Lider
Lider читать книгу онлайн
Mia? prost? dewiz?: "Cz?owiek umiera, kiedy przyjdzie jego pora, lub kiedy si? doigra!" Kocha? giganta, jako lidera nowego imperium i hodowa? mikrusa, jako lidera nowej partii. ?e nie zawsze wszystko idzie wed?ug planu – zrozumia?, kiedy pu?kownik Heldbaum mu rzek?: – Umrzesz jak ka?dy, na tym polega demokracja…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Czekał, by coś na to rzekła, jednak się nie doczekał, więc spytał znowu:
– A pisanie po polsku, i czytanie?
– Dawno już nie czytałam i nie pisałam po polsku, lecz chyba nie zapomniałam…
– Sprawdźmy.
Wyjął z szuflady biurka książkę, „Trzech muszkieterów” .
– Zna pani to dzieło?
– Nie, ale kiedyś widziałam w telewizji film pod takim właśnie tytułem…
– Jasne, to lektura dla chłopców.
Podał jej książkę, mówiąc:
– Proszę otworzyć na stronie siedemnastej i przeczytać fragment zakreślony.
Fragment zakreślony ołówkiem brzmiał: „Kobieta była młoda i piękna. Jej uroda uderzyła młodzieńca tym bardziej, ze nigdy nie spotyka się podobnej na południu, gdzie dotychczas przebywał. Była to biada blondynka o długich włosach, które spadały w lokach na ramiona, o wielkich, niebieskich, tęsknych oczach, różanych ustach i dłoniach z alabastru. Rozmawiała żywo z nieznajomym” . Klara czytała to mając wrażenie, że czyta o sobie. Przeczytała bez trudu, ale widać było, iż bardzo się stara, jak małe dzieci podczas szkolnego sprawdzianu.
– Tak sobie… lepiej pani mówi… – ocenił Kraus.
– Bo w domu rozmawiam z mamą po polsku, a czytam po polsku rzadko.
– Jeszcze strona trzysta piętnasta, panno Helberg.
Drugi zakreślony fragment był nieco krótszy: „Milady kochała, lub udawała, że kocha jego samego. Tajemny glos, płynący z głębi serca, mówił mu wprawdzie, że jest tylko narzędziem zemsty, że zaznaje pieszczot, ponieważ ma zadać śmierć, ale duma, miłość własna, szaleństwo zagłuszały ten głos, dusiły ten szept” * .
– Milady to cudowna figura muszkieterskiego romansu – wyjaśnił Kraus. – Prawdziwa „femme fatale” . Mężczyźni są dla niej kukiełkami, marionetkami na sznurkach, którymi ona porusza misternie, zgodnie ze swym kaprysem i swą wolą. Jest żeńskim demiurgiem, stworzycielem, sprawcą historycznych faktów. Jak się to pani podoba?
Podobało się jej bardzo, trącało ważne struny duszy, lecz zapytała przytomnie:
– Co to ma wspólnego ze mną? Czy od tej Milady zależy moje stypendium?
– Poniekąd, droga pani… Proszę do jutra przeczytać całą tę książkę.
– I wówczas otrzymam stypendium?
– Wówczas zyska pani szansę na superstypendium, ale to będzie zależało od dalszego ciągu naszej rozmowy. Jutro, kwadrans po piętnastej.
Obywatele dzisiejszych krajów cywilizowanych nie mają pojęcia co to jest brud. Nawet jeśli telewizja prezentuje migawki ze slumsów Kalkuty, Rio czy jakiejś stolicy afrykańskiej – nie rozumieją (gdyż nie wąchają i nie tykają) co to jest prawdziwy brud i smród. Ewolucja higieny (mydło i szampony, sanitariaty i ścieki, kuchnie i śmieciarki, etc.) poszła bowiem tak do przodu, że sam Darwin nie mógłby się nadziwić choćby gatunkowej różnicy między XVII-wiecznym Paryżem (ówczesną kulturową stolicą Europy) a Paryżem obecnym. W tamtym Paryżu króla Ludwika XIV majętni obywatele stąpali ulicami nosząc wysokocholewiaste buty i mocno perfumowane rękawiczki (przytykano je do nosa), albowiem wszystkie ulice zalegała niby strumień lub bajoro gruba warstwa błota, pełna gnijących odpadów (z domostw, rzeźni, farbiarni, garbarni etc.) i odchodów (zwierzęcych, lecz głównie ludzkich, ponieważ fekalia wyrzucano przez okna, a kanalizacji nie było). Nie było jej również w pałacach, więc Luwr, Wersal, Tuileries i inne królewskie siedziby cuchnęły na kilkanaście mil, identycznie jak wszelkie rezydencje arystokratów. Załatwiano się gdziekolwiek, bez skrępowania: tarasy, balkony, schody, korytarze, nisze westybulowe były obsrywane i obsikiwane cały czas. Gdy nie chciano wychodzić z komnaty, robiono kupę za drzwiami – po prostu. Relacje ówczesnych pamiętnikarzy bywają fekopikantne i moczofrywolne – oto hrabia de Brancas, wiodąc królową Annę korytarzem Luwru ku sali balowej, żeby zatańczyć, czuje ucisk pęcherza, więc staje, i dalej trzymając jedną ręką Madame, drugą wyciąga spust i leje na tapiserię ściany, a kiedy kończy, maszerują znowu jak gdyby nigdy nic. Dopiero kilkadziesiąt lat później autor podręcznika dworskiej etykiety, pan de Courtins, będzie przestrzegał, iż raczej nie wypada dygnitarzom publicznie obnażać członka w obecności szlachetnie urodzonych kobiet.
Jolanta Kabłoń nie była kobietą szlachetnie urodzoną, lecz jako fryzjerka, kosmetyczka i obywatelka średniowzględnie higienicznego kraju wschodniej Europy była wystarczająco wdrożona do pewnych standardów czystości i porządku, by omal nie zemdleć wskutek woni i bardaku wewnątrz mieszkania Mariusza B. Zrazu pukała i dzwoniła, lecz nikt nie reagował. Słyszała jednak spoza drzwi delikatny ruch, chrapanie i żałosne miauczenie. Dotknęła gałki-klamki. Okazało się, że drzwi wejściowe nie są zakluczone, tylko zatrzaśnięte. Kiedy przekroczyła próg – nogi się pod nią ugięły i ścisnęła palcami nozdrza, taki bił fetor. Oczu nie zakryła, chociaż Karol Wendryszewski „Gulden” leżał na podłodze goły jak przysłowiowy Turek kanonizowany, i rytmicznie chrapał. Wokół niego kwitło malownicze śmietnisko „słomianego wdowca”: sterty pustych butelek, otwarte puszki konserw, brudne talerze z resztkami żarcia i keczupu (dzięki którym zresztą kot „Kacap” przeżył), jakieś szmaty, skarpetki, gacie, również wymiociny w dwóch miejscach, horror. „Chlew” , par excellence.
Pierwszą reakcją Jolanty była chęć natychmiastowej ucieczki z tego gnojowiska. Ale drugą była złość. Ruszyła do łazienki bacznie niczym żuraw, wysoko unoszonymi stopami omijając trefne artefakty i plamy, tam spuściła wodę w klozecie razem z cuchnącym łajnem „Guldena” , znalazła wiadro, napełniła, przyniosła do salonu i chlusnęła pełnym kubłem przez chrapiący łeb cinkciarza, aż H2 0 trysnęło wokół niczym gejzer. „Gulden” zawył jak raniony zwierz, usiadł i przecierał ślepia, plując wodą.
– Cześć, „Gulden” ! - syknęła Jola.
– Co… co… ty tu robisz, Jolka, do kurwy nędzy?! -jęknął pan Karol, nie wierząc własnemu spojrzeniu.
– Przysłał mnie Mario, śmierdzielu pieprzony, czyli „Blankiet”' , czyli „Zecer” , pamiętasz jeszcze kto to jest „Zecer” ?!
– Pewnie, że pamiętam…
– I że to jest jego chata, gnoju?!
– Też pamiętam, no…
– I że kazał ci pilnować swojej chaty, a nie zamieniać ją w wysypisko śmieci i miejski szalet, ty obszczymurze?!
– Jolka, daj spokój, bo jak ci, kurwa, przydzwońcam…
Tym już zupełnie wyprowadził kobietę z nerwów. Wzięła duży zamach i zdzieliła pustym wiadrem czerep „Guldena” tak mocno, że boleści wie rycząc przeturlał się po pawimencie, skaleczył sobie bok o zębatą krawędź puszki mieszczącej niegdyś sardynki lub szproty, i huknął łokciem ścianę, co też przysporzyło mu kapkę bólu. Tak to już bywa – jedni trafiają w życiu na niewiasty cmokające im każdą część anatomii, zaś drudzy na baby tłukące ich czym popadnie. „Gulden” bez problemu mógłby zostać bohaterem uczonych rozpraw akademickich (magisterskich, doktorskich i habilitacyjnych) o „syndromie przemocy fizycznej międzypłciowej” , gdyż ciągle lała go jakaś białogłowa. Jola, nim wyszła, powiedziała krótko:
– Jutro znowu tu przyjdę i chcę zobaczyć tip-top idealny. Ma być błysk! Nie będzie błysku, to będzie po tobie, śmierdzielu, bo wygadam o wszystkim „Zecerowi” i jego ludzie dadzą ci w kość dużo charakterniej niż ja! On planował… no, że chce cię wziąć ze sobą na Zachód. Ale nie wiem czy cię weźmie jak się dowie, dupku, co wyprawiasz z jego chałupą. Wiadro masz obok. Poszukaj szczotki, ściery, i bierz się do pucowania, „Gulden” , bo jak jutro zobaczę tu ten sam syf, to będzie koniec żartów!
Klara Helberg przeczytała całych „Trzech muszkieterów” na czas, i punktualnie stawiła się u prodziekana Krausa, a ten zaczął dialog od pytania oczywistego:
– Jak się podobało, panno Helberg?
– Niezbyt, proszę pana.
– To oczywiste. Lektury przymusowe, i jeszcze adresowane do drugiej płci, niezbyt nas cieszą. Pamiętam, że kiedy byłem w piątej klasie, babcia kazała mi przeczytać „Anię z Zielonego Wzgórza” , wyobraża sobie pani?
– Teraz bez trudu.
– A co pani sądzi o Milady, prezentowanej przez Dumasa herbowo jako lady de Winter?
– Że to zbrodniarka, trucicielka, słusznie ją ukarano.
– Tę powieściową tak, problem jednak w tym, iż monsieur Dumas okłamał czytelników.
– Okłamał? – zdziwiła się Klara. – Pisarze nie kłamią, tylko fantazjują.
– Lecz gdy fantazjują na kanwie faktografii, gdy pasożytują na życiorysach autentycznych figur…
– Milady to postać autentyczna?
– Tak, panno Helberg. Żadna spośród głównych figur tej książki nie została wymyślona przez Dumasa, to są wszystko postacie historyczne.
– Ten komiksowy superman d'Artagnan też jest figurą historyczną?!
– I on, i Atos, i Portos, i Aramis. Wszyscy ci rębacze byli królewskimi muszkieterami u kapitana de Treville'a, d'Artagnan dosłużył się nawet szefowania muszkieterom, został emisariuszem króla Ludwika XIV, wykonawcą tajnych misji dla monarchy. Sporo opisanych przez Dumasa intryg to historyjki prawdziwe, zaistniałe w rzeczywistości, również ta główna, tycząca naszyjnika. Dumas pozmieniał pewne jej detale, gwoli ubarwienia, udramatyzowania swojej opowieści, lecz generalnie intryga klejnotów, miłość lorda Buckinghama i królowej, dorabianie dwóch części naszyjnika skradzionych przez szpiega kardynała de Richelieu, to autentyki.
– Według Dumasa złodziejką jest Milady, pani de Winter…
– Ona to rzeczywiście zrobiła, na rozkaz diabolicznego kardynała, który chciał skompromitować francuską królową. Była istotnie Angielką, fascynującą kobietą, robiła z mężczyznami co chciała, przez wiele lat kręciła politycznym światem Paryża i Londynu.
– Jako kto? Kobiet nie czyniono wówczas ministrami, ambasadorami i gubernatorami…
