Podroz ludzi Ksiigi

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Podroz ludzi Ksiigi, Tokarczuk Olga-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Podroz ludzi Ksiigi
Название: Podroz ludzi Ksiigi
Автор: Tokarczuk Olga
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 464
Читать онлайн

Podroz ludzi Ksiigi читать книгу онлайн

Podroz ludzi Ksiigi - читать бесплатно онлайн , автор Tokarczuk Olga

Podr?? ludzi ksi?gi pozwoli?a Oldze Tokarczuk z pe?nym blaskiem wej?? na polsk? scen? literack? i zasi??? w gronie tych najlepszych. Jej pierwsz? ksi??k? przeczyta?o wielu Polak?w. Bywa, ?e debiuty s? dzie?em rozpoczynaj?cym, ale jednocze?nie i wie?cz?cym karier? pocz?tkuj?cego pisarza. Wszystkie najcenniejsze my?li, spostrze?enia zostan? wyczerpane przy pierwszej ksi??ce i autor, z braku nowych pomys??w i natchnienia musi poprzesta? na tej jednej, nie zaspokajaj?c tym samym g?odu czytelnik?w.

Olga Tokarczuk nie pozostawi?a nas na pastw? losu. Wci?? podsuwa nam co smaczniejsze k?ski, nie „?ywi” byle czym, raczy nasze „?o??dki” wyrafinowan? tre?ci? swoich ksi??ek. Nie zawsze s?odk?, czasem kwa?n? i cierpk?, ale zawsze pozwalaj?c? uchyli? r?bka tajemnicy ?wiata. Jej my?li z ca?? moc? kie?kuj?, wci?? ?wie?e i cudowne. Twierdzi, ?e czasem „lepiej rozumie? mow? zimowego wiatru i s?ysze? bolesny krzyk p?kaj?cych na wiosn? nasion ni? ?lizga? si? po powierzchni m?dro?ci liter” ?lizga si? z pe?n? gracj? i jak dot?d jeszcze si? nie po?lizn??a. Swymi zr?cznymi palcami formuje s?owa niczym plastelinowe ludziki.

W Podr??y przedstawia nam ?wiat magii, tajemnic, nieodgadnionych zagadek, a jednocze?nie ?wiat codzienny, ten, kt?ry znamy czasem nawet o tym nie wiedz?c. Wnikliwszych pewnie zainteresuj? fragmenty odno?nie semantyki w?dr?wki, przemijalno?ci, sn?w Weroniki czy te? Markizowych luster. W rozmowie z Jaros?awem Klejnockim i Jerzym Sosnowskim – krytykami literackimi, Olga Tokarczuk powiedzia?a „Dla mnie proces tworzenia jest procesem tajemniczym. Wiele razy o tym m?wi?am. W momencie, kiedy powstaje pomys? postaci, splotu wydarze? itd., naprawd? nie obchodzi mnie, kto to b?dzie czyta? i co powie na ten temat.” A jednak ludzie m?wi? i to sporo. Jedni s? pe?ni entuzjazmu i wyra?aj? zachwyt dla jej talentu pisarskiego, inni, ca?kiem odmiennego zdania, s? wr?cz zniesmaczeni. Ludzie preferuj? r??ne gatunki literatury, dlatego te? niekoniecznie proza Tokarczuk musi podoba? si? wszystkim – to zrozumia?e. Wielu jest jednak takich, dla kt?rych jej utwory stanowi? swoiste ?r?d?o inspiracji i pod?o?e wielu ognistych dyskusji odno?nie ?ycia, cz?owieka i jego miejsca w ?wiecie. Doskona?ym przyk?adem mog? by? chocia?by ja,

Kraina pe?na barw, owiana mgie?k? tajemniczo?ci zaprasza?a do siebie. Nie mo?na by?o si? d?ugo opiera? i nie wsi??? z Markizem i Weronik? do bryczki. Stworzeni przez pisark? bohaterowie, pe?ni sprzeczno?ci, a jednocze?nie podobie?stw, przyci?gali jak magnes. Przepe?niona nami?tno?ci? mi?o?ci Weronika, inteligentny Markiz i towarzysz?cy im ch?opiec imieniem Gauche, r??nili si? od siebie diametralnie – pochodzeniem, wykszta?ceniem, ?wiatopogl?dami, a jednak inspirowani wsp?ln? ch?ci? poznania razem wyruszyli, aby zrealizowa? swoje marzenie.

?atwo by?o si? pokusi? i uda? z nimi w podr?? po tytu?ow? ksi?g?. Czy jednak sama ksi?ga pe?ni tu najwa?niejsz? rol?? My?l?, ?e niekoniecznie. Nie tyle cel podr??y, co sama podr??, droga do tego celu stanowi najistotniejsz? warto??. „Podr??uj?cy ludzie staj? si? m?drzejsi nie tylko dlatego, ?e wci?? do?wiadczaj? nowych widok?w i zdarze?, ale przez to, ?e sami dla siebie staj? si? mijanym pejza?em, na kt?ry mo?na popatrze? z koj?cego dystansu.” Jak to si? zwyk?o mawia? – podr??e kszta?c?. Niew?tpliwie to prawda, ale czy wszyscy potrafimy wy?owi? p?yn?c? z nich nauk?? Z tym nie mog? si? zgodzi?. Doskona?ym przyk?adem jest Markiz. Jego, jak twierdzi? – ukochana Weronika, zmar?a w czasie drogi. Dlaczego? Dlatego, ?e Markiz za?lepiony ch?ci? odnalezienia ksi?gi, zapomnia? o otaczaj?cym go ?wiecie. Gdyby nieco zwolni?, po?wi?ci? Weronice troch? swojej uwagi, dziewczyna by? mo?e by prze?y?a. Co sta?o si? z samym organizatorem wyprawy – Markizem?

Dlaczego b?d?c ju? tak blisko, prawie si?gaj?c po ksi?g?, w efekcie nie dotkn?? jej nawet palcem – nie b?d? zdradza?. Za?lepienie, naiwno??, albo ruda kobieta, kt?ra podobno jak czarny kot przebiegaj?cy drog? przynosi nieszcz??cie, by? mo?e doprowadzi?a do tego, ?e podr?? sko?czy?a si? tak a nie inaczej. Czy Markiz by? postaci? negatywn?? W ?adnym wypadku nie. By? tylko cz?owiekiem. Tak jak ka?dy z nas b??dzi?, szkoda tylko, ?e na naprawienie b??d?w by?o ju? za p??no. Miejmy nadziej?, ?e w naszym przypadku tak nie b?dzie.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 36 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Wreszcie któregoś dnia nie znaleźli ani gospody, ani żadnego schronienia na nocleg, i musieli rozłożyć się obozem między skałami. Patrząc w rozgwieżdżone niebo, zdali sobie sprawę, że są wyżej niż doliny, z których przyszli. Niebo stąd wydawało się bardziej namacalne i konkretne. Wyciągnąć rękę, kiedy się siedzi przy ogniu, i dotknąć płomieni tych innych, niebieskich ognisk!

Gauche nazbierał po drodze ziół: gałązek mizernej lawendy i liści dzikich porzeczek. Rozrzucił je kręgiem wokół obozu, żeby odstraszyć dzikie zwierzęta.

Długo nie mogli zasnąć. Niebo wyglądało jak naszywana cekinami kurtyna, która za chwilę ma się odsłonić, żeby rozpoczęło się wielkie kosmiczne przedstawienie.

W środku nocy Weronika poczuła na twarzy oddech. Otworzyła oczy i natychmiast oprzytomniała.

– Chodź – powiedział Markiz. Pomógł jej wstać i pociągnął ją za sobą poza zielną granicę bezpieczeństwa wokół obozu. Zatrzymał się przy pionowo stojącej skale i przyciągnął Weronikę do siebie. – Kocham cię, pani, i nawet nie wiesz, jak bardzo cię pragnę – powiedział i zakrztusił się tymi słowami. Jego ręka gorączkowo błądziła po włosach i twarzy Weroniki.

– Tak – szepnęła Weronika i poddała się chłodnym, wilgotnym pocałunkom. Szeptał jej do ucha słowa, których nie rozumiała. Jakieś wyjaśnienia, decyzje. Z bliska jego skóra pachniała, włosy w dotyku były inne, niż przypuszczała. Stał żywy tak blisko niej, ich oddechy mieszały się. Rósł w jej ramionach. Stawał się coraz większy i większy. Panował.

Odwrócił ją twarzą do szorstkiej ściany i przywarł do jej pleców i pośladków. Poczuła go w sobie bez zdziwienia, z tym rodzajem uległości, która otwiera na zawsze wszystkie bramy.

Idę do ciebie, idę do ciebie – powtarzał Markiz i poruszał się tak, jakby zdobywał szczyt, na którym znajduje się cel wszystkich podróży.

Weronika obudziła się jeszcze przed wschodem słońca. Ognisko zupełnie wygasło i lekki wiatr rozwiewał biały popiół dookoła. Markiz spał zwinięty jak kot, przygniatając jej suknię. Leżała na wznak, patrząc w szarzejące niebo. Potem znalazła zapach. Wyodrębniła go z woni powietrza, wyschniętych na słońcu skał, trawy i tamaryszku, ponieważ był ciepły. Nazwała go, zapamiętała i wzięła w posiadanie. Teraz już zawsze rozpozna go wśród innych i potrafi iść za nim. Ten mężczyzna pachniał inaczej niż wszystko, co przedtem wąchała. Był to zapach określony i jednoznaczny. Kiedy wiatr zmieszał go z zapachem popiołu, Weronice wydawało się, że jest w nim coś ostatecznego. Potem usnęła.

Poruszenie wśród rozbudzonych koni obudziło Markiza. Otworzył oczy i leżał przez chwilę, patrząc na rozkwitające na horyzoncie słońce. Czuł się słaby. Słabość płynęła z pustej przestrzeni, jaką pozostawiały oddalające się od siebie, dryfujące w nim wyspy.

Uniósł się na łokciu i spojrzał na śpiącą Weronikę. Była piękna, taka piękna. Miała w sobie złoto i miód, i uległość, która jest mocniejsza niż siła. Mogła prowadzić i wspierać, mogła swoją obecnością nadawać wszystkiemu sens. Mogła usprawiedliwiać i wybaczać, mogła koić i dodawać siły. Ale można też było się w nią zapaść i nie móc już nigdy wyruszyć dalej. Mogła, jak ogromna pszczoła, spijać całą energię i zmieniać ją w miód przyjemności. Mogła zatrzymać, zniewolić, ograniczyć i zamienić w zwierzę. Markiz wstał delikatnie i przetarł rękami twarz. Niespokojnie dotknął miejsca na piersiach, gdzie była schowana mapa. Wahał się przez chwilę, a potem ruszył pod górę. Minął konie i rozespaną twarz Gauche’a, przeszedł obok pionowej ściany wbitej w zbocze. Szedł szybko, tak jakby próbował uciec, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że chce wrócić, być przy niej, po prostu być. Gdzie popełnił błąd? Kiedy się zagapił, zamyślił i pozwolił, żeby widok tej kobiety tak zapadł mu w umysł? To musiało być wtedy, na początku, kiedy zobaczył ją wysiadającą z powozu. Pamiętał jeszcze ciemne włosy i jasne, żywe refleksy światła. Włosy wyglądały, jakby żyły własnym życiem. Może to te włosy tak go zaczarowały, że odważył się jej w końcu dotknąć i zagarnąć ją dla siebie. Może dlatego nie chciał czekać na kawalera zbyt długo. W Chateauroux niewiele brakowało, żeby uzależnił dalszą podróż od tego, czy ona z nimi pojedzie, czy nie. Teraz świat pełen był Weroniki, wszystko było Weroniką. Nie trzeba było już nigdzie wyruszać, wystarczyło wyciągnąć rękę.

Markiz czuł się boleśnie rozdwojony. Żył zawsze ze świadomością, że porusza się w ramach pewnego kontinuum, którego jednym biegunem jest moc płynąca z wyzwolenia się od własnych pragnień, a drugim – bezpieczeństwo, którego istotą było zawsze pragnienie. Kryła się w tym sprzeczność nie do obejścia ani zlekceważenia. Dotąd wyboru między tymi dwiema możliwościami dokonywało za Markiza samo życie. Zrezygnował z miłości w swoim małżeństwie, ponieważ ona zrezygnowała z niego. Może i mógł walczyć – tak się zawsze mówi, oglądając czyjeś życie z daleka, ale nie bierze się pod uwagę bólu, jaki sprawia zawód.

Markiz zbudował swojemu bólowi kapliczkę i pielęgnował go jak rzadką roślinę. Ból uwalniał go powoli od miłości do żony, ale czy uwalniał go od samego cierpienia? Cierpienie z powodu zawiedzionej miłości krępuje równie mocno jak sama miłość. Cierpienie jednak jest zupełnie czym innym – człowiek buntuje się przeciwko niemu, i taki bunt sprzyja próbom uzyskania kontroli nad sobą i mocy. Będę silny, będę wolny, mógł sobie mówić Markiz, poznałem już tajemnicę siebie samego, moje cierpienie i moją samotność, poznam tajemnicę natury, nieba i ziemi, bo wiem, że poprzez poznanie osiąga się siłę.

Taka była być może droga Markiza do wtajemniczenia. Jak baśniowy Jeździec na Ślimaku, posuwał się słowo po słowie, krok po kroku, dzień po dniu do drugiego bieguna kontinuum, widząc z coraz większą jasnością, że poznanie daje wolność, ale nie daje bezpieczeństwa. Im głębsze, tym więcej rodzi pytań i niepewności, tym bardziej zawieszone i umowne zdaje się ludzkie istnienie, tym mniej ważna jest różnica między życiem i śmiercią. I w tym właśnie tkwi moc.

Tej nocy moc zaczęła opuszczać Markiza. Najpierw wylała się z niego falą nasienia, a potem, kiedy spał, wyciekała z niego powoli niby woda z nieszczelnego dzbana. Markiz tracił swoją niewinność, i nie była to kwestia fizycznego zbliżenia z kobietą; to mu się przecież zdarzało już przedtem. Tracił niewinność przez to, że tę kobietę kochał, że chciał z nią pozostawać przez cały czas, przyglądać się jej i być przez nią oglądany, poznawać ją, wejść w jej świat, mieć z nią dzieci. Idąc dalej pod górę, Markiz zaczął przeczuwać, że sam dla siebie stał się przeszkodą w dotarciu do Księgi. I że na dodatek jakaś obca siła odebrała mu tę jego umiejętność kontroli, umiejętność, z której kiedyś był tak dumny. Spojrzał z góry na obóz, na małe figurki koni i poruszającego się między nimi Gauche’a, na śpiącą Weronikę i siebie samego leżącego obok niej. Z tej odległości ów widok można było wziąć za kolorową, ale martwą ilustrację, obraz malowany ręką wrażliwego pejzażysty, który postaci ludzkie umieszcza w krajobrazie tylko dla ozdoby. Patrząc w dół, Markiz zrozumiał, że stanął przed wyborem, a ponieważ wierzył, że poważnych wyborów nie dokonuje się nigdy samemu, odwrócił się i wspinał dalej, uwalniając stopami drobne kamyczki, które z szemrzącą skargą toczyły się w dół.

1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 36 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название