Romans na recepti
Romans na recepti читать книгу онлайн
G??wna bohaterka, Eulalia, jest reporterk? telewizyjn?, kocha g?ry i robienie film?w o nich. Ma prac?, dom, samoch?d, dwoje dzieci, nawet przyjaci??. W?a?ciwie to Eulalia ma wszystko poza sta?ym m??czyzn?. A ?e mimo wyra?nego post?pu w umniejszaniu m??czyzny dzisiejsza kobieta wyzwolona nie zawsze radzi sobie bez onego i czasem nawet brakuje jej przyjemno?ci z nim zwi?zanych, pani reporter zaczyna bystrzej spogl?da? na otaczaj?cych j? pan?w. Okazuje si?, ?e nie jest z nimi tak ?le… ten i ?w mo?e by si? nawet do czego? nadawa?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– O nie, moja droga, Helenka wyraźnie prosiła ciebie!
– Mamo, ale to się może źle skończyć…
– A co ona teraz robi, moja słodka dziewczynka?
– Siedzi ze mną w montażu i czyta książkę. I będzie tak musiała jeszcze dwa dni siedzieć…
Balbina Leśnicka sapnęła ze zgrozy.
– Dwa dni po dwanaście godzin – judziła Eulalia. – Bez światła dziennego, bo musimy mieć zasłonięte żaluzje.
– Jak możesz, Eulalio! Dziecku potrzebne jest powietrze!
– Nie ma powietrza. I musi jeść w naszym bufecie…
Bufet przeważył.
– Eulalio! Ja wiele rozumiem, ale wszystko ma swoje granice! Nie dopuszczę do tego, żeby Marysia truła się trzydniowymi sałatkami! Trudno, niech Helenka mówi, co chce…
– Przywieźć ci ją teraz czy potem? – wyrwało się Eulalii radośnie. Marysia nadęła się, obrażona, ale Eulalia w nosie miała jej uczucia. Walczyła o wolność.
– Ani teraz, ani potem. Przenosimy się do was z twoim ojcem. Nie zostawię go samego na Jagiellońskiej, bo oka bym nie zmrużyła ze strachu o niego. To jest kryminalna ulica, tu mieszka już sam margines…
– Czekaj, mamo – przerwała jej Eulalia. – Bardzo dobrze wymyśliłaś, pewnie chcesz, żebym was zawiozła? Mogę się urwać na godzinkę. Kiedy mam przyjechać? Za godzinę, za pół?
– Za pół godziny będę spakowana – oświadczyła godnie Balbina Leśnicka i rozłączyła się.
Eulalia nieomal słyszała, jak wielki kamień, który spadł jej z serca, toczy się korytarzem… coraz dalej i dalej. Najważniejsze to nie mieć Marysi na karku podczas konkretnej pracy.
Zza pleców Pawła kiwał głową Mateusz, który słyszał cały ten dialog i pochwalał ideę jak najszybszego pozbycia się nadaktywnej dziesięciolatki.
– Jedź – powiedział stanowczo. – Jedź od razu, przez te pół godziny i tak nic nie zrobimy. Ja też skoczę sobie do domu, zadzwonisz do mnie, jak będziesz wracać, dobrze? Możemy posiedzieć trochę w nocy.
– A może wmówimy wszystkim, że jej w ogóle nie było – mruknął Paweł. – Już nigdy nie uwierzę żadnemu dziecku, choćby było nie wiem jak sugestywne. Ale mimo wszystko miło było cię poznać, mała. Trzymaj się. Jakbyś zagrała tę główną rolę, to mam u ciebie zaproszenie na premierę, pamiętaj.
– Mnie też było miło – szepnęła Marysia, która zdecydowała się teraz na image sierotki. – Na pewno się jeszcze spotkamy. Jesteś miły. Napiszę o tobie wiersz.
– O Jezu – mruknął pod nosem Paweł i wycofał się z montażowni. Mateusz chwycił w przelocie swoją torbę i też zniknął. Kobiety zostały same. Eulalia zdecydowanie odpędziła od siebie wyrzuty sumienia, które trochę ją jednak męczyły. Zresztą teraz, kiedy zyskała szansę spokojnego dokończenia pracy, bezsilna złość na Helenkę, Marysię i resztę rodziny przeszła jej prawie bez śladu.
– Chodź, kochanie – powiedziała już zupełnie pogodnie. – Zabieramy dziadków i jedziemy do Podjuch.
– Słyszałam. – Marysia zamknęła swojego Harry’ego Pottera. – Ciociu, czy Paweł… pan Paweł będzie miał przeze mnie kłopoty, naprawdę? Ja nie chciałam, żeby tak wyszło, ale jak oni zaczęli mówić o tym konkursie…
– To nie wytrzymałaś.
– No właśnie. Ja naprawdę mogłabym zagrać Pippi, wiesz tym, prawda?
– Nie wiem. Ale wiem, że nie potrafisz stać w cieniu. Może to dobrze… na przyszłość. Ale na razie trzeba cię pilnować, żebyś nie narobiła bałaganu.
– I już mnie nigdy nie zabierzesz do telewizji?
Eulalia popatrzyła na małą uważnie. Marysia wlepiała w nią na poły żałosne, na poły ufne spojrzenie ogromnych oczu w kolorze „błękit polski standardowy”. Cóż ona winna, że impulsywna? Musiała się nieźle nudzić, asystując przy montażu, z którego nic nie rozumiała, a który nawet dla dorosłych nieprzyzwyczajonych jest ciężkostrawny.
Mała rączka ujęła dłoń Eulalii.
Gdyby nie to, Eulalia może by się i nie połapała. Ale ta rączka to już było odrobinkę za dużo. Właśnie te zdolności sierotki Marysi doprowadziły Pawełka do jego obecnych kłopotów!
– Kiedyś cię może zabiorę – złożyła połowiczną obietnicę i dodała w duchu: o ile będę mogła cały czas mieć cię na oku. – No chodź już, jedziemy do dziadków.
Wprawdzie matka zrzędziła nieustannie, a ojciec prychał, niezadowolony („Dobrze się wysypiam tylko we własnym łóżku!”), ale Eulalia włączyła rezerwowe systemy odpornościowe i konsekwentnie zachowywała się tak, jakby wszyscy byli szczęśliwi z powodu zamieszkania w połówce bliźniaka w Podjuchach. Odstąpiła rodzicom swoją dawną małżeńską sypialnię na piętrze („Co to za sypialnia ze skośnym sufitem, ponabijamy sobie guzów wszędzie, ale z drugiej strony te łóżka są najwygodniejsze, więc niech już będzie, i dobrze, że obok Marysi, ale i tak się nie wyśpimy, bo nie ma to jak we własnym…”) i przeniosła się do gabinetu na dole („Będziesz tak spała razem z komputerem, światowa pani redaktor, a nie słyszała nigdy o promieniowaniu, dostaniesz raka mózgu albo i czego gorszego”).
Po czym prysnęła radośnie do telewizji, kontynuować przerwane dzieło.
O trzeciej nad ranem uznali wspólnie z Mateuszem, że dosyć na dziś. Oboje byli bardzo zadowoleni, ponieważ jak zwykle pod wieczór zaczęła im dopisywać wena twórcza, co świetnie zrobiło filmowi.
Idąc spać, Eulalia wywiesiła na swoich drzwiach arkusz papieru z inskrypcją: Skończyliśmy dopiero co, jest czwarta, zaczynam w południe, nie budźcie mnie przed dziesiątą trzydzieści.
Dwa następne dni były dla Eulalii samą przyjemnością. Kontakty z rodziną ograniczyła do minimum, a to, co do niej mówiła matka przy śniadaniu (jej śniadaniu, oczywiście, reszta rodziny zaczynała dzień o ósmej rano), beztrosko puszczała mimo uszu. Jak się okazało, niesłusznie.
Film wychodził przepięknie.
Planszę ze swoim nazwiskiem na tle kosówki, Śnieżki i Śląskiej Drogi Eulalia uczciła butelką doskonałego wolnocłowego koniaczku, który wykończyli we czwórkę z Mateuszem, Markiem i Rysiem w ostatnią noc montażową. Do domu wróciła taksówką.
Teraz należało poczekać, aż Darek zrobi muzykę; miał ją już w zasadzie skomponowaną, tylko musiał dopasować do czasów sekwencji zmontowanego filmu. Tymczasem Eulalia miała napisać komentarz i zastanawiała się głęboko, czy robić to w redakcji, czy w domu. Coś jej mówiło, że w redakcji będzie miała więcej swobody.
Matka okazała głębokie niezadowolenie („Mówiłaś, że jak zmontujesz, to już nie będziesz znikać na całe dnie i noce!”), ale Eulalia pozostała nieugięta.
Coraz bardziej podobała jej się wolność, jakiej zażywała od pewnego czasu.
O Bliźniaki przestała się martwić po spotkaniu w Lubomierzu, zresztą dzwoniły prawie codziennie, przysyłały SMS – y i wyglądało na to, że jeszcze w sierpniu będą się tak szwendać po Polsce. Eulalia uznała, że też polubiły swobodę. Nie mogła im mieć tego za złe.
Któregoś dnia zadzwonił Stryjek.
– Jak tam twój film, Lalu? Wszyscy tu jesteśmy ciekawi, skończyłaś już?
– Kończę. Musimy jeszcze tylko dograć komentarz i muzykę. Przyślę ci kasetę, to mi powiesz, czy ci się podoba.
– Na pewno! Widziałem, jak to robiliście, i jestem pewien, że film będzie piękny. A może byś go przywiozła na święto? Mówiłaś, że przyjedziesz. Można by go wszystkim znajomym pokazać, tym, którzy z wami współpracowali, wiesz, ratownikom, przewodnikom…
– Jakie święto, Stryjciu?
– Wawrzyńca, nie słyszałaś?
– Nie. Kiedy to jest i o co tu chodzi?
– To już nie pamiętasz, jaka jest kaplica na Śnieżce?
– Oczywiście, że pamiętam. Świętego Wawrzyńca. No i co z tego?
– To jest nasz patron. Przewodników i ratowników górskich. Dziesiątego sierpnia, w dniu świętego Wawrzyńca, na Śnieżce jest msza. Przywozimy księdza proboszcza, albo i biskupa, Czesi przywożą swojego, schodzą się wszyscy, mówię ci, czasami cały szczyt jest zapchany czerwonymi swetrami. Jak nie lubię tłoku w górach, tak ten jeden raz jest bardzo przyjemnie. Składamy kwiaty na cmentarzu w Łomniczce, wiesz gdzie?
– Oczywiście! Bardzo ładnie nam wyszły zdjęcia z cmentarzyka…