Ogniem i mieczem, tom pierwszy
Ogniem i mieczem, tom pierwszy читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Z wami żyć, z wami umierać! — mówił książę.
— Zwyciężymy! — wołali oficerowie. — Na Krzywonosa! Pod Połonne! Kto chce nas opuścić, niechaj to uczyni. Obejdziemy się bez pomocy. Nie chcemy się dzielić ni chwałą, ni śmiercią!
— Mości panowie! — rzekł na to książę. — Wola jest moja, abyśmy, nim na Krzywonosa ruszymy, zażyli choć krótkiego spoczynku, któren by siły nasze mógł restaurować. Oto już trzeci miesiąc idzie, jak nie zsiadamy prawie z koni. Od trudów, niewywczasów i zmienności aury już ciało odpada nam od kości. Koni nie mamy, piechoty nasze boso chodzą. Pójdziem tedy pod Zbaraż [1892], tam się odżywim i wypoczniem, może też coś żołnierzy skupi się do nas i z nowymi siłami ruszymy w ogień.
— Kiedy wasza książęca mość rozkaże ruszyć? — pytał stary Zaćwilichowski.
— Bez zwłoki, stary żołnierzu, bez zwłoki!
Tu książę zwrócił się do wojewody:
— A wasza miłość dokąd się chcesz udać?
— Pod Gliniany, bo słyszę, że tam się wojska kupią [1893].
— Tedy odprowadzimy waszą mość aż do spokojnej okolicy, aby wam się przypadek jaki nie trafił.
Wojewoda nie odrzekł nic, bo mu się stało jakoś niesmaczno. On księcia opuszczał, a książę mu jeszcze troskliwość okazywał i odprowadzić go zamierzał. Była-li to ironia w słowach księcia — wojewoda nie wiedział, niemniej przeto zamiaru swego nie zaniechał, bo pułkownicy książęcy coraz niechętniej na niego patrzyli i jasnym było, że w każdym innym, mniej karnym wojsku tumult by przeciw niemu powstał.
Skłonił się więc i wyszedł; pułkownicy też porozchodzili się, każdy do swojej chorągwi, aby je do pochodu sprawić; został tylko z księciem sam Skrzetuski.
— Jaki tam żołnierz pod tymi chorągwiami? — spytał książę.
— Tak przedni, że lepszego nie znaleźć. Dragonia [1894] moderowana na niemiecki ład, a w gwardii pieszej sami weterani z trzydziestoletniej wojny. Gdym ich ujrzał, myślałem, że triarii [1895] rzymscy.
— Siła ich jest?
— Dwa pułki z dragonią, razem trzy tysiące ludzi.
— Szkoda, szkoda, wielkich rzeczy można by z taką pomocą dokazać!
Cierpienie widocznie odmalowało się na twarzy księcia. Po chwili rzekł jakby sam do siebie:
— Nieszczęśnie to wybrano takich regimentarzy na te czasy klęski! Ostroróg byłby dobry, gdyby wymową a łaciną można tę wojnę zażegnać; Koniecpolski, dziewierz [1896] mój, z krwi wojowników, ale młodzik bez doświadczenia, a zaś Zasławski ze wszystkich najgorszy. Znam ja jego od dawna. Człek to małego serca i miałkiego umysłu. Jego rzecz nad dzbanem drzemać i przed się na brzuch spluwać, nie wojska sprawować… Tego ja głośno nie mówię, by nie sądzono, iż mnie invidia [1897] podnieca, ale straszne klęski przewiduję. I to teraz, teraz właśnie, tacy ludzie wzięli ster w dłonie! Boże, Boże, odwróć ten kielich [1898]! Co się też stanie z tą ojczyzną? Gdy o tym myślę, śmierci prędkiej pragnę, bom też już zmorzon bardzo, i mówię ci: niedługo odejdę. Dusza się rwie do wojny, ale ciału sił braknie.
— Wasza książęca mość powinien byś więcej zdrowia chronić, bo całej ojczyźnie siła [1899] na nim zależy, a już też znać, że trudy bardzo waszą książęcą mość poszczerbiły.
— Ojczyzna znać inaczej myśli, gdy mnie pominięto; i teraz szablę mi z ręki wytrącają.
— Gdy Bóg da, królewicz Karol [1900] infułę [1901] na koronę zmieni, będzie wiedział, kogo wynieść, a kogo karać, wasza książęca mość zaś dość potężny jesteś, by o nikogo teraz nie dbać.
— Pójdę też swoją drogą.
Książę nie spostrzegał się może, że torem innych „królewiąt” politykę na własną rękę prowadził, ale gdyby się w tym i obaczył, byłby jej nie odstąpił, bo to jedno czuł dobrze, iż honor Rzeczypospolitej ratuje.
I znów nastała chwila milczenia, którą wkrótce przerwało rżenie koni i głosy trąbek obozowych. Chorągwie szykowały się do pochodu. Głosy te zbudziły księcia z zamyślenia, trzasnął głową, jakby cierpienie i złe myśli chciał strząsnąć, po czym rzekł:
— A drogę miałeś spokojną?
— Spotkałem w lasach mszynieckich sporą watahę chłopstwa, na dwieście ludzi, którą starłem.
— Dobrze. A jeńców wziąłeś, bo to teraz ważna rzecz?
— Wziąłem, ale…
— Ale kazałeś już ich sprawić, tak?
— Nie, wasza książęca mość! Puściłem ich wolno.
Jeremi spojrzał ze zdziwieniem na Skrzetuskiego, po czym brwi jego ściągnęły się nagle.
— Cóż to? czy i ty do pokojowej partii już należysz? Co to znaczy?
— Wasza książęca mość, języka przywiozłem, bo między chłopstwem był przebrany szlachcic, który został żyw. Zaś innych puściłem, bo Bóg łaskę na mnie zesłał i pocieszenie. Karę chętnie poniosę. Ten szlachcic — to jest pan Zagłoba, któren mnie wieść o kniaziównie przyniósł.
Książę zbliżył się żywo do Skrzetuskiego.
— Żyje? Zdrowa?
— Bogu najwyższemu chwała! Tak jest!
— I gdzie się schroniła?
— Jest w Barze [1902].
— To potężna forteca. Mój chłopcze! — tu książę ręce w górę wyciągnął i wziąwszy głowę pana Skrzetuskiego ucałował go kilkakroć w czoło — Raduję się twoją radością, bo cię jak syna kocham.
Pan Jan ucałował serdecznie rękę książęcą i choć od dawna już byłby za niego chętnie krew przelał, przecie poczuł teraz na nowo, iż na jego rozkaz skoczyłby i w piekło gorejące. Tak ów groźny i okrutny Jeremi umiał sobie jednać serca rycerstwa.
— No, nie dziwię ci się, żeś tych chłopów puścił. Ujdzie ci to bezkarnie. Ale to ćwik ten szlachcic! To on ją tedy aż z Zadnieprza do Baru przeprowadził? Chwała Bogu! W tych ciężkich czasach i dla mnie to prawdziwa pociecha. Ćwik to, ćwik musi być nie lada! A dawaj no tu tego Zagłobę!
Pan Jan raźno ku drzwiom ruszył, ale w tej chwili rozwarły się one nagle i ukazała się w nich płomienista głowa pana Wierszułła, któren z nadwornymi Tatary [1903] na daleki podjazd był posłany.
— Mości książę! — zawołał oddychając ciężko. — Połonne [1904] Krzywonos wziął, ludzi dziesięć tysięcy w pień wyciął, niewiast, dzieci.
Pułkownicy zaczęli się znowu schodzić i cisnąć koło Wierszułła, przyleciał i wojewoda kijowski, książę zaś stał zdumiały, bo się nie spodziewał takiej wieści.
— Toż tam sama Ruś się zamknęła! To chyba nie może być!
— Jedna dusza żywa z miasta nie wyszła.
— Słyszysz wasza mość — rzekł książę zwracając się do wojewody — prowadźże układy z takim nieprzyjacielem, któren swoich nawet nie szczędzi!
Wojewoda sapnął i rzekł:
— O dusze pieskie! Kiedy tak, niechże diabli porwą wszystko! Pójdę jeszcze z waszą książęcą mością!
— A toś mi brat! — rzekł książę.
— Niech żyje wojewoda kijowski! — zakrzyknął stary Zaćwilichowski.
— Niech żyje zgoda!
A książę zwrócił się znów do Wierszułła:
— Gdzie ruszą z Połonnego? Nie wiadomo?
— Podobno pod Konstantynów [1905].
— O na Boga! To pułki Osińskiego i Koryckiego są zgubione, bo z piechotą ujść nie zdążą. Trzeba urazy zapomnieć i w pomoc im ruszyć. Na koń! Na koń!
Twarz książęca zajaśniała radością, a rumieniec oblał na nowo wychudłe policzki, bo droga sławy znów stanęła przed nim otworem.
Rozdział XXX
Wojska minęły Konstantynów [1906] i zatrzymały się w Rosołowcach. Wyliczył bowiem książę, iż gdy Korycki i Osiński powezmą wiadomość o wzięciu Połonnego [1907], muszą na Rosołowce się cofać, a jeśli nieprzyjaciel zechce ich gonić, to niespodzianie między całą siłę książęcą jakoby w pułapkę wpadnie i tym pewniej klęskę poniesie. Jakoż przewidywania te spełniły się w większej części. Wojska zajęły pozycje i stały cicho w gotowości do bitwy. Większe i mniejsze podjazdy rozeszły się na wszystkie strony z obozu. Książę zaś z kilku pułkami stanął we wsi i czekał. Aż wieczorem Tatarzy Wierszułła dali znać, iż od strony Konstantynowa zbliża się jakaś piechota. Usłyszawszy to książę wyszedł przede drzwi swej kwatery w otoczeniu oficerów, a z nimi kilkadziesiąt znaczniejszego towarzystwa, by patrzyć na owo wejście. Tymczasem pułki, oznajmiwszy się odgłosem trąb, zatrzymały się przede wsią, a dwaj pułkownicy biegli co prędzej, zadyszani, przed księcia, aby mu służby swoje ofiarować. Byli to Osiński i Korycki. Ujrzawszy Wiśniowieckiego, a przy nim wspaniałą świtę rycerstwa, zmieszali się bardzo, niepewni przyjęcia, i skłoniwszy się nisko czekali w milczeniu, co powie.