?saj?ca w lekturze. To jeden z tych tytu??w, kt?re czyta si? jednym tchem. Jej prawdziwo?? trzyma w napi?ciu i nigdzie nie pozwala czytelnikowi na oboj?tno??. Warto powt?rzy? za Romanem Pola?skim: "Pianista jest ?wiadectwem ludzkiej wytrzyma?o?ci w obliczu ?mierci oraz ho?dem dla si?y muzyki i ch?ci ?ycia. ?ami?c wiele stereotyp?w jest histori? opowiedzian? bez cienia ??dzy zemsty."

Holokaust mia? miejsce ponad p?? wieku i dla os?b z mojego pokolenia to do?? odleg?a przesz?o??. Nie uwa?am jednak, ?eby wolno nam by?o o nim zapomnie?. B?dzie musia?o min?? jeszcze du?o czasu, zanim b?dzie on mia? prawo sta? si? tylko poj?ciem. Dobrze, ?e istniej? dzie?a takie jak Pianista, kt?re ka?? nam pami?ta?.

Borys Jagielski

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 21 22 23 24 25 26 27 28 29 ... 45 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

12 „Majorek”

Pierwszy dzień 1943 roku – roku, w którym Niemców miała spotkać zapowiadana przez Roosevelta kląska. I rzeczywiście. Szczęście zaczęło opuszczać ich na wszystkich frontach. Gdyby tylko linia któregoś z tych frontów przebiegała bliżej! Przyszła wiadomość o ich porażce pod Stalingradem, zbyt dotkliwej, by można było ją ukryć lub zignorować zwykłym komunikatem prasowym, że „wydarzenie to nie ma żadnego znaczenia dla zwycięskiego przebiegu wojny”. Tym razem trzeba było się przyznać; Niemcy ogłosili trzydniową żałobę, nasze pierwsze radosne dni od wielu miesięcy. Optymiści zacierali dłonie, przekonani, że wojna skończy się już wkrótce. Pesymiści byli innego zdania: wojna potrwa jeszcze długo, lecz teraz przynajmniej nie ma już najmniejszych wątpliwości, jakie będzie jej zakończenie.

Równocześnie z nadchodzeniem coraz bardziej pocieszających wiadomości politycznych przybierała na sile działalność organizacji podziemnych w getcie. Zostaliśmy w nią wciągnięci. „Majorek” zajmował się codziennym dostarczaniem z miasta dla naszej grupy worków z kartoflami, pod którymi przemycał amunicję. Dzieliliśmy ją później między siebie i ukrytą w nogawkach spodni wnosiliśmy do getta. Nie było to bezpieczne i niewiele brakowało, a skończyłoby się to dla nas wszystkich tragicznie.

„Majorek” przytargał worki jak zwykle do mojego magazynu. Miałem je wypakować, amunicję ukryć i wieczorem rozdać kolegom. Jednak ledwo zdążył je odstawić na ziemię i zniknąć z magazynu, gdy nagle otworzyły się drzwi i stanął w nich Untersturmfuhrer Young. Rozejrzał się, spostrzegł worki i zbliżył się do nich szybkim krokiem. Stałem na miękkich nogach. Jeśli sprawdzi, co jest w środku, jesteśmy straceni. Pierwszy dostanę kulę w łeb. Young przystanął obok worków i próbował jeden z nich rozwiązać. Sznur zasupłał się i rozwiązywanie postępowało z trudnością. SS-man zaklął niecierpliwie i rozejrzał się za mną.

– Rozwiązać! – mruknął.

Podszedłem bliżej, starając się opanować zdenerwowanie. Celowo powoli, pozornie spokojny, zabrałem się za rozwiązywanie. Niemiec stał nade mną, założywszy ręce pod boki.

Co jest w środku?

Kartofle. Przecież pozwolono nam codziennie zabierać je do getta. Worek był już otwarty. Następny rozkaz:

Pokazać!

Sięgnąłem do worka. To nie były kartofle. Właśnie tego dnia zamiast części kartofli „Majorek” kupił trochę kaszy i fasoli. Leżały na samym wierzchu, kartofle zaś były głębiej, pod nimi. Pokazałem garść podłużnych, żółtawych ziaren.

Kartofle? -Young zaśmiał się ironicznie, po czym polecił:

Sięgnij głębiej!

Tym razem wyciągnąłem garść kaszy. W każdej chwili oczekiwałem lania za próbę oszukania Niemca. Chciałem tego bicia. Może odwróci ono uwagę SS-mana od pozostałej zawartości worków. Ale on mnie nawet nie uderzył. Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Po chwili wtargnął ponownie do środka, tak jakby chciał przyłapać mnie na gorącym uczynku. Stałem na środku magazynu, dysząc z emocji. Musiałem się najpierw trochę opanować. Dopiero gdy kroki Younga na korytarzu oddaliły się i potem całkiem zamilkły, opróżniłem pośpiesznie worki i ukryłem amunicję pod stosem wapna usypanym w kącie magazynu. Tego wieczoru, gdy zbliżyliśmy się do muru getta, przerzuciliśmy nad nim jak zawsze następny ładunek naboi i granatów. Uszło nam to i tym razem na sucho.

14 stycznia, w piątek, Niemcy rozzłoszczeni niepowodzeniami na froncie i zbyt ostentacyjnie okazywaną związaną z tym radością polskiego społeczeństwa przystąpili do ponownych łapanek – tym razem równocześnie na terenie całej Warszawy. Miały trwać nieprzerwanie trzy dni. Codziennie, w drodze do pracy lub z powrotem, widzieliśmy na ulicach ściganych lub zatrzymywanych ludzi. W kierunku więzień jeździły sznury „bud” – policyjnych ciężarówek, wypełnionych złapanymi. Z więzień powracały puste, gotowe na przyjęcie nowych zastępów przyszłych więźniów obozów koncentracyjnych. Pewna grupa „Aryjczyków” próbowała znaleźć schronienie w getcie. W tych ciężkich czasach doszło do jeszcze jednego paradoksu tej okupacji: opaska z gwiazdą, najbardziej zagrażający znak, stała się znienacka, z dnia na dzień, symbolem chroniącym i zabezpieczającym, gdyż na Żydów w tym czasie nie polowano.

Po dwóch dniach przyszła jednakże kolej i na nas. Gdy w poniedziałek szedłem do pracy, napotkałem zamiast całej naszej grupy tylko kilku robotników, którzy najwyraźniej zostali uznani za niezastąpionych. Mnie, jako magazyniera również do nich zaliczono. Pod nadzorem dwóch żandarmów wyruszyliśmy w kierunku bramy getta. Zwykle była strzeżona tylko przez policję żydowską, ale dziś znalazł się tam cały oddział żandarmerii, sprawdzający dokładnie dokumenty tych, którzy przekraczali bramy getta w drodze do pracy. Chodnikiem przemykał się może dziesięcioletni chłopczyk. Był blady i tak przestraszony, że zapomniał zdjąć czapkę przed jednym z nadchodzących z przeciwka żandarmów. Niemiec zatrzymał chłopca, wyciągnął bez słowa rewolwer, przyłożył mu go do skroni i strzelił. Dziecko osunęło się na ziemię, w konwulsjach zatrzepotało ramionami, wyprężyło się i zmarło. Żandarm schował spokojnie rewolwer do kabury i podążył swoją drogą. Przyjrzałem mu się: nie miał nawet brutalnego wyrazu twarzy i nie wyglądał na rozdrażnionego. Był to normalny, spokojny człowiek, który właśnie spełnił jeden ze swych mniej ważnych, licznych, codziennych obowiązków i chwilę później o tym zapomniał, zajęty innymi, ważniejszymi, oczekującymi go sprawami.

Nasza grupa była już po „aryjskiej” stronie, gdy usłyszeliśmy odgłosy strzałów. To otoczone grupy pozostałych w getcie Żydów odpowiedziały po raz pierwszy strzałami na niemiecki terror. Zdruzgotani szliśmy do pracy, zastanawiając się nad tym, co będzie się teraz działo w getcie. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że rozpoczął się nowy etap jego likwidacji. Obok mnie szedł mały Próżański, martwiąc się, czy jego rodzicom, którzy zostali w domu, uda się we właściwym momencie gdzieś ukryć, aby uniknąć deportacji. Ja zaś miałem inne, dość specyficzne zmartwienie: pozostawiłem w pokoju na stole wieczne pióro i zegarek – cały majątek, jaki posiadałem. Mój plan przewidywał spieniężenie tych przedmiotów i gdyby udało mi się uciec, przeżycie paru dni za uzyskane w ten sposób pieniądze, aż do czasu, gdy z pomocą przyjaciół udałoby mi się jakoś urządzić.

Tego wieczoru nie wróciliśmy do getta. Zostaliśmy na jakiś czas skoszarowani na Narbutta. Dopiero później mieliśmy się dowiedzieć, co się w tym czasie wydarzyło w getcie: ludzie bronili się, jak umieli, przed wywiezieniem na śmierć. Chowali się w przygotowanych wcześniej kryjówkach, a kobiety polewały klatki schodowe wodą, która zamarzając, utrudniała Niemcom wdarcie się do wyżej położonych mieszkań. Niektóre z domów wprost zabarykadowano, a mieszkańcy wdali się w strzelaninę z SS, zdecydowani zginąć w walce z bronią w ręku, zamiast dać się wykończyć w komorze gazowej. Chorych z żydowskiego szpitala zabrano w bieliźnie, załadowano do lodowatych wagonów i wywieziono do Treblinki. Jednakże dzięki temu pierwszemu aktowi zbrojnego oporu stawianego przez Żydów, Niemcy zdołali odtransportować w ciągu pięciu dni zaledwie pięć tysięcy osób, zamiast zaplanowanych dziesięciu tysięcy.

Piątego dnia wieczorem „Zig-zag” zawiadomił nas, że akcja „czyszczenia getta z pasożytniczych elementów” została zakończona i możemy wreszcie powrócić do domu. Nasze serca waliły jak młotem. Ulice getta ukazywały wstrząsający widok. Chodniki były zasypane odłamkami powybijanych szyb. Rynsztoki pełne były pierza z porozrywanych poduszek. Wszędzie pióra. Każdy podmuch wiatru unosił chmury piór i rozdmuchiwał je wokoło, jakby padał śnieg, tylko w odwrotnym kierunku – od ziemi ku niebu. Co rusz zwłoki pomordowanych. Wokoło panowała tak głęboka cisza, że odgłos naszych kroków odbijał się długim echem od ścian domów, jakbyśmy przecinali wąwóz w górach. Pokój był splądrowany i nie zastaliśmy w nim nikogo. Wszystko było tak, jak pozostawili to wywiezieni rodzice Próżańskiego. Prycze były po ich ostatniej tu nocy nie zasłane, a na wygaszonym piecyku stał garnuszek z kawą, której nie było im już dane wypić. Na stole leżały, tak jak je pozostawiłem, pióro i zegarek.

Teraz trzeba będzie przystąpić jak najenergiczniej i w największym pośpiechu do działania. Przy następnym wysiedleniu, które z pewnością nastąpi już wkrótce, mogę też się znaleźć wśród wywiezionych. Przez „Majorka” porozumiałem się z przyjaciółmi – parą młodych artystów. On, Andrzej Bogucki, był aktorem, ona zaś piosenkarką występującą pod panieńskim nazwiskiem: Janina Godlewska. Pewnego dnia „Majorek” powiadomił mnie, że przyjdą dziś o szóstej wieczorem. Wykorzystałem moment, gdy „aryjscy” robotnicy udawali się do domu, i wydostałem się niepostrzeżenie przed bramą. Przyszli oboje. Prawie nie rozmawialiśmy. Wręczyłem im kompozycje, wieczne pióro i zegarek-wszystko, co chciałem ze sobą zabrać, a co już wcześniej przyniosłem z getta i ukryłem w magazynie. Umówiliśmy się, że Bogucki przyjdzie, by mnie zabrać, w sobotą o piątej. W budynku miała się wtedy odbyć inspekcja jednego z generałów SS. Liczyłem na to, że w związanym z tym zamieszaniu uda mi się łatwiej uciec. Tymczasem atmosfera panująca w getcie stawała się coraz bardziej nerwowa, pełna niepokoju i wyczekiwania. Komendant policji żydowskiej – pułkownik Szeryński – popełnił samobójstwo. Najwyraźniej musiał otrzymać bezwzględnie złe wiadomości, skoro nawet on, człowiek bardzo związany z Niemcami i najbardziej im potrzebny – a zatem w każdym przypadku wywieziony ostatni – nie widział dla siebie innego wyjścia niż śmierć. Codziennie obcy Żydzi pojawiali się wśród nas, robotników, by – będąc poza murami – rzucać się do ucieczki. Nie wszystkim się to udawało. Po stronie „aryjskiej” czekali na uciekinierów „szmalcownicy” – płatni agenci oraz lubujący się w tym zajęciu ochotnicy, którzy później w jednej z bocznych ulic napadali na upatrzonego Żyda i zmuszali go do oddania im pieniędzy i biżuterii, które miał przy sobie. Najczęściej wydawali potem tak okradzionego w ręce Niemców.

Tej soboty byłem już od rana śmiertelnie zdenerwowany. Czy wszystko się uda? Każdy nieostrożny krok mógł oznaczać natychmiastową śmierć. Po południu zjawił się rzeczywiście generał na inspekcję. Zaabsorbowani tym SS-mani nie zwracali na nas chwilowo uwagi. Około piątej kończyli pracę „aryjscy” robotnicy. Ubrałem się w płaszcz, po raz pierwszy od trzech lat zdjąłem opaskę z jasnoniebieską gwiazdą i przecisnąłem się wśród nich przez bramę.

1 ... 21 22 23 24 25 26 27 28 29 ... 45 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название