Tajemnica Nieznoinego Kolekcjonera
Tajemnica Nieznoinego Kolekcjonera читать книгу онлайн
Na przyj?ciu zorganizowanym z okazji zar?czyn znika milioner(ojciec dziewczyny). Porywacz chce dosta? za cz?owieka ksi??k? biskupa. Jednak nikt nie wie co to za ksi??ka. Ch?opcy znajduj? j? dopiero na statku milionera. cz?owiek poszukuj?cy ksi??ki zostaje z?apany.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Pani w szarej sukni skrzywiła się z niesmakiem i szybko odwróciła wzrok. Jupiter stłumił uśmiech. Praca kelnera była poniekąd trudniejsza od pracy detektywa, ale miała swoje zabawne strony.
Nagle, właśnie w momencie, gdy orkiestra zakończyła serię melodii, jedna z młodych kelnerek w ogrodzie upuściła szklankę. Szkło rozbito się z brzękiem na kamiennej ścieżce.
Jupe dowiedział się natychmiast, który z panów jest Pilcherem. Wysoki, bardzo chudy mężczyzna ze zmierzwionymi, siwymi włosami i w czarnym, wyświechtanym ze starości ubraniu wybiegł z kąta i z okrzykiem złości ruszył do ogrodu. Przez moment Jupe myślał, że Pilcher złapie kelnerkę i zacznie nią trząść. W ostatniej chwili powstrzymał się jednak.
– Uważaj, co robisz, ty mała…
Nie skończył zdania i tylko popatrzył na dziewczynę. Następnie odwrócił się i przemaszerował między swymi gośćmi do kuchni.
– Tato, nie przejmuj się tak, co? – blondynka w niebieskiej sukni biegła za Pilcherem.
– Marilyn – pani w szarych jedwabiach wyciągnęła rękę, jakby chciała powstrzymać dziewczynę. Zaniechała jednak tego zamiaru i ręka jej opadła. Popatrzyła na gładkolicego młodzieńca. – Jim, doprawdy! Ten człowiek…
Jim podreptał za dziewczyną.
– Marilyn, poczekaj. Panie Pilcher, ona nie upuściła tego umyślnie. Proszę pana! Gdyby zechciał pan tylko…
Pilcher nie zwracał na niego najmniejszej uwagi. Pchnął drzwi kuchenne na oścież i stanął w progu. Jupe, który w milczeniu obserwował całą scenę, miał wrażenie, że tamten nabiera tchu, żeby wreszcie wyładować całą furię na niezręczną kelnerkę.
Harry Burnside biegał od pieca kuchennego do stołu, nakładając w pośpiechu jedzenie na półmiski. Przy zlewie czarnowłosy przybłęda zanurzał talerze w mydlinach.
– Burnside, zabieraj tę niewydarzoną dziewczynę z mego domu! – krzyczał Pilcher, wyraźnie nie licząc się z tym, że go któryś z gości usłyszy. – Jeśli myślisz, że zapłacę za szklankę, którą rozbiła, jesteś w błędzie. Nie zapłacę!
– Tato, może byś ochłonął, co? – prosiła Marilyn. – Szkodzisz swojemu sercu i psujesz mi przyjęcie. Dajże spokój, tato! Proszę!
Ujęta go za ramię i starała się odciągnąć od kuchni. Ale Jeremy Pilcher nie przestał krzyczeć i nie dał sobie przerwać.
Pomywacz odwrócił głowę i spojrzał na Pilchera. Zmarszczył brwi, jakby zirytowany wrzaskami. Przez chwilę wpatrywali się w siebie. Wtem z ręki pomywacza wyśliznął się talerz i rozbił w kawałki na podłodze.
Goście nie starali się już podtrzymywać rozmowy. Stali zakłopotani, udając, że nie słyszą wybuchu wściekłości Pilchera. W ciszy trzask rozbitego talerza zabrzmiał jak eksplozja.
Pilcher wciągnął ze świstem powietrze.
– Tato, postaraj się opanować, nie wściekaj się o byle co! – wołała Marilyn. – Jakież to ma znaczenie, jeśli… jeśli… Tato?
Pilcher zgiął się nagle wpół i zacisnął ręce na piersi.
– Och, mówiłam ci! – zawodziła jego córka. – Ostrzegałam cię! Ray! Ray, chodź tu szybko! On mdleje!
Objęła starego pana w pasie, ale był zbyt ciężki, by zdołała go utrzymać. Kolana ugięły się pod nim i opadł na podłogę.
ROZDZIAŁ 2. Pod kluczem
Z salonu przybiegł ciemnowłosy, młody człowiek. Wraz z Harrym Bumside'em dźwignęli Pilchera z podłogi. Usadzili go na krześle przyniesionym z jadalni przez Marilyn.
– Och, tato, mówiłam ci, że do tego dojdzie! Dziewczyna była bliska płaczu ze złości i niepokoju.
– Kto jest jego lekarzem? – Do skupionych wokół Pilchera ludzi podeszła tęga kobieta i z miną osoby kompetentnej przyłożyła palce do nadgarstka chorego. – Gdzie jest telefon? Trzeba wezwać lekarza.
– Nie – wystękał Jeremy Pilcher. – Nie chcę tu żadnych lekarzy! Nie trzeba!
Ciemnowłosy, młody człowiek pochylił się nad nim.
– Panie Pilcher, staramy się tylko…
– Powiedziałem, że nie potrzebuję lekarza, ty meksykański durniu! – zaskrzeczał Pilcher.
Młodzieniec nie zareagował na zniewagę. Zdawał się jej w ogóle nie słyszeć. Patrząc z boku, Jupiter zastanawiał się, czy ubliżanie przyjaciołom należy do zwyczajów Pilchera. Potem usłyszał, jak jeden z gości szeptem wyjaśnia drugiemu:
– Ten młody człowiek to Ray Sanchez. Jest osobistym sekretarzem starego.
– Musi być trudno o pracę w dzisiejszych czasach – odpowiedział drugi zgryźliwie.
– Zaprowadzisz mnie na górę! – zakomenderował Pilcher. – Chcę odpocząć. Przejdzie mi za parę minut.
Ray Sanchez rozejrzał się wśród gości. Jego wzrok padł na Pete'a, stojącego przy bufecie w swym przyciasnym uniformie kelnera.
– Możesz nam pomóc? – zwrócił się do niego.
Pete odstawił tacę i podszedł do starego pana. Ujęli go z obu stron, podnieśli z krzesła i wolno poprowadzili do holu, skąd biegły schody na piętro. Marilyn torowała im drogę wśród rozstępujących się gości.
Jeremy Pilcher ciążył im jak wór kartofli, gdy taszczyli go po schodach. Sanchez i Pete dyszeli ciężko, z wysiłkiem, wreszcie dotarli do jego sypialni. Był to frontowy pokój z widokiem na góry.
Ułożyli starego pana na łóżku. Marilyn pobiegła do przyległej łazienki po szklankę wody, ale ojciec odepchnął jej rękę. Woda rozpryskała się po pościeli.
– Nitro! – krzyknął. – Gdzie moja nitrogliceryna?
– Tutaj – Marilyn szarpnęła szufladę nocnego stolika i wyjęła z niej fiolkę.
– No, otwieraj! – gderał Pilcher. – Nie stój jak krowa!
– Tato, któregoś dnia wpadnie mi w rękę strychnina i nie zdążysz nawet się zdziwić – wysypała tabletkę na wyciągniętą dłoń ojca.
– Zabezpieczyłem się na taką możliwość. Wiesz, co jest w moim testamencie. Jeśli stanie mi się coś podejrzanego, zostaniesz goła i bosa!
Włożył pigułkę pod język i opadł na poduszki.
Pete czuł się zażenowany tą przykrą wymianą słów między ojcem a córką. Zaczął się chyłkiem wycofywać z pokoju, ale Marilyn spostrzegła jego manewr i złapała go za rękaw.
– Zostaniesz tutaj z moim ojcem! – rozkazała. – Ja muszę wrócić do gości. Chodź ze mną, Ray. Musisz mi pomóc.
Pete'a ogarnął strach. Nie chciał zostać sam z chorym, opryskliwym starcem.
– Panno Pilcher, ja nie mogę – zaprotestował – powinienem…
– Powinieneś robić to, co ci się każe – przerwała mu tonem wielce przypominającym ton jej ojca.
– Ale co będzie, jeśli… jeśli on przestanie oddychać? Jeśli jego serce…
– Nie przestanie oddychać – powiedziała niecierpliwie Marilyn. – To nie jest groźny atak serca. To tylko angina pectoris. Serce nie dostaje dosyć tlenu, dlatego ojciec odczuwa teraz bóle, ale nitrogliceryna to uśmierzy. Nic poważnego mu nie jest.
– Chciałbym, żebyś ty to miała – warknął Pilcher. – Nie mówiłabyś tak łatwo, że to nic poważnego.
– Naprawdę, to nic groźnego, tato – odwróciła się i wyszła z pokoju. Ray Sanchez uśmiechnął się do Pete'a, wzruszył ramionami i poszedł za Marilyn.
Jeremy Pilcher leżał nieruchomo, z zamkniętymi oczami. Pete usiadł w fotelu przy łóżku i patrzył na niego. Twarz starego człowieka była szara, tylko gdzieniegdzie pod skórą rysowały się fioletowe żyłki. Miał wydatny, cienki nos i zapadłe policzki. Pete Spojrzał na jego dłonie. Były to dłonie szkieletu; kości rysowały się wyraźnie pod skórą. Pilcher trzymał je zaciśnięte na piersi, jakby gotów do pogrzebu.
Ta myśl przeraziła Pete'a. Odwrócił szybko wzrok i zaczął się rozglądać po pokoju. Zauważył, że kominek nie był czyszczony od zimy. Za miedzianą obudową paleniska leżała góra szarego popiołu. Obok, w miedzianym koszyczku leżało kilka polan i sterta pożółkłych gazet na podpałkę. Obudowę kominka zdobił model statku i dwie zakurzone świece w porcelanowych lichtarzach.
Pete wziął głęboki oddech. Czuł w powietrzu kurz. Wyobrażał sobie te chmurki pyłów unoszące się ze ścian, draperii i z wyblakłego, poplamionego dywanu. Czy ktokolwiek, kiedykolwiek tu sprząta?
Lustro wiszące nad wielką komodą było pożółkłe i pełne plam. W kilku miejscach oblazło srebro z jego tylnej ściany. Dwa małe fotele stały po bokach komody. Tapicerka była wypłowiała. Podobnie wyblakłe były dwie wiszące na ścianach akwarele – płynące po wzburzonym morzu okręty i fale rozbijające się o skalisty brzeg.