Potop, tom trzeci
Potop, tom trzeci читать книгу онлайн
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Podrwili boćwinkowie [269]! — zawołał Zagłoba. — Ha! trudno! Musim znów dziurę w Rzeczypospolitej na współkę łatać!
— Waćpan na litewskie wojsko nie gadaj — odparł Charłamp. — Carolus jest wojennik wielki i nie sztuka z nim przegrać. A wyście to, koroniarze [270], nie podrwili pod Ujściem, a pod Wolborzem, a pod Sulejowem, a w dziesięciu innych miejscach? Sam pan Czarniecki przegrał pod Gołębiem! Dlaczego nie miał przegrać i pan Sapieha, zwłaszcza gdyście go, jako sierotę, samego zostawili?
— A cóż my to na tańce pod Warkę poszli? — rzekł z oburzeniem Zagłoba.
— Wiem, że nie na tańce, jeno na bitwę, i Bóg dał wam wiktorię. Ale kto wie, czy nie lepiej było nie chodzić, bo u nas powiadają, że wojsko obojga narodów, każde z osobna, może być pobite, ale w kupie i sam piekielny komput [271] mu nie poradzi.
— Może to być — rzekł Wołodyjowski — ale co wodzowie uradzili, w to nam nie wchodzić. Nie bez tego też, żeby waszej winy nie było!
— Musiał tam Sapio pokawić, już ja go znam! — rzekł Zagłoba.
— Temu nie mogę negować! — mruknął pod nosem Charłamp.
Tu umilkli na chwilę, jeno od czasu do czasu spoglądali na się ponuro, bo im się wydało, że szczęście Rzeczypospolitej psuć się na nowo poczyna, a przecie tak niedawno pełni byli wszyscy ufności i nadziei.
Wtem Wołodyjowski rzekł:
— Pan kasztelan powraca!
I wyszedł z izby.
Kasztelan powracał rzeczywiście; Wołodyjowski wybiegł przeciw niemu i z dala począł wołać:
— Mości kasztelanie! Król szwedzki zgwałcił litewskie wojsko i z saku umknął. Jest tu towarzysz z listami od pana wojewody wileńskiego.
— Dawaj go sam [272]! — krzyknął Czarniecki. — Gdzie on jest?
— U mnie. Zaraz go przystawię.
Lecz pan Czarniecki tak przyjął do serca wiadomość, że nie chciał czekać, jeno natychmiast zeskoczył z kulbaki i wszedł do kwatery Wołodyjowskiego.
Porwali się z ław wszyscy, widząc go wchodzącego, on zaś ledwie im głową skłonił, już rzekł:
— Proszę o listy!
Charłamp podał mu zapieczętowane pismo. Kasztelan poszedł z nim przed okno, bo w chałupie było ciemno, i począł je czytać ze zmarszczoną brwią i troską w twarzy. Od czasu do czasu gniew błyskał mu w obliczu.
— Zalterował [273] się pan kasztelan — szeptał do Skrzetuskiego Zagłoba — obacz, jak mu dzioby poczerniały; zaraz i szeplenić zacznie, co zawsze czyni, gdy go cholera chwyci.
Wtem pan Czarniecki skończył czytać, przez chwilę całą pięścią kręcił brodę i myślał, na koniec ozwał się dźwiękliwym, niewyraźnym głosem:
— A pójdź no tu bliżej, towarzyszu!
— Do usług waszej dostojności!
— Gadaj prawdę — rzekł z przyciskiem kasztelan — bo ta relacja tak misternie haftowana, iż rzeczy dojść nie mogę… Jeno… gadaj prawdę… nie koloryzuj: wojska rozproszone?
— Nijak nie rozproszone, mości kasztelanie.
— A ile dni wam potrzeba, byście się znów zebrali?
Tu Zagłoba szepnął do Skrzetuskiego:
— Chce go, jako to mówią, z mańki zażyć.
Lecz Charłamp odpowiedział bez wahania:
— Skoro wojsko nie rozproszone, to mu się zbierać nie trzeba. Prawda jest, że pospolitaków z dwieście koni nie mogliśmy się dorachować, gdym odjeżdżał, których i między poległymi nie było, ale to zwykła rzecz i komput na tym nie cierpi, a nawet pan hetman ruszył za królem w dobrym porządku.
— Armat nie straciliście, mówisz, nic?
— Owszem. Straciliśmy cztery, które Szwedzi, nie mogąc ich zabrać, zagwoździli.
— Widzę, że prawdę mówisz; powiadaj tedy, jako się wszystko odbyło?
— …Incipiam [274]! — rzekł Charłamp. — Kiedyśmy to ostali sami, postrzegł się nieprzyjaciel, iże zawiślańskich wojsk nie masz, jeno partie i kupy niesforne na ich miejscu. Myśleliśmy, a właściwie mówiąc, pan Sapieha myślał, że na tamtych uderzą, i jakie takie posiłki im ekspediował, ale nieznaczne, by siebie nie osłabić. Tymczasem u Szwedów krętanina i szum jakoby w ulu. Pod wieczór poczęli zbliżać się tłumami do Sanu. Byliśmy w kwaterze wojewodzińskiej. Przyjeżdża ten pan Kmicic, który się Babiniczem teraz zowie, żołnierz przedni, i daje znać. A pan Sapieha właśnie do uczty zasiadał, na którą się siła [275] szlachcianek aż spod Kraśnika i Janowa nazjeżdżało… że to pan wojewoda lubi płeć białogłowską.
— I uczty lubi! — przerwał Czarniecki.
— Nie masz mnie przy nim, nie ma go kto do temperancji [276] nakłaniać! — przerwał Zagłoba.
Na to pan Czarniecki:
— Może prędzej będziesz waść przy nim, niż myślisz, zaczniecie się we dwóch temperować!
Tu zwrócił się do Charłampa:
— Mów dalej.
— Babinicz tedy daje znać, a wojewoda na to: „Symulują tylko, że chcą następować! Nie przedsięwezmą nic! Prędzej (powiada) przez Wisłę zechcą się przebierać, ale mam ja na nich oko i wtedy sam nastąpię. Tymczasem (powiada) nie psujmy sobie uciechy, żeby nam było dobrze!” Poczynamy tedy jeść i pić. A i kapela poczyna rżnąć, sam wojewoda prosi do tańca.
— Dam ja mu tańce! — przerwał Zagłoba.
— Cicho waść! — rzekł Czarniecki.
— Wtem znów przylatują od brzegu, że szum okrutny. Nic to! Wojewoda pazia w ucho: „Będziesz mi tu lazł!” Tańcowaliśmy do świtania, spaliśmy do południa. O południu patrzym, aż już szańce srogie stoją, a na nich ciężkie działa, kartauny [277]. Dają też czasem ognia, a co kula padnie, to jak ceber! Jedna taka na nic okop zaprószy!
— Nie powiadaj konceptów — przerwał Czarniecki — boś nie u hetmana!
Charłamp zmieszał się mocno i tak dalej mówił:
— O południu wyjechał sam wojewoda. Szwedzi zaś pod osłoną owych szańców zaczęli stawiać most. Pracowali do wieczora, z wielkim naszym podziwem, bośmy byli tego mniemania, że zbudować go zbudują, ale przejść po nim nie zdołają. Na drugi dzień jeszcze budują. Począł wojewoda sprawiać wojska, bo i sam już myślał, że będzie batalia.
— Tymczasem most był pozór, a przeszli poniżej przez inny i z boku was zaszli? — przerwał Czarniecki.
Charłamp wytrzeszczył oczy, otworzył usta, przez chwilę milczał zdumiony, na koniec rzekł:
— To wasza dostojność miała już relację?
— Nie ma co! — szepnął Zagłoba — co wojny tyczy, nasz dziad w lot zgadnie, jakoby właśnie patrzył na sprawę!
— Mów dalej! — rzekł Czarniecki.
— Przyszedł wieczór. Wojska stały w gotowości, ale z pierwszą gwiazdą znowu była uczta. Tymczasem rano Szwedzi już przeszli przez ów drugi most, który poniżej zbudowali, i zaraz nastąpili. Stała od krańca chorągiew pana Koszyca, żołnierza dobrego. Ten w nich! Skoczą mu w pomoc pospolitacy, którzy byli najbliżej, ale kiedy to pluną do nich z armat — w nogi! A pan Koszyc poległ i ludzi jego okrutnie naszarpano. Dopieroż pospolitacy, wpadłszy hurmem na obóz, wszystkich pomieszali. Co było gotowych chorągwi, to poszły, ale nie sprawiły nic, jeszcześmy armaty stracili. Gdyby więcej dział i piechoty było przy królu, sroga byłaby klęska, ale szczęściem większa część pieszych regimentów, wraz z armatami, odpłynęła nocą szmagami, o czym także nikt u nas nie wiedział.
— Sapio pokawił! Z góry wiedziałem! — zawołał Zagłoba.
— Przejęliśmy korespondencję królewską — rzekł Charłamp — którą Szwedzi zronili [278]. Czytali w niej żołnierze, że król do Prus ma iść, by z elektorskimi nazad wrócić, gdyż pisze, że samymi szwedzkimi siłami nie da sobie rady.
— Wiem o tym — odrzekł Czarniecki — pan Sapieha przysłał mi ten list.
