-->

By?em Ksi?dzem

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу By?em Ksi?dzem, Jonasz Roman-- . Жанр: Современная проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
By?em Ksi?dzem
Название: By?em Ksi?dzem
Автор: Jonasz Roman
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 189
Читать онлайн

By?em Ksi?dzem читать книгу онлайн

By?em Ksi?dzem - читать бесплатно онлайн , автор Jonasz Roman

Najbardziej wstrz?saj?ca, bardzo pouczaj?ca i rozbijaj?ca mity ksi??ka, w kt?rej by?y ksi?dz-Roman Jonasz, na kanwie w?asnych prze?y?, opisuje proz? kap?a?skiego ?ycia- pe?nego intryg, skandali, ludzkich s?abo?ci i upadk?w. Nie ksi??a s? tu jednak pi?tnowani, ale b??dny system kt?ry ich deprawuje.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 ... 34 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Cała zadyma w parafii zaczęła się w sposób niemal klasyczny tzn. konfliktem między proboszczem a wikariuszem. Niestety, biskup przy doborze składu osobowego księży na poszczególnych parafiach nie kieruje się ich charakterami, temperamentem czy innymi cechami osobowymi. Po prostu utyka „dziury” kim się da. Ludzie są tylko ludźmi albo jeśli kto woli – są ludzie-kosy i ludzie-kamienie. W opisywanym przypadku nie ma żadnych wątpliwości, że „trafiła kosa na kamień”. Przysłowiową „kosą” można śmiało nazwać ówczesnego rusieckiego proboszcza ks. Kaletę – byłego, długoletniego żołnierza, który przeszedł szlak bojowy od kampanii wrześniowej po służbę w armii Andersa. Nie wiadomo co bardziej ukształtowało charakter ks. Kalety – czy twardy, żołnierski żywot; czy też wychowanie wyniesione z domu rodzinnego. Faktem bezspornym jest, iż był to człowiek bardzo surowy, wręcz szorstki. Wymagał wiele od siebie i od innych. Wśród większości wiernych miał poza tym opinię człowieka uczciwego i sprawiedliwego. Ludzie bali się go, ale otaczali szacunkiem. Ks. Kałuziak, który został przydzielony do Ruśca w charakterze wikariusza był kompletnym zaprzeczeniem swojego przełożonego – lekkoduch i lawirant; ceniący nade wszystko alkohol i damskie towarzystwo. Nowy wikary był bardzo towarzyski i szczery. Lubił nocne popijawy z chłopami, którym coraz częściej użalał się na surowość proboszcza. Szybko zjednał sobie wielu popleczników i obrońców, którym nie w smak była osoba plebana. Sytuacja między nim a proboszczem stawała się coraz bardziej napięta i groziła w każdej chwili wybuchem.

Nastąpiło to pewnej nocy, kiedy to ks. Kałuziak „podcięty” jak zwykle słuszną dawką alkoholu, dotarł do plebanijnej furtki. Należy zaznaczyć, iż obaj duchowni mieszkali wówczas razem w jednym, ogrodzonym budynku. Jakież było jednak zdziwienie i wściekłość wikarego gdy, otwarta zazwyczaj furtka, okazała się zamknięta na klucz. Trudno skrobać się przez ogrodzenie mając parę promilli alkoholu we krwi. Kiedy młody kapłan powrócił do kompanów „od kielicha” i opowiedział o jawnym zamachu na jego wolność i księżowskie prawo do kilku godzin snu przed ranną Mszą, w swoim łóżku na plebanii – wśród podchmielonych chłopów zawrzało. Jeszcze tej samej nocy urządzili głośną pikietę przed rezydencją proboszcza. Rankiem dołączyli do nich inni stronnicy wikarego. Proboszcza wywleczono siłą z plebanii i na taczkach wywieziono do granic parafii. Ks. Kałuziak został zgodnie okrzyknięty jego następcą. Przez kilka lat sprawował rząd dusz w Ruścu. W tym czasie na plebanii urządzał pijackie imprezy i orgie. Miał swoich „żołnierzy”, którzy mieszkali razem z nim w budynku, aby pilnować swojego guru i dotrzymywać mu towarzystwa. Wybrał też sobie jedną z wiejskich dziewczyn „na gosposię”, która wkrótce zaszła w ciążę i urodziła mu udanego syna. Emisariusze kurii biskupiej przyjeżdżali aby załagodzić sytuację (m.in. biskup i kanclerz). Byli jednak znieważani, obrzucani jajami i siłą wyrzucani z parafii. Stopniowo, z upływem lat, wielu ludziom zaczęły otwierać się oczy. Zrozumieli wreszcie, że ich nowy, samozwańczy proboszcz to zwykły pijak i rozpustnik. Przy całym tym bałaganie jakoś umknęła mu praca duszpasterska: odprawianie Mszy, sprawowanie Sakramentów itp. Ludzie rusieccy zaczęli dzielić się na „prawicę” tj. prawowiernych i „lewicę” – popierającą ciągle Kałuziaka. Na tle tego rozdwojenia doszło nawet do regularnych bitew i potyczek, podczas których interweniowała milicja. W końcu jednak „prawica” zwyciężyła, a samozwańczy proboszcz podzielił los obalonego poprzednika. Podobno wyjechał później do Stanów Zjednoczonych i do dziś pracuje jako… taksówkarz w Nowym Yorku. Zdegradowany proboszcz Kaleta zmarł wkrótce pod brzemieniem doznanych upokorzeń. W Ruścu długo jeszcze lewica walczyła z prawicą. Wyrzucono siłą kilku proboszczów przysłanych przez kurię. Jednego z nich więziono przez kilka dni w piwnicy. Innemu, który sprowadził się pod osłoną nocy – zrzucono z piętra plebanii wszystkie meble. W tym czasie prawica modliła się przed drzwiami zamkniętego Kościoła. Dopiero kilka tragicznych, śmiertelnych przypadków, które dotknęły lewicowych prowodyrów, przyniosły strach i opamiętanie. Jednego zabił piorun, inny się utopił, a jeszcze inny pochował syna. Uznano to za palec Boży i zaprzestano buntu. Do dzisiaj jednak istnieją nienawiści i spory, mające swoje źródło w tamtych wydarzeniach. Tylko syn ks. Kałuziaka, mieszkający ciągle z matką we wsi, wydaje się nie przejmować swoim rodowodem. Jego ciotka jest gospodynią u ks. Jasia, ale od niego nic jej nie grozi.

Powrócę teraz do moich kontaktów z proboszczem. Przez kilka pierwszych dni po moim przyjeździe był on najwspanialszym człowiekiem na świecie. Widać było, że naprawdę cieszy się z nowego wikariusza. Sam wcale tego nie ukrywał. Przy każdej okazji wyrażał się niepochlebnie o moim poprzedniku, a także o wszystkich swoich byłych podopiecznych. Zaczynało mnie powoli denerwować to jego ciągłe narzekanie i obwinianie innych ludzi. Wśród jego byłych wikariuszy był jeden, który miał nieposzlakowaną opinię i „żył w opinii świętości”. Miałem coraz mniej wątpliwości, że i na mnie będzie „kiedyś wieszał psy”, choćbym nie wiem jak się starał. Tymczasem w pierwszym tygodniu naszej znajomości nic na to nie wskazywało. Wręcz przeciwnie. Jasiu był troskliwy, opiekuńczy i nad wyraz serdeczny. Łudziłem się, że tak pozostanie, niestety – to była tylko gra wstępna przed mającym nastąpić rozstrzygnięciem.

Stało się to pod koniec pierwszego tygodnia mojego pobytu w Ruścu. Ponieważ nie miałem jeszcze swojego telewizora – Jasiu zapraszał mnie na dzienniki i filmy do siebie. Pamiętnego wieczoru, od razu kazał mi usiąść obok siebie na kanapie, a nie jak zwykle – w osobnym fotelu. Wyczułem, iż jest tym razem wyraźnie czymś podekscytowany. Odsuwałem od siebie myśl, że to podniecenie. Niestety – Jasiu wyraźnie miał na mnie chęć. Mówił coś nerwowo i nieskładnie, jednocześnie przysuwając się coraz bardziej w moją stronę. Kiedy dotknął mnie swoim biodrem, zadrżał na całym ciele i chwycił moją rękę. Odsunąłem się gwałtownie, ale on otoczył mnie drugim ramieniem i mocno przytrzymał. Wiedziałem o co mu chodzi, postanowiłem jednak na chwilę spasować i wyrwać się natychmiast, gdy Jasiu posunie się o krok dalej. Tymczasem on również spasował. Zaczął natomiast z pasją mówić o mojej urodzie i inteligencji. Zapewniał, że będzie mi cudownie w jego parafii, a wszystkie moje pragnienia spełni właśnie on. „Będę księdzu ojcem i bratem”… i kochankiem – dodałem w myślach. Byłem wstrząśnięty, zrozpaczony! Łudziłem się do tej pory, iż to co o nim mówiono to nieprawda. Może ma taki sposób bycia – pocieszałem sam siebie. Nagle przyszło mi na myśl przykazanie ojca Świątka – o pokorze i bezwzględnym posłuszeństwie wobec swojego proboszcza!!!??? W tym samym momencie ręka Jasia zacisnęła się na moim udzie i szybko przesuwała w kierunku krocza. Zebrałem się w sobie i z całych sił wyrwałem z objęć napaleńca. On zerwał się razem ze mną. Złapał mnie powtórnie za rękę przemawiając mi do serca i rozsądku – „przecież musi to ksiądz jakoś robić; po co samemu… nie pozwolę na żadne kurwy w mojej parafii!!!” Ze łzami w oczach zapewniałem go o mojej przyjaźni i oddaniu, ale nie takim o jakie mu chodzi. „Chcę żyć w czystości!” – krzyczałem zrozpaczony – „…nie minął jeszcze miesiąc od moich święceń!” Do rozpalonego Jasia nie docierały żadne argumenty. Podążał za mną po całym pokoju, mając ciągle nadzieję, że mu ustąpię. Rozpalony do czerwoności zaczął manipulować przy rozporku, a po chwili wyciągnął z niego swoje genitalia – myśląc zapewne, że oczaruje mnie tym widokiem. To było tragikomiczne! Widząc beznadziejność sytuacji wybiegłem z plebanii i wróciłem do siebie.

Rozmyślałem długo w nocy o tym co się wydarzyło. Byłem załamany. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że czeka mnie rok tępienia i poniżania przez tego niezaspokojonego starego zboczeńca. Byłem wściekły na niego, na siebie, na biskupa który mnie tu przysłał i na cały świat. „Cóż mam czynić Panie!” – wołałem z całej duszy do Boga. W jednej chwili zrobiło mi się nawet żal tego człowieka, który przecież na swój sposób pragnął miłości i kogoś bliskiego. Był samotny, tak jak ja, jak każdy ksiądz. Wiedziałem jedno, że nigdy mu nie ulegnę, ale też nie będę go potępiał ani mścił się na nim. Wstałem z łóżka i do rana modliłem się za swojego pierwszego proboszcza, mojego brata w kapłaństwie. Rano przy śniadaniu Jasiu był bardziej niż zwykle powściągliwy, ale po jego błysku w oczach wyczułem, że jeszcze do końca nie stracił nadziei.

Jednym z moich obowiązków była opieka nad ministrantami. Byli to przeważnie chłopcy w wieku 8-14 lat – weseli i rozkrzyczani jak wszyscy. Wśród nich, a grupa liczyła ponad dwudziestu, było kilku wspaniale ułożonych, o mocnych kręgosłupach moralnych. Podobnych charakterów wśród tak młodych chłopców nigdy przedtem, ani potem nie spotkałem. Uważam, że środowisko wiejskie bardziej sprzyja takim pozytywnym indywidualnościom. W następną niedzielę miałem bardzo miłe odwiedziny. Po niedzielnym obiedzie, kiedy każdy ksiądz marzy o odpoczynku, zadzwonił dzwonek. Na progu stały trzy ładne, uśmiechnięte dziewczyny z wiązaneczką kwiatów. Powitały mnie w swojej parafii i w swoim własnym imieniu. Rozmawialiśmy miło, aż do wieczornej Mszy. Wszystkie trzy okazały się być studentkami: Kasia studiowała pedagogikę, Gosia (jej siostra) – biologię, a Renia – teologię. Dziewczyny, jak same powiedziały, opiekowały się każdym nowym wikariuszem w parafii i każdego broniły przed proboszczem. Żachnąłem się oczywiście i powiedziałem, że nie ma przed kim bo proboszcz jest O.K. Na to one tylko znacząco się uśmiechnęły. Dziewczyny były związane ze studenckimi grupami kościelnymi, a w przeszłości połączyła je „oaza”. Moje nowe przyjaciółki miały jako jedyne legalny wstęp do mojego mieszkania. Mogłem z nimi trzema, albo z każdą z osobna, w parze spacerować po Ruścu – nikt nigdy mi tego nie wypomniał, choć robiłem to dość często. W Ruścu znano się nie tylko po nazwisku, ale też z życiorysu i możliwości. Poza dziewczynami zaprzyjaźniłem się również z miłym rodzeństwem – Anią i Piotrem Sikora – doktorami medycyny oraz z kilkoma nauczycielami. Moim największym przyjacielem był jednak mój sąsiad z naprzeciwka – Kaziu Olczak i jego rodzina. Po każdej awanturze z proboszczem szedłem do Kazia po to, żeby (jak sam mu kiedyś powiedziałem) porozmawiać z normalnym człowiekiem. Kaziu miał przemiłą żonę i czwórkę uroczych dzieci. Pracował, jak wielu mężczyzn z tamtych okolic, w Kopalni Bełchatów. Był wiecznym kawalarzem i szczerym, oddanym przyjacielem. Jako jedyny wiedział o moich przeprawach z proboszczem i szczerze mi współczuł. Sam, jak zapewniał, również był przez niego podrywany i to dość ostro. Niewykluczone, że znajomość z Kaziem uchroniła mnie przed chorobą nerwową i zbzikowaniem.

1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 ... 34 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название