Biala Gardenia
Biala Gardenia читать книгу онлайн
Akcja Bia?ej gardenii rozpoczyna si? pod koniec II wojny ?wiatowej w wiosce na granicy chi?sko-rosyjskiej. Ksi??ka opisuje histori? matki i c?rki, rozdzielonych wojenn? zawieruch?. W Harbinie, schronieniu dla rodzin, kt?re uciek?y z Rosji po upadku caratu, Alina Koz?owa musi podj?? rozdzieraj?c? serce decyzj?, dotycz?c? ?ycia lub ?mierci swojego jedynego dziecka, c?rki Ani. Bia?a gardenia to ksi??ka o zderzeniu kultur r??nych kontynent?w. Jej bohater?w spotkamy zar?wno w nocnych klubach Szanghaju, jak i w surowej Rosji radzieckiej lat sze??dziesi?tych XX wieku, w najtrudniejszym okresie zimnej wojny, na samotnej wyspie Pacyfiku i w powojennej Australii. Matka i c?rka musz? si? przygotowa? na wiele po?wi?ce?, ale czy cena przetrwania nie jest zbyt wysoka? I, przede wszystkim, czy jeszcze si? kiedy? odnajd?? Mnogo?? przyg?d przeplatanych licznymi faktami historycznymi owocuje znakomit? opowie?ci? o t?sknocie i wybaczaniu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Co tam szepczecie? – wysyczała. – Łajdaki! Wciąż mówicie po rosyjsku albo mamroczecie.
Jej mąż i pozostali goście nie zwrócili najmniejszej uwagi na ten nowy wybuch. Siergiej Mikołajewicz, Aleksiej i Luba tłoczyli się przy otwartym oknie, pogrążeni w dyskusji na temat wyścigów konnych. Tylko Dymitr wstał i ze śmiechem oddał but Amelii. Przechyliła głowę i popatrzyła na niego lisimi oczami.
– Wypytywałem Anię o komunistów – skłamał. – To z ich powodu tu przypłynęła.
– Teraz nie musi się już ich obawiać – powiedział Siergiej Mikołajewicz, odwracając się od rozmówców. – Europejczycy zamienili Szanghaj w olbrzymią maszynkę do robienia pieniędzy dla Chin. Nie zniszczą go dla jakiegoś ideologicznego kaprysu. Przeżyliśmy wojnę, przeżyjemy i to.
Później tego wieczoru, gdy goście rozeszli się do domów, a Amelia zasnęła na kanapie, zapytałam Siergieja Mikołajewicza, czy zawiadomił już Borysa i Olgę Pomerancewów, że bezpiecznie dotarłam na miejsce.
– Oczywiście, że tak, drogie dziecko – odparł, nakrywając żonę kocem i gasząc światła w bibliotece. – Borys i Olga cię uwielbiają.
Służąca oczekiwała nas na dole schodów. Gdy dotarliśmy do półpiętra, pogasiła światła.
– Czy wiadomo coś o mojej matce? – spytałam go z nadzieją. – Pytał ich pan, czy mają jakieś wieści?
W jego oczach pojawiła się litość.
– Wszystko będzie dobrze, Aniu – odparł. – Lepiej jednak, żebyś odtąd nas traktowała jak swoją rodzinę.
Następnego ranka obudziłam się późno, skulona w pościeli. Słyszałam rozmowy służby w ogrodzie, brzęczenie zmywanych naczyń i szuranie krzesła wleczonego na dole. Promienie słoneczne migoczące na zasłonach wyglądały bardzo ładnie, ale nie niosły pociechy. Każdy dzień oddalał mnie od matki. Poza tym myśl o towarzystwie Amelii psuła mi humor.
– O, widzę, że dobrze spałaś – powitała mnie Amerykanka, kiedy zeszłam ze schodów. Włożyła białą sukienkę z paskiem. Poza lekko opuchniętymi oczami nie zdradzała żadnych oznak wczorajszego zmęczenia.
– Niech spóźnianie się nie wejdzie ci w krew, Aniu – dodała.
– Nie lubię czekać, a zabieram cię na zakupy tylko po to, by sprawić przyjemność Siergiejowi. – Wręczyła mi portmonetkę, a kiedy ją otworzyłam, ujrzałam, że jest pełna studolarowych banknotów.
– Dajesz sobie radę z pieniędzmi, Aniu? Dobrze sobie radzisz z liczeniem? – Mówiła wysokim, poirytowanym głosem, jakby za chwilę miała wybuchnąć.
– Tak, proszę pani – odparłam. – Można mi zaufać.
– Zobaczymy. – Roześmiała się piskliwie.
Otworzyła drzwi wejściowe i przeszła przez ogród. Pobiegłam za nią. Służący właśnie naprawiał zawias furtki. Na nasz widok wybałuszył oczy ze zdumienia.
– Sprowadź natychmiast rikszę! – wrzasnęła na niego. Przenosił spojrzenie z niej na mnie, jakby usiłując znaleźć jakieś wyjście. Amelia złapała go za ramię i wypchnęła za furtkę. – Wiesz, że zawsze ma na mnie czekać. Dzisiejszy dzień nie jest wyjątkiem. Już jestem spóźniona.
Kiedy siedziałyśmy w rikszy, Amelia trochę się uspokoiła. Niemal rozbawiło ją własne zniecierpliwienie.
– Wiesz – zaczęła, szarpiąc za wstążkę, którą przywiązała kapelusz do głowy – dzisiejszego ranka mój mąż mówił tylko o tobie i o tym, jaka jesteś śliczna. Prawdziwa rosyjska piękność. – Położyła dłoń na moim kolanie. Jej ręka była zimna niczym ręka trupa. – Co ty na to, Aniu? Jesteś w Szanghaju zaledwie jeden dzień i już zrobiłaś wrażenie na mężczyźnie, którego nic nie porusza.
Amelia mnie przerażała. Było w niej coś podstępnego i ponurego. Bardziej rzucało się to w oczy teraz niż w towarzystwie Siergieja Mikołajewicza. Jej blada skóra i paciorkowate czarne oczy ostrzegały przed jadem sączącym się z pozornie gładkich słów. Łzy piekły mnie pod powiekami, zatęskniłam za siłą i ciepłem matki, za odwagą i pewnością, które zawsze czułam w jej towarzystwie.
Amelia zabrała rękę z mojego kolana i parsknęła:
– Więcej radości, dziewczyno. Jeśli nadal będziesz taka okropna, zadenuncjuję cię.
Na ulicach francuskiej dzielnicy panowała niemal świąteczna atmosfera. Wyszło słońce i kobiety w kolorowych sukienkach, sandałach i z parasolkami spacerowały po szerokich chodnikach. Handlarze wykrzykiwali słowa zachęty zza stoisk pełnych haftowanych płócien, jedwabi i koronek. Uliczni artyści zachęcali do podziwiania swoich wyczynów. Amelia kazała rikszarzowi przystanąć, abyśmy mogły popatrzeć na muzyka z małpką. Stworzonko w kapelusiku i kamizelce w czerwoną kratkę tańczyło w rytm melodii płynącej z akordeonu mężczyzny. Małpka kręciła piruety i podskakiwała niczym wytrawna artystka, a nie dzikie stworzonko, i na parę chwil zdołała przyciągnąć całkiem spory tłum. Kiedy muzyka ucichła, małpka się ukłoniła. Widownia była oczarowana. Ludzie entuzjastycznie klaskali, a zwierzątko biegało między ich nogami, wystawiając kapelusz po pieniądze. Niemal wszyscy coś do niego wrzucali. Nagle małpka skoczyła na rikszę. Amelia wpadła w popłoch, a ja zaczęłam wrzeszczeć. Małpka usadowiła się między nami i popatrzyła pełnym uwielbienia wzrokiem na Amelię. Tłum oniemiał z zachwytu. Amelia zatrzepotała rzęsami – widziała, że wszyscy na nią patrzą. Roześmiała się i przycisnęła rękę do gardła w skromnym geście, bez wątpienia fałszywym. Po chwili dotknęła uszu, wyjęła z nich perłowe kolczyki i wrzuciła je do kapelusza małpki. Widownia zaczęła krzyczeć i wiwatować na cześć bogaczki. Małpka pokicała do właściciela, ale wszyscy gapili się teraz na Amelię. Jeden z mężczyzn zaczął ją prosić o ujawnienie imienia, jednak niczym prawdziwa artystka Amelia wiedziała, kiedy opuścić tłum.
– No już – powiedziała, trącając młodego rikszarza butem. – Jedziemy.
Skręciliśmy z Drogi Tętniących Studni w wąską alejkę znaną jako Ulica Tysiąca Nocy. Skupiły się przy niej zakłady krawieckie reklamujące swoje produkty na manekinach ustawionych przed drzwiami albo, jak jeden z nich, na żywych modelach przechadzających się po wystawie. Podreptałam za Amelią na róg ulicy do małego sklepu o tak wąskich schodkach, że musiałam bardzo ostrożnie po nich stąpać. Sklep był pełen bluzek i sukienek zwisających na rozwieszonych od ściany do ściany sznurach. Tak intensywnie pachniało tu tkaninami i bambusem, że zaczęłam kichać. Zza rzędu sukienek wyskoczyła Chinka i krzyknęła:
– Halo? Halo? Przyszłaś na przymiarkę?
Kiedy jednak ujrzała Amelię, jej uśmiech zniknął.
– Dzień dobry. – Popatrzyła na nas podejrzliwie.
Amelia musnęła palcami jedwabną bluzkę i powiedziała do mnie:
– Wybierz sobie wzór, który mają dla ciebie skopiować, a uszyją ci strój w jeden dzień.
Pod jedynym oknem ustawiono niewielką otomanę i stolik, na którym walały się katalogi. Amelia podniosła jeden z nich i powoli przewracała strony. Zapaliła papierosa, rozżarzony popiół spadał na podłogę.
– Co ty na to? – mruknęła, wpatrując się w zdjęcie szmaragdowej chińskiej sukni typu szeongsam, uciętej na wysokości uda.
– To jeszcze dziewczynka. Za młoda na tę sukienkę – zaprotestowała Chinka.
– Proszę się nie martwić, pani Woo, w Szanghaju szybko się zestarzeje – parsknęła Amelia. – Zapomina pani, że sama mam dopiero dwadzieścia pięć lat.
Roześmiała się ze swojego dowcipu. Pani Woo popchnęła mnie ku ławeczce na zapleczu. Zdjęła z szyi centymetr i zmierzyła obwód mojej talii. Stałam nieruchomo, jak nauczyła mnie matka.
– Dlaczego zadajesz się z tą kobietą? – wyszeptała do mnie pani Woo. – Nie jest dobra. Jej mąż nie taki zły. Ale głupi. Jego żona umrzeć na tyfus, a on wpuścić ta kobieta w dom, bo samotny. Żaden Amerykanin jej nie chce…
Urwała, kiedy Amelia pojawiła się z plikiem zdjęć wydartych z katalogu.
– Te wybrałam, pani Woo. – Rzuciła nimi w krawcową. – Jesteśmy nocnym klubem, jak pani wie – dodała z kocim uśmiechem na twarzy. – A pani nie jest Elsą Schiaparelli, żeby nam dyktować, co powinniśmy nosić.
Zostawiłyśmy panią Woo z zamówieniem na trzy wieczorowe i cztery dzienne sukienki. Uznałam, że tylko z tych powodów Chinka znosiła arogancję Amelii. W domu towarowym przy Nanking Road zakupiłyśmy bieliznę, buty i rękawiczki. Na chodniku przed sklepem mały żebrak spisywał kawałkiem kredy swoją historię. Miał na sobie jedynie bawełnianą przepaskę na biodrach, jego skóra na ramionach i plecach była boleśnie poparzona.