-->

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I, Zbych Andrzej-- . Жанр: Классическая проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I
Название: Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I
Автор: Zbych Andrzej
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 169
Читать онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I читать книгу онлайн

Stawka Wi?ksza Ni? ?ycie Tom – I - читать бесплатно онлайн , автор Zbych Andrzej

Andrzej Zbych to pseudonim autorskiego duetu, kt?ry przeszed? do historii, tworz?c „Stawk? wi?ksz? ni? ?ycie”.

O bohaterskich przygodach wojennych oficera polskiego wywiadu, dzia?aj?cego pod kryptonimem J-23. Przystojny Polak, w twarzowym mundurze oficera Abwehry, wygrywa II wojn? ?wiatow?! Wykrada najg??bsze tajemnice Rzeszy, ujawnia plany najwa?niejszych operacji wroga, kpi z wysi?k?w niemieckiego kontrwywiadu, o?miesza starania gestapo. W trudnej, niebezpiecznej s?u?bie pos?uguje si? przebieg?o?ci?, wdzi?kiem wobec dam, czujny okiem, mocnymi pi??ciami i ci?tym s?owem. Wkr?tce awansuje do stopnia kapitana, a nawet odznaczony zostaje niemieckim ?elaznym Krzy?em.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 80 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Pacjenci – oświadczył rozlewając wódkę i z przyjemnością przyglądał się, jak jadła. A ona jadła, choć wcale nie była głodna, ciągle tylko myśląc, czy zachowuje się właściwie i czy to możliwe, żeby ten człowiek…

– Musisz mi opowiedzieć, jak tam jest, jak nasze wojsko, ale to potem. Nie gniewaj się, jestem ciekawy, wszyscy jesteśmy cholernie ciekawi i czekamy. Czy możesz sobie wyobrazić, jak bardzo niecierpliwe jest już nasze czekanie… Każdy robi, co może, żeby przyspieszyć…

Ty myślisz pewno, że ja trochę wbrew zasadom konspiracji. Masz rację. Czasem mnie śmieszą te hasła, te kryptonimy… Nie mogę ze śmiertelną powagą… Nie, żebym się nie bał. Wszyscy się boją, dziecko, ale ja zawsze miałem szczęście… Widzisz, mój ojciec siedział przed wojną, a ja kończyłem medycynę i już konspiro-wałem. Tak… Taka była we mnie pewność, że trzeba przebudować świat. Przypomniała sobie styl Wandy.

– To miłe – rzekła – że mnie… doktorze – i zawahała się – przyjmujesz tak ciepło. Chciałabym jednak przejść do rzeczy.

– W porządku, poruczniku – uśmiechnął się. – Dokument dla ciebie będzie przygotowany w ciągu jutrzejszego dnia. Sądziliśmy, że to będzie mężczyzna, i stworzyliśmy już legendę: mój kuzyn, volksdeutsch z Krakowa. Będzie kuzynka. Na czwartym piętrze jest pokoik, który zajmowała moja pacjentka. Ona spędzi sporo czasu w szpitalu… jeśli w ogóle wróci. Zostawiła mi klucze. Tak będzie najbezpieczniej…

– Najbezpieczniej – powtórzyła machinalnie. – A kontakt?

– Wiem. Czy poinformowano cię?…

– Poinformowano mnie o wszystkim, co powinnam wiedzieć – oświadczyła sucho.

– Nie znam człowieka – powiedział – który powinien się do ciebie zgłosić. Zawiadomię, że jesteś. Hasło i miejsce ci podam. – On też umiał być ścisły i rzeczowy.

– Mam poważne zadanie do wykonania i muszę je wykonać.

Nie zapytał, jakie. Wydawało się Krystynie, że ogląda ją jak jakiś szczególny okaz.

– To był dla ciebie szok? – powtórzył.

– Warszawa?

– Tak. Jesteś chłodna i opanowana.

– Nie głaskano mnie – mruknęła. Starała się ciągle naśladować Wandę. – Więzienie, obóz, potem wojsko. Siedziałam przez pomyłkę.

– Pomyłkę! – powtórzył. – Oczywiście, że przez pomyłkę. Sądzę, że wykonasz swoje zadanie.

Usłyszeli dzwonek. Dwa razy, przerwa i trzeci, urywany. Doktor podszedł do okna i zdjął z parapetu duży porcelanowy wazon. Dopiero teraz zauważyła, że tam stał.

– Posiedź tutaj… To gość, na którego czekam. Przyjmę go w gabinecie.

Ogarnął ją ostry niepokój. A może to Ludwik – „Aptekarz"? Nie przemyśleli jednak takiej możliwości. Zbliżyła się cicho do drzwi; klucza nie było w zamku, mogła widzieć. Nie, to nie był Ludwik; młody mężczyzna o bujnej czuprynie. Pociągła, sympatyczna twarz, mify głos. Widziała, jak doktor z aparatu do mierzenia ciśnienia wyjmuje jakieś karteluszki.

– Są nowe zlecenia – usłyszała głos mężczyzny. – Przekaż je. Centrala pyta, czy zgłosił się łącznik.

– Tak – rzekł doktor z pewnym wahaniem – zgłosiła się łączniczka.

Wydawało się Krystynie, że młody mężczyzna się zdziwił. Ona też; przecież centrala wiedziała, że to jest kobieta. Dlaczego nie zapytano po prostu o Wandę?

– Przekażę „Aptekarzowi" – rzekł mężczyzna.

– Sam to zrobię – powiedział doktor. – Ty powinieneś jak najrzadziej bywać w aptece.

– W porządku – roześmiał się młody mężczyzna. – A ładna chociaż?

– Tak – powiedział doktor. – Ładna.

Odskoczyła od drzwi. Co zrobiłaby Wanda? Właściwie powinna mieć broń; musi zażądać, Janek powinien jej dostarczyć.

– Kto to był? – zapytała, gdy doktor wszedł do pokoju. Może nie powinna pytać.

Wahał się. – Radiotelegrafista – rzekł wreszcie. – Bardzo dzielny chłopak. Czasem myślę – mruknął – że nie nadaję się do tej roboty.

– Tacy, którzy się nie nadają – rzekła – bywają czasem najlepsi.

6

Major von Gerollis dał sygnał. Od kogo się dowiedział, że łączniczka już się zgłosiła? Kloss stał przy oknie mieszkania Abwehry na Wilczej i obserwował ulicę. Lipowsky poszedł do „Aptekarza" i powinien niedługo wrócić; telefon milczał. Był mu teraz niezbędnie potrzebny kontakt z Krystyną. Szmidt dostarczył już papiery, które wykonał z właściwą sobie pomysłowością i starą metalową skrzynkę wyglądającą istotnie tak, jakby sporo czasu leżała w ziemi. Parę raportów, parę pism, które niewiele znaczyły i wykaz sum pobieranych przez aeentów w Niemczech. Podał nazwiska kilku oficerów gestapo i Abwehry; wśród nich generała von Rundta, który wsławił się rozstrzelaniem polskich jeńców pod Kockiem. Generał Rundt będzie miał sporo kłopotów; był teraz na froncie wschodnim, jego dywizję solidnie przetrzepano. Pomyślał, że byłoby nieźle, gdyby Krysia powiedziała Lipowsky'emu, że będzie próbowała nawiązać z nim kontakt. A może to już zbyt wiele grzybów w barszczu?

Skrzynkę zakopał nad ranem nie opodal samotnie stojącej willi w Wesołej. Wiedział, że było to niegdyś jedno z mieszkań utrzymywanych przez dwójkę. Zmęczyła go ta wyprawa. Nie przestawał dręczyć lęk, czy Gerollis kazał go jednak śledzić. Czy uczyniłby to na jego miejscu? Czy istniały jakiekolwiek przesłanki, by podejrzewać Klossa? Do Wesołej pojechał pociągiem, noc spędził w lesie i dopiero rano wrócił do siebie i założył mundur. Zatelefonował natychmiast do majora. Okazało się, że nie było powodów do obaw; von Gerollis nie poszukiwał go w nocy. Zadzwonił na Wilczą dopiero po paru godzinach. – Ruszamy – powiedział.

Lipowsky się nie zjawiał. Na ulicy nie dostrzegł niczego podejrzanego. Z zakładu fryzyjerskiego naprzeciwko wychodził młody człowiek o bujnej czuprynie. Klossowi wydało się, że widział już kiedyś tę twarz.

Zadzwoniono do drzwi. Na progu stał von Gerollis po cywilnemu. Denerwuje się, pomyślał Kloss. Jeśli denerwuje się, to „Aptekarz"…

– Nie ma go jeszcze? – zapytał major.

– Czekam – zameldował Kloss.

Gerollis usiadł ciężko na krześle. – To decydująca chwila, oberleutnant – rzekł. – Odniesiemy wielki sukces. Już odnieśliśmy. Zlecenia, które ich centrala przekazuje dla J-23, wskazują na kierunek letniego natarcia bolszewików. To bardzo ważne. Oberkommando zostało poinformowane.

Twarz Klossa była nieruchoma.

– Cieszę się, panie majorze.

– Jest w tym także pański udział, Kloss – rzekł von Gerollis. Ile kosztuje dezinformowanie wroga, myślał tymczasem Kloss. Ile nas może jeszcze kosztować?

– Zawsze doceniam przeciwnika – ciągnął major. – Czy sądzi pan, że Lipowsky się nie potknie?

– Jest dobry – rzekł Kloss.

– Jedno mnie dziwi – major był ciągle niespokojny. Nawet zapalił cygaro. – Nie ma pan kawy, Kloss?

– Znajdzie się filiżanka.

– Świetnie. Otóż jedno mnie dziwi: zadania, które daje ich centrala swemu agentowi J-23, wydają się przekraczać możliwości Toczka. Ten Toczek musiał mieć… kontakty z człowiekiem, który… służy w Wehrmachcie. I to w formacjach sztabowych. Albo też istnieje jeszcze jeden agent, o którym nie wiemy… Dlatego boję się o Lipow-sky'ego.

– Mnie też by to dziwiło – rzekł Kloss. – Ale nie mam dość danych, by rozważać ten problem. Jak głęboko penetrujemy ich siatkę?

– Mam jednego agenta – rzekł von Gerollis. Był bardziej niż kiedykolwiek skłonny do szczerości. – Ale tam też działają fachowcy… Więc mój…

W tej chwili zadzwoniono do drzwi. Major zerwał się z krzesła. Na progu stał von Lipowsky!

– Melduj! – zawołał Gerollis.

– Wszystko w porządku, panie majorze – rzekł Lipowsky. – Napisałem na recepcie, którą mu podałem, że moja łączniczka jest chora. Powiedziałem hasło. W aptece nikogo nie było, potem weszła jakaś stara kobieta. Poszedł na zaplecze i wrócił z paczuszką, którą wsadziłem do kieszeni.

– Dokładniej! – mruknął major. – Jak się zachował?

– Powiedziałem hasło, a on stał przez chwilę, jakby był bardzo zdziwiony. Potem wymamrotał odzew.

– Tylko odzew, czy jeszcze coś powiedział?

– Powiedział: „Miło mi cię poznać, choć…" I wtedy weszła ta stara kobieta.

– Daj paczuszkę.

Obaj z Klossem pochylili się nad nią. Zawierała proszki w opakowaniach z łacińskim napisem. Rozrywali je kolejno i wreszcie w jednym z nich znaleźli karteczki. Lipowsky tłumaczył tekst na niemiecki.

– To są już znane mi polecenia ich centrali – mruknął von Gerollis. – Więc istotnie Toczek miał je wykonać. Zajmiemy się nim potem.

Kloss poczuł, że z trudem panuje nad sobą. Ten człowiek z Arbeitsamtu miał płacić za niego.

Na oddzielnym karteluszku była informacja: – Kontakt z ł. Targowa 11. Czwarte piętro… 12.4-6. Hasło: „Pozdrowienia od Ludwika…".

– Znakomicie – rzekł Gerollis. – Znakomicie. – Natychmiast jednak spochmurniał. – Dlaczego się zdziwił?

Sądził, że J-23 wygląda inaczej? Nie zapytał o łączniczkę. Kloss, potrzebna nam ta łączniczka! U nich też obowiązuje blokada informacji… ale są bardziej gadatliwi. Bardziej gadatliwi, niż my.

7

Wysiadła z tramwaju na Krakowskim Przedmieściu. Postanowiła ich zgubić na Starówce; wiedziała: najpierw rozpoznać, potem zgubić. Rozpoznała wcześniej: jednego spotkała dwukrotnie na klatce schodowej, gdy schodziła do sklepiku na dole, drugi – wysoki blondyn, poszedł za nią do przystanku i wsiadł do tego samego tramwaju. Nie spodziewali się zapewne, że może wiedzieć, że będzie śledzona. Poszła powoli szerokim Krakowskim i skręciła na Podwale; rozważała pierwszą rozmowę z rzekomym J-23, rozpatrywała każdy szczegół. Czy gdyby nie wiedziała, rozpoznałaby w nim niemieckiego agenta? Nie była tego pewna. Grał dobrze. Postawny mężczyzna o poważnej twarzy. Zapukał punktualnie o czwartej, stanął na progu i powiedział hasło. Wprowadziła go do wnętrza, do małego pokoju pełnego kobiecych drobiazgów, wyszywanych makatek i szmacianych pajaców. Nie zadawał pytań, rozejrzał się tylko po mieszkaniu.

– Zazdroszczę ci – powiedział – że tam wrócisz. Ja już wytrzymuję z trudem.

– Każde z nas ma inne zadanie – powiedziała sucho. Nieco ją jednak bawiła ta gra. Myślisz, że mnie nabierasz, powtarzała sobie, a to ja panuję nad sytuacją. Czy naprawdę panowała? Siedzieli przy stole, nalewała herbatę, a wtedy on wyciągnął z kieszeni płaską butelkę koniaku.

1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 80 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название