Ogniem i mieczem, tom pierwszy
Ogniem i mieczem, tom pierwszy читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Grały jej tedy do snu derkacze i przepiórki, migotały gwiazdy, gdy powiew poruszył gałęzie, brzęczały chrząszcze na dębowych liściach — i usnęła wreszcie. Ale noce w pustyni mają także swoje niespodzianki. Szaro już było, gdy uszu jej doszły z dala jakieś straszne głosy, jakieś harkotania, wycia, chrapania, później kwik tak bolesny i przeraźliwy, że krew ścięła się w jej żyłach. Zerwała się na równe nogi okryta zimnym potem, przerażona i niewiedząca, co czynić. Nagle w oczach jej mignął Zagłoba, który leciał bez czapki w stronę tych głosów, z pistoletami w ręku. Po chwili rozległ się jego głos: „U-ha! u-ha! siromacha [1424]!” — huknął wystrzał i wszystko umilkło. Helenie zdawało się, że wieki czeka; na koniec przecie poniżej brzegu usłyszała znów Zagłobę.
— A żeby was psi [1425] pojedli! Żeby was ze skóry obdarto! Żeby was Żydzi na kołnierzach nosili!
W głosie Zagłoby brzmiała prawdziwa desperacja.
— Mości panie, co się stało? — pytała dziewczyna.
— Wilcy [1426] konie porżnęli.
— Jezus Maria! Oba?
— Jeden zarżnięty, drugi skaleczon tak, że stajania nie ujdzie. W nocy odeszły nie dalej, jak trzysta kroków, i już po nich.
— Cóż teraz poczniem?
— Co poczniem? Wystrużemy [1427] sobie kije i siądziemy na nie. Czy ja wiem, co poczniem? Ot, czysta desperacja! Mówię waćpannie, że diabeł wyraźnie zawziął się na nas — co i nic dziwnego, bo musi on być Bohunowi przyjacielem albo zgoła krewnym. Co poczniem? Jeśli wiem, to niech się w konia zmienię, przynajmniej waćpanna będziesz miała na czym jechać. Szelmą [1428] jestem, jeśli kiedy byłem w podobnej imprezie.
— Pójdziemy pieszą…
— Dobrze to waćpannie przy jej dwudziestu leciech, ale nie mnie przy mojej cyrkumferencji [1429] chłopską modą podróżować. Choć i to źle mówię, bo tu lada chłop na szkapę się zdobędzie, a psi [1430] tylko chodzą na piechotę. Czysta desperacja, jak mnie Bóg miły. Jużci, nie będziem tu siedzieć, tylko pójdziemy, ale kiedy zajdziemy do onej Zołotonoszy? — nie wiem. Jeśli uciekać nawet i na koniu niemiło, to na piechotę ostatnia rzecz. Tedy przygodziło się już nam, co się mogło najgorszego przygodzić. Kulbaki [1431] musimy zostawić, a co do gęby włożyć, to na własnym karku dźwigać.
— Nie pozwolę ja na to, abyś waćpan sam dźwigał, a co będzie trzeba, to i ja też poniosę.
Zagłoba udobruchał się widząc takową determinację dziewczyny.
— Moja mościa panno — rzekł — a toż chyba byłbym Turkiem albo poganinem, gdybym na to pozwolił! Nie do dźwigania to te bieluchne rączki, nie do dźwigania te strzeliste pleczyki [1432]. Jakoś Bóg da, że i sam poradzę, jeno wypoczywać często muszę, bo nadtom był zawsze wstrzemięźliwy w jedle [1433] i napoju, od czego mam teraz dech krótki. Weźmiemy czapraki do spania i żywności trochę, a zresztą niewiele już jej zostanie licząc, że zaraz trzeba się dobrze pokrzepić.
Jakoż zabrali się do posiłku, przy którym pan Zagłoba, porzuciwszy swą zachwalaną wstrzemięźliwość, starał się o dech długi. Koło południa przyszli nad bród, którym widocznie od czasu do czasu przejeżdżali ludzie i wozy, bo po obu brzegach były ślady kół i kopyt końskich.
— Może to droga do Zołotonoszy? — rzekła Helena.
— Ba, nie ma się kogo spytać.
Ledwie pan Zagłoba skończył mówić, gdy z oddali doszedł ich uszu głos ludzki.
— Czekaj waćpanna, ukryjmy się — szepnął Zagłoba.
Głos zbliżał się coraz bardziej.
— Widzisz co waćpan? — spytała Helena.
— Widzę.
— Kto się zbliża?
— Dziad-ślepiec z lirą. Wyrostek go prowadzi. Teraz buty zdejmują. Przejdą ku nam przez rzekę.
Po chwili pluskanie wody oznajmiło, że istotnie przechodzą.
— Zagłoba wraz z Heleną wyszli z ukrycia.
— Sława Bohu! — rzekł głośno szlachcic.
— Na wiki wikiw — odpowiedział dziad. — A kto tam jest?
— Chrześcijanie. Nie bój się, dziadu, naści ortę.
— Szczob wam światyj Mikołaj daw zdorowla i szczastje [1434].
— A skąd, dziadu, idziecie?
— Z Browarków.
— A ta droga dokąd prowadzi?
— Do chutoriw, pane, do seła [1435]…
— A do Zołotonoszy nią dojdzie?
— Można, pane.
— Dawnoście wyszli z Browarków?
— Wczoraj rano, pane.
— A w Rozłogach byliście?
— Byli. Ale powiadają, że tam łycary prijszli, szczo bitwa buła [1436].
— Któż to powiadał?
— W Browarkach powiadali. Tam jeden z kniaziowej czeladzi przyjechał, a co powiadał, strach!
— A wyście go nie widzieli?
— Ja, pane, nikogo nie widzę, ja ślepy.
— A ówże wyrostek?
— On widzi, ale on niemowa, ja jeden jego rozumiem.
— Daleko też stąd do Rozłogów, bo my tam właśnie idziemy?
— Oj! Daleko!
— Więc powiadacie, żeście byli w Rozłogach?
— Byli, pane.
— Tak? — rzekł pan Zagłoba i nagle chwycił za kark wyrostka.
— Ha, łotry, złodzieje, łajdaki, na przeszpiegi chodzicie, chłopów do buntu podmawiacie! Hej, Fedor, Olesza, Maksym, brać ich, obedrzeć do naga i powiesić albo utopić! Bij ich, to buntownicy, szpiegi, bij, zabijaj!
Począł szarpać wyrostka i potrząsać nim silnie, i krzyczeć coraz głośniej. Dziad rzucił się na kolana prosząc o miłosierdzie, wyrostek wydawał przeraźliwe głosy właściwe niemowom, a Helena spoglądała ze zdumieniem na ową napaść.
— Co waćpan robisz? — pytała nie wierząc własnym oczom.
Ale pan Zagłoba wrzeszczał, przeklinał, poruszał całe piekło, wzywał wszystkich nieszczęść, klęsk, chorób — groził wszelkimi rodzajami mąk i śmierci.
Kniaziówna myślała, że mu się rozum pomieszał.
— Umykaj! — wołał na nią — nie przystoi ci patrzyć na to, co się tu stanie, umykaj, mówię.
Nagle zwrócił się do dziada:
— Zdejmuj przyodziewek, capie, a nie, to cię tu potnę na sztuki.
I obaliwszy wyrostka na ziemię począł go własnymi rękami obdzierać. Dziad, przerażony, zrzucił co prędzej lirę, torbę i świtkę.
— Zdziewaj wszystko!… Bogdaj cię zabito! — wrzeszczał Zagłoba.
Dziad począł ściągać koszulę.
Kniaziówna widząc, na co się zanosi, oddaliła się spiesznie, aby swej skromności widokiem nagich członków nie obrazić, a za uciekającą goniły jeszcze przekleństwa Zagłoby.
Oddaliwszy się znacznie, zatrzymała się, nie wiedząc sama, co począć. W pobliżu leżał pień obalonego przez wichry drzewa, siadła więc na nim i czekała. Do uszu jej dochodziły wrzaski niemowy, jęki dziada i warchoł czyniony przez pana Zagłobę.
Wreszcie umilkło wszystko. Słychać było tylko świergotanie ptaków i szmer liści. Po chwili dało się słyszeć sapanie i ciężki chód ludzki.
Był to pan Zagłoba.
Na ramieniu niósł przyodziewek zdarty z dziada i pacholęcia, w ręku dwie pary butów i lirę. Zbliżywszy się począł mrugać swoim zdrowym okiem, uśmiechać się i sapać.
Widocznie był w doskonałym humorze.
— Żaden woźny w trybunale nie nakrzyczy się tak, jakom się ja nakrzyczał! — rzekł. — Ażem ochrypł. Ale mam, czegom chciał. Wypuściłem ich nagich, jak ich matka porodziła. Jeśli mnie sułtan nie zrobi baszą albo hospodarem wołoskim [1437], to jest niewdzięcznikiem, gdyż przysporzyłem dwóch tureckich świętych. O łajdaki! Prosili, by im też choć koszule zostawić! Alem im rzekł, iż dość powinni być wdzięczni, że ich przy żywocie zostawiam. A zobacz no waćpanna. Wszystko nowe, i świty, i buty, i koszule. Maż [1438] tu być porządek w tej Rzeczypospolitej, gdy chamstwo tak zbytkownie się ubiera? Ale oni byli na odpuście w Browarkach, gdzie niemało zebrali grosiwa, toż sobie kupili wszystko nowe na jarmarku. Niejeden szlachcic tyle nie wyorze w tym kraju, ile dziad wyżebrze. Odtąd porzucam rycerskie rzemiosło, a będę dziadów na gościńcach obdzierał, bo widzę, że eo modo [1439] prędzej do fortuny dojść można.