Powtorka z morderstwa
Powtorka z morderstwa читать книгу онлайн
Powt?rka z morderstwa to krymina? czy mo?e raczej krymina?ek, je?li we?miemy pod uwag?, ?e jest troch? niepowa?ny (o ile morderstwo mo?e by? niepowa?ne!). Autorka twierdzi, ?e wszystko zacz??o si? od momentu, kiedy zobaczy?a swojego telewizyjnego koleg?, taszcz?cego na prze?aj przez studio wielkie pud?o z reflektorami, i zacz??a si? zastanawia?, co by by?o, gdyby kolega zamiast ?wiate? znalaz? w pudle nieboszczyka… W efekcie powsta? zabawny krymina?, kt?rego akcja toczy si? w ?rodowisku telewizyjnym i gdzie spotykaj? si? postaci z wszystkich dotychczas wydanych ksi??ek Moniki Szwai. Oczywi?cie rzecz jest ca?kowit? i absolutn? fikcj?, wymy?lone telewizyjne morderstwo pozwoli?o jednak autorce na opisanie pewnych zjawisk, kt?re nie tylko w telewizji wyst?powa? mog? i czasem, niestety, wyst?puj?. Jak to dobrze, ?e niezadowoleni pracownicy nie ?api? od razu za ci??kie przedmioty, aby rzuca? nimi w siebie nawzajem… Monika Szwaja? jedna z najpoczytniejszych polskich autorek. Mieszka w Szczecinie. Szcz??liwy przypadek sprawi?, ?e nie dosta?a si? na prawo i rozpocz??a prac? w telewizji, kt?ra sta?a si? mi?o?ci? jej ?ycia. Uko?czy?a polonistyk? na uniwersytecie w Poznaniu. W stanie wojennym uczy?a polskiego i historii w Podg?rzynie w Karkonoszach, potem przez sze?? lat by?a nauczycielk? w szczeci?skich szko?ach. W 1989 roku, jak wielu wyrzuconych wcze?niej dziennikarzy, powr?ci?a do pracy w telewizji. Kocha muzyk?: klasyczn?, symfoniczn?, folk irlandzki oraz szanty. Kocha g?ry w ka?dej postaci. Kocha ludzi (z wyj?tkiem wrednych i g?upich). Kocha psy (bez wyj?tku).
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– A czy przypadkiem przez panią nie przemawia teraz gorycz… pani redaktor?
– Może pan do mnie mówić Lalka, jak wszyscy. Pani redaktor brzmi okropnie. Jasne, że przemawia przeze mnie gorycz. Oraz złość. Bo na początku nawet dałam kilka materiałów do tego programu, a potem patrzyłam, jak koleżanka Klaudia je masakruje. Zapraszała gości, przeważnie wciąż tych samych psychologów, i razem pieprzyli komunały. Pan wybaczy ekspresję wypowiedzi.
– Nic nie szkodzi. I kiedy pani przestała robić reportaże do tego programu?
– Jak po raz trzeci doszły do mnie słuchy, że telewidzowie i tak myślą, że autorką reportaży jest Klaudia. Panie komisarzu, pan się zastanawiał, dlaczego mówiliśmy o tych Ukraińcach. To, oczywiście, było tylko takie gadanie dla odreagowania, ale proszę mi wierzyć, mieliśmy co odreagowywać.
Wiktoria Wojtyńska („niech pan mówi do mnie Wika, jak wszyscy”) równie dobitnie wyłożyła kawę na ławę.
– Panie komisarzu. Niech pan sobie wyobrazi coś takiego: jest pan dziennikarzem i to nie najgorszym. Wiele pan umie, długo pan pracuje i ma pan jakąś tam markę u odbiorców. Znają pana, bo niejeden raz widzieli pana na ekranie. Ufają panu. Może nawet lubią. I nagle – pach – znika pan. Jakiś czas pytają o pana, ale szybko zapominają. No więc trudno, odżałowuje pan to studio, chociaż pan je lubił. Niemniej twarzy już pan nie ma, a ona się przydawała, ta twarz – niekoniecznie z powodu własnej megalomanii, ale przede wszystkim dlatego, że znanej gębie ludziska chętniej się otworzą. Rozumie pan? My im się wydajemy znajomi, nawet zaprzyjaźnieni, więc mówią. Dla reportera to bezcenne. Tak to jest. No i teraz studia pan nie ma, ze świadomości widzów pan wyleciał, ale zostają reportaże. Tylko już ich pan nie może robić na swój sposób. Nie pół godziny, a piętnaście minut – bo trzeba dołożyć komentarz. Po cholerę skończonemu reportażowi komentarz? Jest pan już duży i wszystko, co pan chciał powiedzieć, to pan powiedział. Ewentualnie zostawił pan wiele mówiące niedopowiedzenie. Namontował pan przepiękne zakończenie pod plansze. I co pan widzi na ekranie? Jak realizator schodzi z pańskiego przepięknego zakończenia i wchodzi na studio, gdzie siedzi parę osób i zaczyna gawędzić. W jakiej sprawie oni tam siedzą? Stawiają wielkie, obrzydliwe kropki nad tym i, nad którym pan kropki postawić nie chciał. Albo stawiają te kropki inaczej, niż pan je postawił. No i jest pan załatwiony na cacy. A potem jeszcze pan się dowiaduje, że ludzie i tak myślą, że reportaż zrobiła ta piękna pani, co siedzi w studiu i tak ślicznie pochyla się nad losem biednych i maltretowanych. No fuj, fuj, fuj!
– W sumie to panie same zrezygnowały z reportaży?
– Jasne. Wjechał na pana samochód, ale to pan sam położył się na jezdni! Panie komisarzu! A wie pan, że ja sześć lat robiłam fajny cykl o problemach związanych z morzem, razem żeśmy go produkowali z Rochem Solskim, to ten cudny facet w mundurze…
– Zorientowałem się.
– Właśnie. Nawet jak byłam w patologicznej ciąży i potem młodą mamusią na urlopie, to ciągnęliśmy ten cykielek, Roch jeździł na zdjęcia, a ja pracowałam przez telefon. Mieliśmy nagrody, świetną prasę i takie różne, i co? I zdjęła. Formuła się zgrała – powiedziała. Jaka formuła się zgrała, kiedy myśmy co rok zmieniali tę formułę! Panie, gdybym ja miała bardziej morderczy charakter, dawno bym ją sama udusiła. Może pan to uznać za przesadę, ale ona nam zafundowała śmierć zawodową. A ja, cholera jasna, kocham swój zawód!
– Co pani robiła po próbie tego waszego programu, po siedemnastej?
– Wtedy ją dopadli? Jakieś pół godziny jeszcze się żegnałyśmy z gośćmi, bo się dość marudnie rozchodzili, a potem poszłyśmy z Wiką do redakcji, zrobiłyśmy sobie kawę i próbowałyśmy się zastanowić, jak zmusić naszą nową prowadzącą do słuchania tego, co jej mówimy z reżyserki.
– I doszły panie do jakiegoś wniosku?
– Że jej przyszyjemy słuchawkę do ucha. Albo przymocujemy do łba pineskami.
– Ktoś was widział w tej redakcji?
– Spotkałyśmy parę osób, bo przed „Gońcem” niusiarze się kręcą wszędzie, ale jak potem się zamknęłyśmy w redakcji, to siedziałyśmy tam przeszło godzinę bez świadków. Nie mamy alibi, co?
Komisarz pokiwał głową ponuro. Istotnie, obie dziennikarki nie miały alibi, za to miały coś w rodzaju motywu. Tomasz Ogiński nie bardzo wiedział, czy to na pewno dobry motyw; czy naprawdę z powodów ściśle zawodowych można rąbnąć własnego dyrektora, choćby był nie wiem jak głupi.
Kiedy pożegnał dziennikarki, zadzwonił w tej sprawie do zaprzyjaźnionego psychiatry, który często współpracował z policją jako biegły sądowy.
– Cześć, stary. Tomasz Ogiński mówi. Nie przeszkadzam ci czasem?
– – Aaa, witaj. Nie, nie przeszkadzasz. Jadę do domu po dniu ciężkich robót. Gdybym się nagle wyłączył, to będzie znaczyło, że policja jedzie obok. Chyba że będziesz mnie bronił przed swoimi kolegami. Czym ci mogę służyć? Praca cię wykończyła? Potrzebujesz terapii?
– Niezupełnie. Trafiłem taką dziwną sprawę, a zresztą… przeczytasz o niej w gazetach jutro rano. Ktoś udusił dyrektorkę telewizji. Wstępnie mi wychodzi, że różni dziennikarze płci obojga… a nie, nie obojga, na razie same kobitki… poddawane były systematycznemu mobbingowi. One mówią o tym jak o śmierci zawodowej. Spręż się, proszę, umysłowo i powiedz mi: jeśli ktoś jest bardzo zaangażowany zawodowo i trafia na takiego szefa, który go wykańcza jako profesjonalistę, to czy ten wykończony może go zamordować? Czy to z punktu widzenia psychologii jest wystarczający motyw?
Przez chwilę z telefonu dobiegał tylko szum. Psychiatra Grzegorz Wroński zastanawiał się intensywnie. Wreszcie się odezwał:
– Jesteś tam?
– Jak najbardziej.
– To słuchaj. Moim zdaniem może. Oczywiście pod warunkiem, że ten ktoś jest bardzo związany ze swoją pracą. No i pamiętaj, nawet jeśli mówimy o absolutnych pasjonatach zawodowych, to nie każdy z nich jest zdolny do zabójstwa. Niemniej teoretycznie jest taka możliwość. Na twoim miejscu nie przywiązywałbym się do niej za bardzo, ale nie lekceważyłbym jej tak zupełnie. Masz jakichś podejrzanych?
– Jeszcze niezupełnie podejrzanych… dwie kandydatki. Ale chyba mogą się rozmnożyć te podejrzane. A może i jakiegoś faceta namierzę. No, dobrze, dzięki, Grzesiu, za pomoc intelektualną, jakby co, to do ciebie jeszcze zadzwonię. Mogę?
– Oczywiście. Trzymaj się.
– Lalka? Grzegorz Wroński. Możemy rozmawiać czy jesteś teraz zajęta?
– Mogę, mogę. Kurczę, Grzesiu, już słyszałeś? Ktoś rąbnął naszą dyrektorkę!
– Słyszałem. Lalka, proszę, powiedz mi jak przyjacielowi: miałaś z tym coś wspólnego?
– Zwariowałeś, Grzesiu? – I nic nie wiesz?
– Grzegorz, co ci do głowy przychodzi?
– Dobrze. Ja tylko tak na wszelki wypadek. Słuchaj, to co ci mówię, to oczywiście ścisła tajemnica. Facet, który prowadzi śledztwo, dzwonił do mnie i pytał, czy można kogoś zabić z przyczyn zawodowych. Mobbing, rozumiesz, pozbawienie normalnej pracy i tak dalej. Nie chciałem mu opowiadać o karabinach, a teoretycznie naprawdę mogło tak być, że ktoś z was ją… dopadł. No wiesz.
– Ty masz o mnie dobre zdanie…
– Lala, nie żartuj, bo nie pora. Znam cię i znam twoją… prawdomówność…
– Chciałeś powiedzieć: niewyparzoną gębę?
– Chciałem powiedzieć prawdomówność. I powiedziałem. Oraz wiem, jaki masz temperament. Oraz wyciągam wnioski z faktu, że znikłaś od jakiegoś czasu z ekranu, podobnie jak ta twoja przyjaciółka od Morza Bałtyckiego. Proszę, uważaj co mówisz. Ten komisarz jest w zasadzie przytomny, znam go od lat… ale strzeżonego Pan Bóg strzeże.
– Dziękuję ci, Grzesiu. Gdybym nie złapała Janusza, wyszłabym za ciebie.
– Jestem wzruszony. Lala, proszę, uważaj, co mówisz. Dla pana komisarza ty i twoje koleżanki jesteście podejrzane!
Kolejnych podejrzanych, i to mężczyzn, dostarczyła komisarzowi i aspirantowi – bo zaczęli teraz przesłuchiwać razem – boska Karola Pućko, królowa miejscowych prezenterek.