-->

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I, Zbych Andrzej-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I
Название: Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I
Автор: Zbych Andrzej
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 169
Читать онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I читать книгу онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I - читать бесплатно онлайн , автор Zbych Andrzej

Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.

O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 80 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Drgnął, gdy zapiszczały hamulce tuż za nim. Odwrócił się.

– Marta? – Nie ukrywał zdziwienia. – Przecież miałaś nie wychodzić z domu.

– Przywieźli rannych z jakiejś strzelaniny. Siadaj, podrzucimy cię do domu.

Zdecydował się w jednej chwili. Samochodem będzie szybciej niż Worobinowa i jej anioł stróż. Musi ich ostrzec. Co za lekkomyślność dawać tej staruszce adres meliny.

– O czym myślisz, Hans?

– Jestem śpiący i zmęczony.

– Ja też – powiedziała uśmiechając się do wspomnień sprzed godziny.

– Zatrzymaj się tutaj – powiedział do szofera – przejdę piechotą.

– Podrzucimy cię pod dom, jeśli jesteś zmęczony. Najpierw Fritz zawiezie mnie do szpitala, a potem…

– Nie, wolę się przejść.

Spojrzała na niego podejrzliwie. Nie miał czasu pomyśleć nawet, że parę godzin temu zrobiła mu scenę zazdrości o dziewczynę, którą prowadził tymi ulicami. Wyskoczył z wozu, przebiegł jezdnię, skręcił w przecznicę. Rozejrzał się, ale nie dostrzegł nic podejrzanego. Dom nie był chyba obstawiony. Wolnym krokiem przeszedł podwórze, ale na schodach zaczął biec. Zastukał w umówiony sposób. Otworzyła mu Irena z rozpuszczonymi włosami. Myła właśnie głowę, urządziła także przepierkę, bo na sznurze suszyła się bielizna. Jacek spał przykryty kożuchem po głowę.

– Zmywajcie się – powiedział od drzwi. – Budź go i uciekajcie. Idzie tutaj Worobinowa. Jest śledzona. Nie ma czasu…

Nie skończył jeszcze, gdy rozległo się ciche pukanie. Kobieta w kraciastej chustce stała w progu. Prawie jednocześnie usłyszeli pisk hamulców zatrzymywanego samochodu. Kloss podszedł do okienka, zobaczył wysypujących się SS-manów, a potem gramolącego się z kabiny Stedtkego. Poznał go nawet z tej wysokości. Cały czas jechali za śledzoną kobietą, czy agent zdążył ich zawiadomić? To teraz nie miało znaczenia. Idiotycznie wypchana torba z rysującym się kształtem akumulatora ślepego naprowadziłaby na ślad. Ale to teraz także nie miało znaczenia. SS-mani wpadli już do sieni. Nadjechała druga ciężarówka, tym razem z żandarmami. Otaczali dom. Chyba walenie okutych butów o stopnie schodów obudziło Jacka. Zerwał się, ubrany jedynie w kąpielówki, chwycił leżącego na podłodze Bergmana. Drugą ręką usiłował ściągnąć wiszącą na poręczy łóżka koszulę. Zrozumiał, co się święci. Także Irka, mocująca się z drzwiami szafy, wszystko już wiedziała. Tylko babcia Worobinowa, wyjmując z torby przykryty ziemniakami ów nieszczęsny akumulator, zdawała się niczego nie pojmować.

– Spal szyfry – powiedział Kloss. Nie wiadomo dlaczego przypomniało mu się pożegnanie z Jakubowskim. Kto inny będzie ci musiał pokazać Warszawę – pomyślał. – Spal szyfry – powtórzył głośniej – my spróbujemy ich zatrzymać.

Jacek uchylił drzwi, odbezpieczył granat i cisnął w stronę narastającego łomotu kroków. Toczył się wolno, te trzy sekundy trwały bardzo długo. Gdy wreszcie rozległ się wybuch, od impetu poleciały drzwi. Równocześnie z Jackiem Kloss puścił serię wprost w te wybite drzwi. Kątem oka dostrzegł, że babcia Worobinowa z kartoflem w dłoni pochyliła się w jakiejś nienaturalnej pozycji. Poczuł za sobą swąd dymu, pomyśłał, że Irena pewnie pali szyfry. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że dym idzie od schodów.

Chcą nas wykurzyć dymem – pomyślał – ale przedtem paru wykończymy.

Zabić ich jak najwięcej – to jedyne co im pozostało, Jackowi i jemu. Nie – tylko jemu. Jacek już od paru chwil leżał nieruchomo. W tych kąpielówkach wyglądał jak na plaży, jakby chciał sobie opalić plecy.

8

Stedtke nawet nie usiłował ukryć triumfu. Położył na biurku pułkownika teczkę z napisem „Hans Kloss".

– Jak to było?

Stedtke przysunął sobie krzesło, usiadł bez pytania. Pułkownik nie zareagował. Podsunął mu szkatułkę z papierosami o długich ustnikach.

– Ten dom był obstawiony. Mój człowiek za nią szedł. Napotkanemu żandarmowi kazał mnie zawiadomić. To wszystko.

– Nie o to pytałem. Nie interesuje mnie policyjna robota.

– Wiem. Pana pułkownika interesuje ten wzorowy, zawsze punktualny oficer.

Pułkownik milczał. Stedtke uśmiechnął się jak zwykle ironicznie. Nie powie przecież temu półślepemu ramolowi, że nie miał pojęcia, jaka zdobycz wpadnie mu w ręce. Kiedy podjechali pod tę ruderę, kiedy posłał swoich ludzi do wnętrza, a żandarmom kazał otoczyć pół ulicy, kiedy stamtąd, z góry padły pierwsze strzały, nie przypuszczał, bo nie mógł przypuszczać, że do jego ludzi, do niego wreszcie, strzela człowiek w niemieckim mundurze porucznika Abwehry. I wtedy ktoś chwycił go za ramię. Chciał odtrącić tę rękę, ale dostrzegł, że stoi za nim Marta Becher.

– Co pan robi? Proszę przestać! Niech skończą strzelać, panie Sturmfuehrer! Przecież tam jest Hans!

Niewiele mógł zrozumieć z jej bezładnych słów. Jakaś dziewczyna, Hans Kłos s z jakąś dziewczyną, potem ona go podwiozła, był zdenerwowany. Zatrzymała samochód i zobaczyła, że znowu wchodzi do tego domu, chociaż jej przysięgał, że tamtą dziewczynę widział pierwszy raz na oczy…

– Wiem – powiedział Stedtke – od początku wszystko wiedziałem. Ale dla pani gotów jestem wiele zrobić. Chce pani, żebyśmy tego agenta powiesili? Ja też mam ochotę wziąć go żywcem. Przerwać ogień! – krzyknął.

Z okna klatki schodowej i ze strychu wydobywały się kłęby dymu. Stedtke zrolował gazetę i krzyknął przez tubę:

– Nie masz żadnych szans, Kloss! Dom jest otoczony. Daję ci pięć minut czasu!

Zamiast odpowiedzi seria pistoletu zadzwoniła o blachę błotnika. Stedtke odskoczył jak oparzony, odciągnął Martę. Jakiś SS-man przejechał serią wzdłuż rynny.

– Stój – wrzasnął Stedtke. – Weźmiemy go żywcem! Jeśli nie wyjdzie za pięć minut, uwędzimy go! Przygotować świece dymne i maski przeciwgazowe.

– Panie Sturmfuehrer – powiedziała Marta – ja nie wierzę. To niemożliwe, żeby Hans…

– Z panią jeszcze pogadam – skrzywił usta. Spojrzał na zegarek. – Za minutę ruszycie. – Wyrwał maskę gazową jednemu z SS-manów, naciągnął ją sobie na twarz. Chciał być przy tym.

W domu panowała cisza. Wbiegli do sieni. SS-mani skradając się pod ścianami, Stedtke środkiem, z pistoletem gotowym do strzału. Na podeście pierwszego piętra usłyszeli odgłos wybuchu. Padli instynktownie, ale odłamki do nich nie dotarły. Granat musiał wybuchnąć wyżej. Stedtke zląkł się, że nie ujrzy Klossa żywym. Rzucił się naprzód. Przeskakiwał po trzy stopnie naraz. Na stryszku było ciemno, kłęby czarnego dymu wypełniały ciasne pomieszczenie. Dopiero po kilku chwilach dostrzegł ciało człowieka leżącego tuż za progiem. Granat musiał mu się rozerwać w rękach na wysokości twarzy, bo zamiast głowy człowiek w mundurze leutnanta Wehrmachtu miał krwawy strzęp.

– Zdążył – powiedział Stedtke. – Sam wymierzył sobie sprawiedliwość.

SS-mani przetrząsali stryszek. Obok zwłok niemieckiego oficera ułożyli porządnie martwe ciało jakiejś dziewczyny i starej kobiety w kraciastej chustce. Staruszka miała otwarte, jakby zdziwione oczy. W kącie, obok rozerwanej granatem radiostacji, dopalały się jakieś papiery. Któryś z SS-manów rzucił się w tę stronę, żeby wyciągnąć coś z ogniska, ale poruszony stos buchnął żółtawym płomieniem, niemal oślepiając gorliwego SS-mana.

Oczywiście Stedtke nie może pułkownikowi von Zanger powiedzieć, jak było naprawdę. SD jest czujna, SD wie wszystko.

– Zwracam panu uwagę, pułkowniku – skrzywił usta -że agent ulokował się właśnie w Abwehrze i tylko czujność służby bezpieczeństwa umożliwiła jego likwidację. ObergruppenFuehrer Heydrich zażądał specjalnego raportu w tej sprawie.

Von Zanger przerzucał dokumenty w teczce. Życiorys i ankieta personalna, opinie ze szkoły, zeznanie Marty Becher, stwierdzające identyfikację zwłok i raport Sturmfuehrer Stedtke. Zamknął teczkę.

– No cóż – powiedział – chyba już teraz mogę panu pogratulować awansu. Podejrzewał go pan?

– Miałem go na oku od początku, panie pułkowniku. Podobno był sprawdzany wielokrotnie w szkole Abwehry, ale nas w SS uczono, że wierzyć nie należy nikomu. Mam nauczkę, że szczególnie trzeba się przyglądać bardzo dobrym oficerom.

– Ad acta – powiedział pułkownik. – Nie chciałbym więcej wracać do sprawy tego człowieka, który od kilku miesięcy wodził nas za nos.

– SD nie pozwala się wodzić za nos.

– Kto by pomyślał! Był taki sympatyczny.

– Nordycki typ – zgodził się z nim Stedtke – zdecydowanie nordycki typ. Musiał mieć w sobie jednak trochę niemieckiej krwi, bo trzeba przyznać, że to była dobrze pomyślana i dobrze wykonana robota. Słowianie nie są do tego zdolni.

Von Zanger wpatrywał się w uśmieszek na ustach Stedtkego i zastanawiał się, czy facet kpi, czy naprawdę jest takim idiotą. Ale nie mógł tego rozstrzygnąć. Twarz Stedtkego z przylepionym na stałe do warg uśmieszkiem była dla niego zawsze zagadką.

9

Samolot przelatywał nisko nad linią frontu. Te PO-2 zawsze latają nisko. Niedostępne dla artylerii przeciwlotniczej, szybko umykające z zasięgu karabinów maszynowych małe samolociki zwiadowcze napędzają potężnego stracha niemieckim żołnierzom. Biorą się nie wiadomo skąd, znikają nie wiadomo gdzie, napełniają powietrze hałasem, podobnym do tego, gdy ktoś przejeżdża kijem po gęstym płocie. Ale ten PO-2 nie miał zadań zwiadowczych, nie przelatywał także nad linią okopów niemieckich dla siania paniki. Jego jedynym zadaniem było wziąć na pokład, jeśli pokładem można nazwać ciasne pomieszczenie za pilotem, tego człowieka otulonego kożuchem, o którym ani pilot, ani obserwator nic więcej nie wiedzą, poza tym, że ruszczyzna tego człowieka wskazuje, iż jest cudzoziemcem…

Blisko dwa tygodnie błąkał się po lesie, nim trafił na oddział partyzancki, który dzięki radiostacji miał łączność z „wielką ziemią". Trafił, to zresztą niezbyt fortunne słowo, znaleźli go nieprzytomnego, głodnego, bez dokumentów. Kiedy po tygodniu odzyskał przytomność, zobaczył pochylone nad sobą brodate twarze, przypomniał sobie Jakubowskiego. Poprosił, aby zawiadomili sztab, że jest u nich J-23. Dowódca oddziału nie zadawał zbędnych pytań. Ten samolot to odpowiedź na jego meldunek.

1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 80 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название