Tajemnica Kaszl?cego Smoka
Tajemnica Kaszl?cego Smoka читать книгу онлайн
Czy znasz pasjonuj?ce ksi??ki Alfreda Hitchcocka o przygodach Trzech Detektyw?w? Ksi??ki te tworz? najpopularniejszy ameryka?ski cykl powie?ci dla m?odych czytelnik?w. Ich bohaterami s? trzej detektywi-amatorzy: Jupiter, Pete i Bob, mieszka?cy kalifornijskiego miasteczka Rocky Beach. Sympatyczni i pe?ni fantazji ch?opcy prze?ywaj? wiele niezwyk?ych przyg?d, tropi? i ujmuj? gro?nych przest?pc?w. LJdajc im si? rozwi?zywa? skomplikowane zagadki kryminalne, nad kt?rymi czasem biedz? si? doro?li. Alfred Hitchcock, znakomity re?yser, mistrz suspensu ofiarowuje w tych ksi??kach m?odym czytelnikom to, co charakterystyczne by?o dla jego film?w: pe?n? napi?cia i nieoczekiwanych zwrot?w akcj?, mro??ce krew w ?y?ach wydarzenia oraz zaskakuj?ce pointy. Przygody Trzech Detektyw?w s? lektur?, od kt?rej nie mo?na si? oderwa?!
Przyjaciele zajmuja si? praw? potwora, kt?ry kaszle. Zaczynaj? od przeszukania pla?y. Znajduj? tam wiele ciekawych rzeczy. Na szcz??cie dzi?ki pomys?owo?ci Jupego udaje im si? rozwik?a? t? tajemnic?.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Uciekajcie, durnie! – mruknął pogardliwie Arthur Shelby. A potem rzucił obu chłopcom zaintrygowane, taksujące spojrzenie.
– Sprytnie to obmyśliliście – powiedział sucho. – Ale trochę aż za sprytnie. Straciłem przez was majątek i nie widzę możliwości, abyście mogli wyjść z tego cało.
Włożył rękę do drugiej kieszeni płaszcza, ale tym razem wyjął groźniejszy przedmiot niż przedtem.
– Proszę nie strzelać! – jęknął Bob.
Shelby odpowiedział mu chłodnym skinieniem głowy.
– Złazić stamtąd, natychmiast! – rzucił. – A następnym razem, gdybyście chcieli porwać jakiś pojazd wielkości autobusu, polecam wam usilnie, żebyście przećwiczyli podwójne wysprzęglanie przy zmianie biegów – dodał z ironicznym wyrazem twarzy, kiedy Jupe i Bob znaleźli się na dole. Potem odwrócił się w kierunku ciemnego kąta, skąd biła na ściany tunelu rozszerzająca się smuga światła.
– Ej, tam! – krzyknął. – Wyłącz ten projektor i chodź tu. No, już! Ostrzegam cię, mam w ręku pistolet!
Wypełniające tunel dzikie wrzaski ucichły. Mrówki atakujące ściany, rozpłynęły się w mroku.
– Niech pan nie strzela! – krzyknął Pete. – Już idę!
Z ciemności wyłoniła się jego wysoka sylwetka. Pete podszedł powoli do stojących obok nieruchomego smoka kolegów, przyglądając się im ze zdumieniem.
– On rzeczywiście nie jest prawdziwy? – zapytał Jupe'a.
Jupe potrząsnął głową.
– Nie bardziej, niż twoje gigantyczne mrówki – rzucił ze złością Shelby. Popatrzył na chłopców, a potem na pistolet w swej dłoni. – Bardzo mi was żal, chłopcy, naprawdę bardzo. Ale nie powinniście byli wtykać nosa w nie swoje sprawy…
Urwał nagle, nieruchomiejąc z wyciągniętą przed siebie, drżącą ręką. Tunel wypełnił się dziwnymi, głośnymi zawodzeniami.
– Aaaaaaaaaa… oooooo… oooo!
– Och, nie! Dość tego! – krzyknął Shelby. A potem błyskawicznym ruchem wyjął z kieszeni cienką, podobną do trzcinki rurkę, tę samą, którą posłużył się wcześniej, i włożył ją do ust. I tym razem nie ozwał się żaden dźwięk.
Ogromna ściana zasunęła się z turkotem.
Jupiter uśmiechnął się, nasłuchując uważnie. Zapalił latarkę.
W smudze jasnego światła ukazała się gromada biegnących ku nim wielkimi skokami czarnych, podobnych duchom cieni. Coraz bliżej jarzyły się ich dzikie ślepia i błyszczały ostre zęby w półotwartych groźnie szczękach.
– Uważajcie! – krzyknął Pete. – Znowu te włochate bestie…
Urwał nagle, jakby go zatkało, i uśmiechnął się z zażenowaniem.
– To znaczy… chciałem powiedzieć… psy – dodał spokojniejszym tonem. – O rany! Ale ze mnie naiwniak!
Arthur Shelby nachmurzył się.
– Za późno – burknął niezadowolony.
Pierwsze z nadbiegających zwierząt zakręciło się wokół nich z radosnym szczekaniem. Jego długi, podobny do miotły ogon chwiał się szaleńczo na wszystkie strony. Kasztanoworude kędziory połyskiwały w świetle latarki.
– Korsarz! – wykrzyknął Jupe. – To ty? Wróciłeś tutaj?
Rosły seter wyminął jego wyciągnięte ręce i skoczył ku Shelby'emu. Rudowłosy mężczyzna cofnął się, wyciągając w stronę psa rękę trzymającą pistolet.
– Idź stąd, Korsarz! – warknął ostro. – Ostrzegam cię… po raz ostatni… Do domu!
Pies potrząsnął długimi uszami i zakręcił się wokół niego. Podbiegły pozostałe psy, przypierając Shelby'ego do ściany tunelu.
Merdając ogonami, zaczęły skakać ku niemu z wesołym poszczekiwaniem. Shelby jeszcze raz próbował opędzić się od nich uzbrojoną w pistolet ręką. Na jego bladej twarzy pokazały się kropelki potu.
– Panie Shelby, niech się pan nie wysila – powiedział Jupe. – I tak nie zdobędzie się pan na to, aby zacząć do nich strzelać. Za bardzo je pan lubi. A one po prostu szaleją za panem.
Shelby popatrzył na skaczące wokół niego psy i opuścił pistolet.
– Tak, tak – mruknął z markotną miną. – Szaleją za mną. Rzeczywiście, to prawda.
Spojrzał obojętnym wzrokiem na ledwo widoczny w jego dłoni, metalowy przedmiot, wzruszył ramionami i schował go w kieszeni. A potem schylił się i zaczął odruchowo głaskać łby uszczęśliwionych zwierzaków.
– I co dalej? – mruknął pod nosem, najwyraźniej kierując to pytanie do siebie.
– Gdyby zechciał mnie pan posłuchać, to mam pewien pomysł – powiedział Jupe.
– Naprawdę? – spytał Shelby, świdrując krępego chłopca swymi bladymi oczami.
Jupiter kiwnął głową.
– Tak, proszę pana. Opiera się on głównie na fakcie, że w rzeczywistości nie jest pan wcale chciwym kryminalistą, ale doskonałym dowcipnisiem. Chce pan posłuchać?
Rudowłosy mężczyzna kiwnął oschle głową.
– Trzeba odnieść wszystko na miejsce. Jeżeli pan chce, możemy panu w tym pomóc. Ale mógłby pan zostawić tę dziurę w betonowej ścianie, tak jak ona teraz wygląda. W ten sposób zażartuje pan sobie z nich. Da im pan do zrozumienia, że mógł pan zabrać całe złoto, ale nie tknął go pan. My nikomu nic nie powiemy, więc nie dowiedzą się nigdy, kto to zrobił, albo raczej – kto tego nie zrobił!
