-->

Eldorado

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Eldorado, Orczy Baroness-- . Жанр: Исторические приключения. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Eldorado
Название: Eldorado
Автор: Orczy Baroness
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 234
Читать онлайн

Eldorado читать книгу онлайн

Eldorado - читать бесплатно онлайн , автор Orczy Baroness

„Eldorado” jest dalszym ci?giem ksi??ki pt. „Szkar?atny kwiat”.

W Pary?u, w okresie najwi?kszego terroru rewolucji francuskiej dzia?a tajemniczy „Szkar?atny Kwiat”, kt?ry ratuje niewinnych ludzi od ?mierci. Policja du?o by da?a, aby wpa?? na jego trop. Owym tajemniczym, nieuchwytnym bohaterem jest m?ody Anglik, kt?ry wraz z grup? przyjaci?? utworzy? tajn? lig?. Jeden z jej cz?onk?w, Armand, zakochuje si? w aktorce i swym nieostro?nym zachowaniem naprowadza policj? na trop „Szkar?atnego Kwiata”. Dostaje si? on do wi?zienia oskar?ony o uprowadzenie syna Ludwika XVI aresztowanego przez rewolucjonist?w.

„Szkar?atny Kwiat” bestialsko torturowany zgadza si? na wydanie m?odego delfina. Komisarz policji w licznej asy?cie i w towarzystwie „Szkar?atnego Kwiata” i jego ukochanej jad? do rzekomej kryj?wki syna Ludwika XVI. Jest to jednak podst?p.

Czy naszemu bohaterowi uda si? uratowa? i czy Armand odzyska swoj? pi?kn? aktork?? O tym ju? opowie ta ksi??ka.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Dziwne dziecko – pomyślał sobie Blakeney – jego prawość okupuje niejedną zbrodnię tej przez Boga opuszczonej stolicy. Ale teraz zdaje mi się, że będę go musiał sterroryzować.

Wyciągnął ręce z szerokich kieszeni i pomiędzy dwoma brudnymi palcami pokazał sztukę złota. Drugą rękę położył na piersiach dziecka.

– Oddaj mi list – rzekł ostro – albo…

Szarpnął go za podartą koszulę i niebawem zwitek zmiętego papieru wpadł mu do ręki. Dziecko zaczęło płakać.

– Masz – rzekł Blakeney, wciskając pieniądz w małą rączynę – zanieś to matce i powiedz waszemu lokatorowi, że wysoki, brutalny człowiek wydarł ci przemocą list. A teraz umykaj, nim cię sprzątnę z drogi.

Chłopiec, przerażony do najwyższego stopnia, nie czekał dłużej, lecz uciekł pędem, ściskając w ręku sztukę złota. W mgnieniu oka znikł na zakręcie ulicy.

Blakeney nie zabrał się zaraz do czytania. Wsadził papier do kieszeni i skierował się przez Place du Carrousel ku swemu nowemu mieszkaniu przy ulicy de l'Arcade.

Dopiero gdy znalazł się sam w ciasnym, nędznym pokoju, wyjął zwitek papieru z kieszeni i przeczytał go powoli. Treść była następująca:

„Percy, nie możesz mi przebaczyć – wiem o tym – ja tak samo nie przebaczę sobie nigdy, ale gdybyś wiedział, co przecierpiałem przez ostatnie dwa dni, próbowałbyś mi może przebaczyć. Jestem wolnym, a jednak więźniem. Śledzą mnie na każdym kroku. Co zamierzają ze mną zrobić, nie wiem. Gdy myślę o Jance, chętnie zakończyłbym nędzne życie. Percy! Ona znajduje się w rękach tych zbójów. Widziałem listę uwięzionych, a jej imię tam umieszczone pali mi serce rozpalonym żelazem…

Była jeszcze w więzieniu, gdy opuszczałeś Paryż. Jutro, dziś wieczorem może przesłuchają ją wydadzą wyrok, będą torturować, a ja nie śmiem iść do Ciebie, by nie przyprowadzić szpiegów do Twoich drzwi. Ale może Ty przyjdziesz do mnie, Percy? W nocy jestem bezpieczniejszy, a odźwierna bardzo mi jest oddana. Gdy dziś o dziesiątej wieczorem zastaniesz bramę otwartą, a w pierwszym oknie na lewo ujrzysz zapaloną świecę, przy niej zaś na papierze napisane swoje litery S. P., będziesz wiedział, że nic Ci nie grozi i możesz bezpiecznie przyjść do mego pokoju.

Mieszkam na drugim piętrze na prawo, drzwi moje będą otwarte. W imię kobiety, którą kochasz ponad wszystko na ziemi, przyjdź do mnie, błagam Cię i pomyśl, że Jance grozi śmierć, że jestem bezsilny i nie mogę jej ratować.

Wierzaj mi, chciałbym umrzeć, ale żyję dla Janki, której nie chcę samej zostawiać w rękach tych zbrodniarzy.

Pomyśl, Percy, że ona wszystkim dla mnie.”

– Biedny Armand! – wyszeptał Blakeney z serdecznym uśmiechem, przeznaczonym dla nieobecnego przyjaciela – nawet teraz nie chce mi zaufać i powierzyć Janki. Co prawda – dodał po chwili – i ja nie powierzyłbym nikomu Małgorzaty.

Rozdział XXIII. Za wysoka stawka

O pół do jedenastej tego samego wieczora Blakeney, wciąż jeszcze ubrany w nędzne łachmany robotnika, bosy i obdarty, skręcił w ulicę de la Croix Blanche.

Brama domu, w którym mieszkał Armand, była istotnie otwarta i nikogo nie było w pobliżu. Rozejrzawszy się ostrożnie wkoło, wśliznął się do bramy. Na oknie po lewej stronie paliła się świeca, a na skrawku papieru obok świecy widniały litery S. P., śpiesznie skreślone ołówkiem. Nikt nie zatrzymał go na schodach. Mieszkanie zastał również otwarte – wszedł na korytarz.

Nawet w najskromniejszych domach paryskich mały przedpokój poprzedza izby mieszkalne. Przedpokój był nie oświetlony; Blakeney zbliżył się do drzwi pokoju i pchnął je z lekka.

W tej samej chwili zrozumiał, że skończyło się wszystko. Usłyszał za sobą przyśpieszone kroki i zobaczył Armanda, bladego jak śmierć, opartego o ścianę, w towarzystwie Chauvelina i H~erona.

W mgnieniu oka pokój i korytarz zapełniły się żołnierzami – dwudziestu dla pojmania jednego człowieka…

Gdy położono na nim rękę, odrzucił głowę w tył dumnym ruchem i zaśmiał się. Zaśmiał się wesoło, swobodnie…

– A więc skończyło się! – zawołał.

– Fortuna stanęła tym razem przeciwko tobie, sir Percy – rzekł Chauvelin po angielsku, podczas gdy H~eron zacierał ręce z zadowolenia.

– Trudno temu zaprzeczyć – odparł zimno sir Percy. – Róbcie swoje ludzie – dodał, zwracając się wesoło do żołnierzy, stojących wokoło niego. – Nie walczę nigdy przeciw nieubłaganemu przeznaczeniu. Dwudziestu na jednego, jak widzę. Mógłbym obezwładnić czterech z was, może sześciu, ale co potem?

Dziki szał, podsycany jeszcze przez H~erona, owładnął tymi ludźmi. Oto tajemniczy Anglik, o którym opowiadano tyle niewiarygodnych baśni. Miał na swoje usługi siły nadprzyrodzone, i dwudziestu nawet nie da mu rady, jeżeli diabeł mu dopomoże. Dlatego też silne uderzenie w ramię kolbą muszkietu obezwładniło mu rękę. Niebawem druga ręka zawisła zbolała wzdłuż ciała; wtedy związano go sznurami.

Szczęście prysło. Gracz postawił za wysoką stawkę i przegrał.

Ale umiał przegrywać, jak dawniej umiał wygrywać.

– Ta zgraja krępuje mnie jak wariata! – szepnął jeszcze z humorem.

Ale gdy ściśnięto węzeł brutalnie na jego skatowanych ramionach, oczy mu przysłoniła mgła.

– A jednak Janka była wolna, Armandzie – zawołał ostatnim wysiłkiem – ci szatani okłamali cię i doprowadzili do tego… Od niedzieli nie ma jej w więzieniu, jest w domu, wiesz w którym…

Potem stracił przytomność.

Działo się to we wtorek 21_go stycznia roku 1794, lub według nowego kalendarza 2 pluvi~ose'a drugiego roku republiki.

W kronice „Moniteura” z dnia 22 stycznia zamieszczono informację, że Anglik, zwany „Szkarłatnym Kwiatem” został aresztowany.

Część druga

Rozdział I. Wiadomość

Szary styczniowy dzień skłaniał się ku wieczorowi.

Małgorzata siedziała w swoim saloniku koło kominka, otulona w ciepły szal, gdy wszedł służący Edward i zapalił lampę. Pokój przybrał od razu wesoły wygląd, a białe obicie ścian zabłyszczało pod delikatnym światłem różowego abażuru.

– Czy goniec jeszcze nie przyjechał, Edwardzie? – spytała Małgorzata, utkwiwszy duże, zmęczone oczy w twarzy kamerdynera.

– Jeszcze nie, my lady – odrzekł z uszanowaniem.

– Miał przyjechać dzisiaj, nieprawdaż?

– Tak, my lady, miał tu być przed południem, ale z powodu długich deszczów drogi rozmokły i musiał się spóźnić, my lady.

– I ja tak myślę – rzekła zamyślona. – Nie zamykaj okiennic, Edwardzie – zadzwonię za chwilę.

Kamerdyner wyszedł z pokoju jak automat, zamknął drzwi za sobą i Małgorzata pozostała znów sama.

Wzięła do ręki książkę, którą odłożyła, zanim wniesiono lampę, usiłując skupić uwagę nad powieścią Fieldinga, ale straciła wątek opowiadania i oczy jej zaszły mgłą.

Niecierpliwym ruchem rzuciła książkę i przesunąwszy ręką po oczach spostrzegła, że dłoń jej była wilgotna. Wstała i otworzyła okno. Powietrze było łagodne, choć dżdżyste, i ciepły powiew dolatywał od strony Francji.

Małgorzata siadła na szerokim obramowaniu, i oparłszy głowę o framugę okna, zapatrzyła się w zapadający mrok.

W oddali, u stóp łagodnie zniżających się tarasów, rzeka szemrała cicho, a nad jej brzegami pęki pierwiosnków bielały wśród nocy.

Zima ustępowała z wolna miejsca wiośnie, która wciąż jeszcze ociągała się z przybyciem. Stopniowo ciemności coraz gęstsze zalegały ogród, sitowia i zarośla nadbrzeżne znikły w mroku, a za nimi majestatyczne cedry parku poddały się ostatnie potędze nocy. Delikatne kielichy śnieżnych kwiatów gasły jedne po drugich i chłodną szarą wstęgę rzeki spowił płaszcz wieczora.

Tylko wiatr południowy poruszał jeszcze sitowiem i szeptał w konarach cedrów, poruszając uśpionymi płatkami kwiatów.

Małgorzata wchłaniała chciwie powiew wiatru. Przychodził z Francji i na skrzydłach swych przynosił wieści od Percy'ego – szept jego mowy, wspomnienie nieuchwytne jak sen. I znowu wzdrygnęła się, choć nie było zimno. Spóźnienie posłańca rozstroiło jej nerwy. Dwa razy na tydzień przyjeżdżał umyślnie do niej z Dover, przynosząc wieści z Paryża. Były to małe okruszyny suchego chleba, rzucane zgłodniałej kobiecie; wystarczały one jednak, aby utrzymać przy życiu jej serce, to biedne, zbolałe serce, tęskniące za szczęściem, nigdy nie nasycone.

1 ... 29 30 31 32 33 34 35 36 37 ... 64 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название