Ogniem i mieczem, tom pierwszy
Ogniem i mieczem, tom pierwszy читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Radźcieże, mówcie, tłumaczcie, co to się znaczy — rzekł do oficerów — bo moja głowa nic po tym!
— Przecie myślę, że ona musi być w Łubniach — rzecze pan Migurski.
— Nie może to być — odparł chorąży Zaćwilichowski — bo gdyby ona była w Łubniach, tedy Bohun co prędzej do Czehryna [1604] by się schronił, nie zaś pod hetmanów się podsuwał, o których pogromie nie mógł jeszcze wiedzieć. Jeżeli zaś semenów podzielił i gnał we dwie strony, to już, mówię waci, nie za kim innym, jeno za nią.
— A przecz [1605] o starego szlachcica i o kozaczka pytał?
— Nie potrzeba na to wielkiej sagacitatis [1606], aby odgadnąć, że jeśli uciekała, to nie w białogłowskich szatach, ale chyba w przebraniu, aby śladu za sobą nie dawać. Tak tedy mniemam, iż ten kozaczek to ona.
— O, jako żywo, jako żywo! — powtórzyli inni.
— Ba, ale kto ów szlachcic?
— Tego ja nie wiem — mówił stary chorąży — ale o to można by się i rozpytać. Musieli przecie chłopi widzieć, kto tu był i co się zdarzyło. Dawajcie no tu sam gospodarza tej chaty.
Oficerowie skoczyli i wkrótce przywiedli za kark z obory pidsusidka [1607].
— Chłopie — rzekł Zaćwilichowski — a byłeś, gdy Kozacy z Bohunem na dwór napadli?
Chłop, jako zwykle, począł się przysięgać, że nie był, że niczego nie widział i o niczym nie wie, ale pan Zaćwilichowski wiedział, z kim ma do czynienia, więc rzekł:
— O, wierę, pogański synu, żeś ty siedział pod ławą, gdy dwór rabowali! Powiedz to innemu — ot, tu leży czerwony złoty, a tam czeladnik z mieczem stoi — obieraj! W ostatku i wieś spalimy, krzywda ubogim ludziom przez ciebie się stanie.
Dopieroż pidsusidok jął opowiadać, co widział. Gdy Kozacy hulać na majdanie przede dworem poczęli, tedy poszedł z innymi zobaczyć, co się dzieje. Słyszeli, że kniaziowa i kniazie pobici, ale że Mikołaj atamana poranił, któren też leży jak bez duszy. Co się z panną stało, nie mogli się dopytać, ale drugiego dnia świtaniem zasłyszeli, że uciekła z jednym szlachcicem, który z Bohunem przybył.
— Ot, co jest! ot, co jest! — mówił pan Zaćwilichowski. — Masz, chłopie, czerwony złoty: widzisz, żeć krzywda się nie dzieje. A ty widział tego szlachcica? Czy to kto z okolicy?
— Widział ja jego, pane, ale to nietutejszy.
— A jakże wyglądał?
— Gruby, pane, jak piec, z siwą brodą. A proklinaw kak didko [1608]. Ślepy na jedno oko.
— O dla Boga! — rzecze pan Longinus — taż to chyba pan Zagłoba!… albo kto? a?
— Zagłoba? Czekaj wać! Zagłoba. Mogłoby to być! Oni w Czehrynie [1609] się z Bohunem powąchali, pili i w kości grali. Może to być. Jego to konterfekt [1610].
Tu pan Zaćwilichowski zwrócił się znów do chłopa:
— I to ów szlachcic z panną uciekł?
— Tak jest. Tak my słyszeli.
— A wy znacie Bohuna dobrze?
— Oj i oj! pane. On tu przecie miesiącami przesiadywał.
— A może ów szlachcic za jego wolą ją uwiózł?
— Gdzie tam, pane! On Bohuna związał i żupanikiem okręcił, a pannę, mówili, porwał, że tyle ją oko ludzkie widziało. Ataman tak wył, jak siromacha [1611]. Do dnia kazał się między konie uwiązać i do Łubniów [1612] pognał, ale nie zgonił. Potem też gnał w inną stronę.
— Chwała bądź Bogu! — rzecze Migurski — to ona może być w Łubniach, bo że gonili i ku Czerkasom [1613], to nic nie znaczy; nie znalazłszy jej tam, próbowali tu.
Pan Skrzetuski klęczał już i modlił się żarliwie.
— No, no! — mruczał stary chorąży — nie spodziewałem się po Zagłobie tego animuszu, by on z tak bitnym mężem, jako jest Bohun, zadrzeć się ośmielił. Prawda, że panu Skrzetuskiemu bardzo był życzliwy za ów trójniak łubniański, któryśmy razem w Czehrynie pili, i nieraz mnie o tym mówił, i zacnym kawalerem go nazywał… No, no! aż mnie się w głowie nie mieści, bo i za Bohunowe pieniądze wypił on przecie niemało. Ale by Bohuna miał związać, a pannę porwać — tak śmiałego postępku od niego nie wyglądałem, gdyżem miał go za warchoła i tchórza. Obrotny on jest, ale kolorysta z niego wielki, a u takich ludzi cała odwaga zwykle w gębie spoczywa.
— Niechże on sobie będzie, jaki chce, dość, że kniaziównę z rąk rozbójnickich wydostał — rzecze pan Wołodyjowski. — A że, jak widać, na fortelach mu nie zbywa, więc pewnikiem tak z nią umknie, by od nieprzyjaciół był bezpieczny.
— Jego własne gardło w tym — odpowiedział Migurski.
Po czym zwrócił się do pana Skrzetuskiego:
— Pocieszże się, towarzyszu miły!
— Jeszcze ci wszyscy będziem drużbowali!
— I popijemy się na weselu.
Zaćwilichowski dodał:
— Jeśli on uciekał za Dniepr, a o pogromie korsuńskim się dowiedział, to powinien był do Czernihowa [1614] się zwrócić, a w takim razie w drodze go dognamy.
— Za pomyślny koniec trosków [1615] i umartwień naszego przyjaciela! — zawołał Śleszyński.
Poczęto wznosić wiwaty dla pana Skrzetuskiego, kniaziówny, ich przyszłych potomków i pana Zagłoby, i tak schodziła noc. Świtaniem zatrąbiono wsiadanego — wojska ruszyły do Łubniów [1616].
Pochód odbywał się szybko, gdyż hufce książęce szły bez taborów. Chciał był pan Skrzetuski z tatarską chorągwią naprzód skoczyć, ale zbyt był osłabiony, zresztą książę trzymał go przy swej osobie, bo życzył mieć relację z namiestnikowego posłowania do Siczy [1617]. Musiał więc rycerz sprawę zdawać, jako jechał, jak go na Chortycy [1618] napadli i do Siczy powlekli, tylko o swych certacjach [1619] z Chmielnickim zamilczał, by się nie zdawało, że sobie chwalbę czyni. Najbardziej zalterowała księcia wiadomość o tym, że stary Grodzicki prochów nie miał i że przeto długo się bronić nie obiecywał.
— Szkoda to jest niewypowiedziana — mówił — bo siła [1620] by ta forteca mogła rebelii przeszkadzać i wstrętów czynić. Mąż też to wielki jest pan Grodzicki, prawdziwe Rzeczypospolitej decus et praesidium [1621]. Czemuż on jednak do mnie po prochy nie przysłał? Byłbym mu był z piwnic łubiańskich udzielił.
— Sądził widać, że hetman wielki [1622]ex officio [1623] powinien był o tym pamiętać — rzekł pan Skrzetuski.
— A wierzę… — rzekł książę i umilkł.
Po chwili jednak mówił dalej:
— Wojennik to stary i doświadczony, hetman wielki, ale zbyt on dufał w sobie, i tym się zgubił. Wszakże on całą tę rebelię lekceważył i gdym mu się z pomocą kwapił, wcale nie chciwie mnie wyglądał. Nie chciał się z nikim sławą dzielić, bał się, że mnie wiktorię [1624] przypiszą…
— Tak i ja mniemam — rzekł poważnie Skrzetuski.
— Batogami zamierzał Zaporoże uspokoić, i ot, co się zdarzyło. Bóg pychę skarał. Pychą też to, Bogu samemu nieznośną, ginie ta Rzeczpospolita i podobno nikt tu nie jest bez winy…
Książę miał słuszność, gdyż nawet i on sam nie był bez winy. Nie tak to dawno jeszcze, jak w sprawie z panem Aleksandrem Koniecpolskim o Hadziacz książę wjechał w cztery tysiące ludzi do Warszawy, którym rozkazał, aby jeśli będzie zmuszony do przysięgi w senacie, do izby senatorskiej wpadli i wszystkich siekli. A czynił to nie przez co innego, jeno także przez pychę, która nie chciała pozwolić, by go do przysięgi pociągano, słowom nie wierząc.