Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II
Stawka Wiiksza Niz Zycie Tom – II читать книгу онлайн
Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.
O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Zmieniłeś ton.
– Okoliczności zmieniają się co chwila. Nie jestem głupi…
Czas! Kloss rozumiał, że przede wszystkim trzeba wygrać na czasie, od tego zależało życie tamtych i jego…
W drzwiach stanął SS-man.
– Przyjechały ciężarówki – zameldował.
– Precz! – ryknął Brunner. – Po co mi teraz ciężarówki? Mam wozić maszyny do zablokowanego portu? -SS-man zniknął.
– Co zamierzasz zrobić z fabryką? – zapytał Kloss.
Brunner uśmiechnął się.
– To zależy od wielu rzeczy… Od ciebie także… Mam pewną propozycję…
– Sądzisz, że będę z tobą handlował?
– Chyba tak, Hans.
– Chodzi o fabrykę i tych ludzi?
– Nie tylko, Kloss. Nie tylko. Mam jeszcze coś równie cennego… Czy możesz dać mi gwarancje?
Milczenie.
– Gwarancje – powiedział Brunner. -Ja nie mam złudzeń, mój drogi… Wiem, co warte są obietnice oficerów wywiadu. – Machnął ręką. – Ale jestem skłonny ci wierzyć. Pomyśl, że mogę zastrzelić ciebie, zlikwidować sześciuset waszych i wysadzić w powietrze fabrykę. Dużo wart jest Brunner, co? A poza tym…
– Masz także Glassa – powiedział spokojnie Kloss.
– Skąd wiesz?
– Sfingowałeś morderstwo i schowałeś gdzieś profesora. Zręczne! Ale robota niezbyt dokładna…
– Ta koszula, co? Głupstwo… Amerykanie lub Anglicy ozłociliby mnie za Glassa…
– Już nie ozłocą – rzekł Kloss: – Nam mniej na nim zależy. Chodziło o to, aby się nie ewakuował…
– Żartujesz. Pomyśl dobrze: robotnicy, fabryka i Glass. Czy to nie warte życia Brunnera? Czy nie war-te? _ powtórzył. – A tylko ja wiem, gdzie jest profesor. Zapał jeszcze papierosa. Proszę bardzo, nie krępuj się…
Kloss sięgnął do kieszeni.
– Ręce na stół! – ryknął Brunner.
Kloss wyjął zapałki.
– Jesteś cholernie nerwowy-powiedział. -Twoi SS-mani obmacali mnie dokładnie. Sądzisz, że mogłem schować broń? Nawet oficerowie polskiego wywiadu, mój drogi, nie rozporządzają nadludzkimi możliwościami.
– Więc jak będzie? – zapytał Brunner.
– Jesteś wyjątkowa kanalia, Hermann. Już wczoraj schowałeś profesora, żeby móc dzisiaj handlować. I mnie chciałeś wrobić w sfingowane morderstwo.
Sturmbannfuehrer uśmiechnął się krzywo. Słowa Klossa potraktował jak pochwałę.
– Nawet aliantom – stwierdził – będą potrzebni dobrzy specjaliści.
– Łudzisz się, Brunner.
W tej chwili mocny wybuch targnął murem fabrycznym. Terkot broni maszynowej, bliski już, nieustanny, osaczał ich ze wszystkich stron…
Przeszli przez kanał – myślał Kloss. – Przeszli przez kanał i zaskoczyli!
Pękła szyba, tynk posypał się na podłogę; światło zgasło na chwilę i zabłysnęło znowu. Brunner skoczył z fotela. Kloss wykorzystał to natychmiast. Pchnął z całej siły stół na gestapowca i chwycił jego broń.
– Nie ruszaj się, Brunner, ja też nigdy nie pudłuję…
– Oszalałeś – powiedział sturmbannfuehrer. – Przecież się dogadujemy.
Na dole w hali strzelono parokrotnie. Potem rozległ się krzyk, długi, ucichający powoli…
– Mam Glassa – szepnął Brunner.
Terkot broni maszynowej, wybuchy granatów stawały się z każdą chwilą bliższe…
– Słuchaj, Brunner – mówił cicho Kloss. – Włączysz teraz mikrofon stojący na biurku Glassa. Widzisz?
– Tak…
– Wezwiesz tutaj inżyniera, który minował fabrykę.
– Tak…
– Jak on się nazywa?
– Kroll…
– Także Kroll… Teraz rozumiem… Każesz wyłączyć zespół zaminowania. Jeśli tego nie zrobisz, zastrzelę cię.
Brunner podszedł do biurka. Nie spuszczając z oczu Klossa trzymającego gotową do strzału broń, włączył mikrofon. Krzyczał, ale jego głos ginął w terkocie broni i wybuchach granatów…
– Nic z tego, Hans, nic z tego – szeptał Brunner. -Czego się zresztą boisz? Dogadamy się… Fabryka nie wyleci w powietrze.
– Nie chcę niespodzianek. Gdzie to jest?
Sturmbannfuehrer nie zdążył odpowiedzieć… Otwarte gwałtownie drzwi odsłoniły widok na korytarz pełen dymu i szkielet dyżurki pozbawiony szklanych ścian. Na progu stał inżynier Alfred Kroll. Przyszedł tu bez wezwania. Kloss zdążył jeszcze cofnąć się za Brunnera; lufę pistoletu wpychał w plecy gestapowca. Kroll od progu widział tylko sturmbannfuehrera i stojącego za nim więźnia. Mógł się nie domyślić…
– Czy to Kroll? – szepnął Kloss. – Mów!
– Gdzie jest centrala zaminowania? – zapytał Brunner.
– W kasie pancernej. Ale możemy także uruchomić z dziedzińca, po opuszczeniu fabryki. Dołączyłem dodatkowy przewód…
– Niech pan zniszczy – rozkazał Brunner.
– Co?
– Wyłączyć! – krzyknął sturmbannfuehrer czując ciągle pod łopatką lufę pistoletu. W tej chwili bardzo bliski wybuch wstrząsnął murami; przez okno wdarły się tumany dymu i kurzu. Krótkie serie broni automatycznej zaterkotały na dziedzińcu. Brunner zachwiał się, zatoczył i odsłonił Klossa. Alfred Kroll zobaczył broń w ręku człowieka, o którym wiedział, że jest wrogiem Niemiec. Zrozumiał…
– Tchórz! – krzyknął. – Tchórz!
Wyrwał z kieszeni pistolet, który przed paroma minutami otrzymał od dowódcy ochrony fabryki. Nie celując strzelił do Klossa.
Korytarzem biegł SS-man.
– Die Polen – ryczał. – Die Polen… – Zniknął na schodach prowadzących do hali. Brunner skoczył do okna, wybił sobą futrynę i zniknął w ciemnościach.
Alfred Kroll, nie patrząc już na Klossa, podszedł do kasy pancernej. Wyłuskał z kieszeni klucz. Za chwilę połączy przewody i wszyscy, atakujący i obrońcy, SS-mani i robotnicy zginą zmiażdżeni i spopieleni w gruzach fabryki. Kloss z trudem wstawał z ziemi: prawa ręka zwisała bezwładnie, nie czuł bólu, nie słyszał wybuchów granatów, widział tylko plecy Krolla i otwierające się ciężkie pancerne drzwi… Lewą ręką sięgnął po broń leżącą na podłodze, nie zdążył, bo inżynier odwrócił się nagle… Runął na niego, wymierzył cios, potoczyli się po ziemi…
Nacierająca polska piechota osiągnęła już dziedziniec. Serie karabinów maszynowych zmiatały SS-manów z płaskiego terenu. Łamiąc kratki ogrodzenia ukazał się czołg T-34. Mijał budynki fabryczne i krusząc mur wjechał na ulicę. Żołnierze atakujących oddziałów wdzierali się już do hali. SS-mani bronili się jeszcze, bez nadziei, zażarcie, strzelając do ostatniego naboju. Tłum robotników atakował ich wewnątrz… Ogniwek i Levon, już uzbrojeni, bo odebrali pistolety inżynierom niemieckim, torowali sobie drogę do gabinetu Glassa. W dymie i kurzu nie rozróżniali twarzy, postaci, widzieli tylko sylwetki ludzkie, cienie pojawiające się i niknące w półmroku… Ta walka, zacięta i bezładna, trwała jeszcze, gdy stanęli na progu gabinetu profesora. Zobaczyli otwartą kasę pancerną, przewody i Krolla, który leżąc na ziemi usiłował dosięgnąć pistoletu. Na próżno… Kloss wybił mu broń z ręki. Wtedy Kroll ostatkiem sił zerwał się z podłogi i skoczył w kierunku kasy… Zawisł na chwilę w powietrzu, jakby pokonując niewidzialną przeszkodę i wówczas Levon strzelił… Alfred Kroll opadł na ziemię. Był to ostatni strzał w bitwie o fabrykę.
Do gabinetu Glassa wchodzili już żołnierze w polskich mundurach. Wbiegł młody oficer w stopniu kapitana. Zobaczył Klossa, który właśnie przy pomocy Levona i Ogniwka wstawał z podłogi.
– Kto to jest? – zawołał.
Nie zdążono mu odpowiedzieć. Do gabinetu wchodził pułkownik, kapitan wyprężył się natychmiast, chciał meldować, ale pułkownik machnął tylko ręką.
– Zostawcie nas samych – rozkazał.
Kapitan dopiero po chwili zrozumiał, że pułkownik ma na myśli siebie i rannego niemieckiego oficera.
– Myślę – rzekł Kloss z trudem – że będę mógł zdjąć już ten mundur.
Pułkownik podszedł do okna.
– Nie złapaliśmy Brunnera – powiedział.
Profesor Glass obudził się rano. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą niski, źle otynkowany sufit. Łóżko, na którym leżał, w niczym nie przypominało kanapki z jego domowego gabinetu. Było wąskie, żelazne, z rozprutego siennika sypała się słoma. Nic nie rozumiał, niczego nie mógł sobie przypomnieć… Skąd tu się wziął? Ile czasu minęło od chwili, gdy położył się spać w swoim gabinecie?