Eldorado
Eldorado читать книгу онлайн
„Eldorado” jest dalszym ci?giem ksi??ki pt. „Szkar?atny kwiat”.
W Pary?u, w okresie najwi?kszego terroru rewolucji francuskiej dzia?a tajemniczy „Szkar?atny Kwiat”, kt?ry ratuje niewinnych ludzi od ?mierci. Policja du?o by da?a, aby wpa?? na jego trop. Owym tajemniczym, nieuchwytnym bohaterem jest m?ody Anglik, kt?ry wraz z grup? przyjaci?? utworzy? tajn? lig?. Jeden z jej cz?onk?w, Armand, zakochuje si? w aktorce i swym nieostro?nym zachowaniem naprowadza policj? na trop „Szkar?atnego Kwiata”. Dostaje si? on do wi?zienia oskar?ony o uprowadzenie syna Ludwika XVI aresztowanego przez rewolucjonist?w.
„Szkar?atny Kwiat” bestialsko torturowany zgadza si? na wydanie m?odego delfina. Komisarz policji w licznej asy?cie i w towarzystwie „Szkar?atnego Kwiata” i jego ukochanej jad? do rzekomej kryj?wki syna Ludwika XVI. Jest to jednak podst?p.
Czy naszemu bohaterowi uda si? uratowa? i czy Armand odzyska swoj? pi?kn? aktork?? O tym ju? opowie ta ksi??ka.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Był przekonany, że opuszczając Paryż, straci Jankę na zawsze, ale pomimo wszystko miłość jego i zaufanie do wodza nie zachwiały się w nim ani na chwilę. Ulegał temu samemu magnetycznemu wpływowi, który przykuł wszystkich jego towarzyszy do woli tego człowieka i choć jego zapał do wielkiego dzieła ochłódł nieco, wierność do wodza pozostawała nadal niewzruszona.
– Pójdę odszukać przyjaciół, aby ułożyć się dokładnie z Hastingsem co do jutrzejszej wyprawy. Dobranoc, Percy.
– Dobranoc, mój drogi, ale nie powiedziałeś mi dotąd, kim ona jest.
– Nazywa się Joanna Lange – rzekł St. Just niechętnie; nie miał zamiaru odsłaniać całkowicie swej tajemnicy.
– Młoda aktorka z teatru „National”?
– Tak. Czy znasz ją?
– Tylko z nazwiska.
– Ona jest śliczna, Percy, a przy tym to anioł. Pomyśl o moje siostrze Małgorzacie – ona też była aktorką. Dobranoc, Percy.
Podali sobie ręce. Oczy Armanda rzuciły jeszcze raz błagalne wejrzenie na wodza, ale spojrzenie Blakeney'a było niewzruszone i obojętne. Armand westchnął i pożegnał się śpiesznie.
Po odejściu szwagra Blakeney długo nie ruszył się z miejsca. Ostatnie słowa Armanda dźwięczały mu wciąż w uszach:
„Pomyśl o Małgorzacie”.
I znów wszystko znikło w zamęcie jego myśli: mury, rzeka, więzienie, cały Paryż. Umilkły dla niego jęki mordowanych ofiar, krzyki niewiast i dzieci, wołających o pomoc, nie widział potomka Ludwika Świętego w czerwonej czapce na dziecięcej główce, rzucającego bluźnierstwa na pamięć matki. Znajdował się w parku Richmond: Małgorzata siedziała na kamiennej ławce z różami we włosach; on siedział u jej stóp, głowę wsparł na jej kolanach. Poniżej rzeka wiła się w modrych skrętach wśród płaczących wierzb i olch.
Łabędź płynął majestatycznie biegiem rzeki. Małgorzata rzucała drobnymi rękami okruchy chleba na wodę. Uśmiechała się promiennie, a potem schyliwszy się, złożyła na jego czole pocałunek. Była szczęśliwa, bo ukochany nie opuszczał jej więcej. Żył jedynie dla niej – dość już narażał życie dla innych.
Ten człowiek żądny przygód, w którym przebijał marzyciel, idealista, przeżywał w tej chwili sen; przymknął oczy, by zatrzymać jak najdłużej czarowną wizję.
Na pobliskiej wieży kościoła St. Germain l'Auxerrois zegar wydzwonił z wolna dwunastą. Blakeney ocknął się. Podszedł do okna i spojrzał na ulicę. Po lewej stronie zwijano właśnie nocny obóz.
Lud francuski przerywał całodzienną pracę i powracał do swych nędznych domostw, aby użyć spoczynku. Oddział żołnierzy popychał brutalnie kobiety i dzieci. Najmłodsi, śpiący i zmarznięci, nie poruszali się prawie z miejsca. Jakaś kobieta trzymała dwoje małych dzieci, czepiających się jej sukni. Jeden z żołnierzy schwycił dziecko za ramiona i popchnął je na bok. Kobieta obrzuciła okrutnika gradem wyzwisk, a potem pozbierawszy pod swe skrzydła drżące pisklęta, próbowała wymknąć się niepostrzeżenie.
W jednej chwili otoczono matkę. Dwóch żołnierzy pochwyciło ją, a dwóch innych wydarło jej dzieci. Krzyczała, ile miała sił, a żołnierze przeklinali i kłuli bagnetami na prawo i lewo. Powstała ogólna panika. Krzyki przerażenia, przekleństwa i jęki przeszyły powietrze. Niektóre kobiety zaczęły uciekać w popłochu.
A Blakeney przypatrywał się tej scenie ze swego okna i pod wpływem tego, co widział i słyszał, rozwiała się słodka twarzyczka Małgorzaty, ogród w Richmond, spokojnie płynąca rzeka i klomby róż.
Widział tylko żołnierzy, pędzących bezbronne kobiety do ciemnego więzienia Ch~atelet, gdzie migotliwe światełka zakratowanych okien opowiadały smutne dzieje nocnych udręk, kończących się o świcie męczeństwem i śmiercią.
Zamiast błękitnych źrenic Małgorzaty stanęła mu przed oczyma blada twarzyczka dziecka o rozwichrzonych lokach i błagalnie wyciągnięte ku niemu drobne, powalane brudem dłonie pieszczone niegdyś przez królową.
Odsunął daleko marzenia.
– Póki mi tylko sił starczy, zwalczać będę tych łotrów – szepnął.
Rozdział XIII. Gdy panowała
jeszcze ciemność…
Armand spędził najcięższą noc w swoim życiu. Rzucał się na twardym posłaniu, trawiła go gorączka, dreszcze wstrząsały całym jego ciałem, w skroniach krew biła jakby młotem.
Wewnętrzna walka między sercem a rozumem podkopała jego siły, odczuwał ból we wszystkich członkach.
Miłość do Janki! Lojalność względem wodza, któremu zawdzięczał niedawno życie i poprzysiągł posłuszeństwo i uległość!
Te sprzeczne uczucia targały wszystkimi jego nerwami; w końcu uczuł, że nie wytrzyma dłużej na nędznym sienniku, służącym mu za łóżko. Wstał przed świtem, rozstrojony i zmęczony, z bólem serca. Powietrze ociepliło się nieco i nastała odwilż.
Gdy Armand wyszedł po śpiesznej toalecie z pakunkiem pod pachą na ulicę, łagodny południowy wiatr ochłodził mu nieco twarz. Ulice zalegała ciemność. Latarnie dawno już pogasły, a słabe styczniowe słońce nie przebiło jeszcze ciężkich chmur, wiszących nad ziemią.
Ulice wielkiej stolicy były całkiem puste, padał drobny deszcz. Schodząc ze wzgórza Montmartre Armand zapadał po kostki w grząskie błoto, gdyż w dalszych dzielnicach miasta nie było prawie nigdzie bruków. Nie zwracał uwagi na tę małą niedogodność, przejęty był jedną tylko myślą – zobaczenia się z Janką, zanim opuści Paryż.
Ani chwili nie zastanawiał się, jak tego dokona. Wiedział tylko, że musi usłuchać wodza i musi zobaczyć się z Janką. Wytłumaczy jej, dlaczego opuszcza Paryż i poprosi ją, by rozpoczęła przygotowania do swego wyjazdu z Francji jak najprędzej.
Nie widział w w tym nic nielojalnego wobec wodza, choć przez swą lekkomyślność nie tylko że krzyżował plany „Szkarłatnego Kwiatu”, ale jeszcze narażał życie całej ligi. Umówił się poprzedniego wieczora z Hastingsem, że spotkają się o siódmej rano koło bramy Neuilly, a teraz biła dopiero szósta. Miał jeszcze dość czasu, by zbudzić dozorcę domu na Square du Roule i zobaczyć się z Janką. Wślizgnie się potem do kuchni pani Belhomme, wciągnie na siebie chłopskie ubranie, które miał w zawiniątku, i o naznaczonej godzinie stanie przy bramie „Neuilly”.
Square du Roule oddzielony był dawniej od ulicy St. Honor~e wysoką żelazną bramą, którą zamykano na noc pod strażą dozorcy, gdy ten mały plac był elegancką dzielnicą miasta. Ową bramę wyrwano z zawiasów podczas rewolucji, a żelazo sprzedano na korzyść skarbu; odtąd nikt nie zważał, czy złodzieje lub bezdomni szukali schronienia pod drzwiami pałaców, opuszczonych już dawno przez bogatych i arystokratycznych lokatorów.
Nikt nie zatrzymał Armanda, gdy skręcił w skwer i bez przeszkód dotarł do mieszkania panny Lange. Wszystko szło dotąd gładko, choć popełnił szaloną nieostrożność, przechodząc o tej godzinie ulicami Paryża z chłopskim ubraniem w ręku. Ciemności i mgła sprzyjały tej nocnej wędrówce, a błoto tłumiło echo jego kroków.
Pociągnął za dzwonek, drzwi się otworzyły i z mieszkania dozorcy odezwał się mrukliwy głos, wydobywający się z całego stosu poduszek i kołder.
– Idę do panny Lange – rzekł śmiało Armand, kierując się ku schodom. Ktoś wołał za nim, ale nie zważał na to i wbiegł na piętro. Tylko drzwi dzieliły go teraz od Janki. Nie zastanowił się nad tym, że według wszelkiego prawdopodobieństwa artystka będzie jeszcze w łóżku, również jak i pani Belhomme.
– Hej, obywatelu, wróć! Gdzie jesteś? – zawołał głos z dołu.
Armand stanął właśnie przed drzwiami panny Lange i pociągnął za dzwonek, który miał obudzić panią Belhomme.
– Obywatelu! a niech cię!… przeklęty arystokrato, co tam robisz?
Dozorca, mężczyzna w starczym wieku, owinięty w kołdrę, w nocnych pantoflach zjawił się na schodach z kapiącą świecą w ręku. Podniósł ją wysoko nad głową i światło padło na bladą twarz Armanda i na przemoczony płaszcz, zsuwający mu się z ramion.
– Co tutaj robisz? – powtórzył stróż ze złością.
– Jak widzisz, obywatelu, dzwonię do drzwi frontowych panny Lange.
– O tej godzinie? – wybuchnął.