Podanie O Miloic
Podanie O Miloic читать книгу онлайн
Autorka prowadzi nas przez ?wiat uczu? skomplikowanych, rozmijaj?cych si?, niespe?nionych, zawsze jednak o?ywionych wiar? i nadziej?. ?wiat nie jest taki z?y; nawet w tragedii jest wymiar, kt?ry nadaje jej sens. To, co zwykli?my traktowa? jak przedmiot powszedni – wieczne pi?ro, blaszka do buta, kartka papieru – nabiera wymiaru metafizycznego, a prostocie bli?ej do dobra ni? inteligencji do m?dro?ci. Trudno si? oprze? takiej dawce emocji. Przes?anie jest proste: ludzie s? dobrzy, tylko czasem im si? co? myli.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Jak Buraska zobaczyłam w piwnicy, takie to malutkie było, to aż krzykłam. Bo on do szczura, panie doktorze, był bardziej w podobie. Ale zakwilił, myślę sobie, nie szczur. Podchodzę, a to kotek malusi. Jak mały szczur. To go wzięłam najpierw, wiadro z węglem zostawiłam, kotka szybko wzięłam, nawet nie podrapał. Do mieszkania kotka, żeby nie uciekł, a potem dopiero szybko po węgiel. Rozpaliłam pod kuchnią, nagrzałam wody, umyłam go dobrze, taki maluni był, że nawet nie drapał. I chudziutki jak teraz. Mleka nagrzałam, bo mleko to zawsze mam. A on nawet pić nie chciał. Jak Stach przyszedł z roboty, to go schowałam, tak żeby później powiedzieć, że mamy kotka. Ale Burasek miauczeć zaczął, Stach się zdenerwował – żadnych zwierząt w domu, krzyczał. Brud tylko krzyczał, ale ja twardo powiedziałam, kota nie wyrzucę bo sam Pan Bóg mi go dał.
Cicho, cichutko, mały. Pan doktor to cię tylko bada. Pan go tak tu nie naciska, bo on chyba żebra ma zwichnięte. To jak mówiłam, kopnął go. Ale to było na wiosnę. Niechcący mu pod nogi wpadł. Znaczy kotek. A Stachu go niechcący butem tak, o. To leżał potem Burasek, ani się ruszył. Już myślałam, że po kocie. Ale wyzdrowiał. Kot to mocne stworzenie. A Stach mówił, jak go przyniosłam, albo ja, albo kot. I wtedy ja chyba pierwszy raz to powiedziałam – nie, Stachu, dzieci nie mamy, ja całymi dniami na ciebie czekam, nie żebym coś naprzeciw miała, bo ja się cieszę, że czekam na ciebie, ale sama jestem, ludzi nie widzę, ja to stworzenie będę chować. No to on się obraził, obiadu nie zjadł, na piwo poszedł. Z kolegami. To dopiero nieszczęście z takimi kolegami. Ty się z kotem nie równaj, Stachu, powiedziałam jeszcze, bo to niemądre. Żoną twoją jestem tyle lat, zawsze jest tak jak mówisz, bo ty głowa rodziny, ale kotek musi zostać. I wyszedł. Myślałam, że on, znaczy Stachu, się przyzwyczai. Pomalutku, pomalutku, nie na siłę, to się polubią. Bo mój Burasek takiej poczciwości zwierzątko. Burasek to dlatego, że tu, widzi pan, ma takie bure, pod brzuszkiem i na zadku. Dziwne, nie? Takie niespotykane u kotków, no to Burasek taki dobry był. Ani pazurków nie wyciągał na mnie, futerko mu się zrobiło takie mięciusie, a co ja się go nagłaskałam, naprzytulałam, jak Stach do roboty poszedł. A on chodził za mną krok w krok. Ale wieczorem to się koło pieca kładł i jakby go nie było. Tylko w nocy do łóżka przychodził, jak Stacha gdzieś poniosło. I tak tu koło mojej szyi leżał. To przecież nie może być prawda, że taki kot chorobę jakąś da człowiekowi.
Ja to od razu lepiej się czułam. A przecież i na rękę narzekałam, na pogodę to mnie rwie. O tutaj, tak z tej strony, aż do góry. Na deszcz. Upadłam kiedyś i o piec walnęłam. Stachu mnie popchnął, bo jak go zwolnili ze stolarni, tej, co wtedy tam pracował, to wrócił na gazie. To nie wiedział, co robi. Ale miałam kłopotu. Z jedną ręką trudno dom obrobić. Jakie on wyrzuty miał! A potem to krzyczał, ty specjalnie udajesz, że boli, bo skurwysyna, za przeproszeniem pana doktora, chcesz ze mnie robić! Udawałam, że nie boli, bo człowiek jest od przebaczania, a nie od pamiętania. Jak się mężowi nie wybaczy, to komu? Temu kotowi?
No to jak ta ręka mnie rwała, trudniej mi było robić. A Stach wolał, jak się uśmiechałam. No i pewnie. Ale jak Burasek mi się przyłożył, to dobrze mi się robiło na ciele i na duszy też.
Człowiek potrzebuje czasem do przytulenia takiego zwierzaczka. Może jakbym dziecko miała, to inaczej na tego Buraska bym patrzyła. Ale ja zaciążyłam od razu po ślubie, Stachu to się nawet nie cieszył, bo tak od razu mieć babę z pełnym brzuchem może chłopu niewygodnie. I też kłopoty wtedy miał, oj, jaki on był niecierpliwy do wszystkiego. Bo to i z pracą lekko nie było, z zakładu dopiero co wyszedł, ja na niego, panie doktorze, dwa lata czekałam i wierzyłam, że człowiek się zmieni, byle dać mu czas. A Stach to po tym zakładzie taki nerwowy był. No i za kołnierz nie wylewał. Mnie to już ciężko było nosić węgiel, ale gdzie tam chłopa takiego prosić, on na dom pracuje cały dzień, tylko co on głos podniósł, że zmęczony, to ja do tej piwnicy zeszłam, na schodach się omskłam i po dziecku. I już więcej nie zaciążyłam.
Wtedy to dopiero wiedziałam, że Stachowi na dziecku zależało. Pił przez tydzień, sąsiadki mówiły, bo ja w szpitalu leżałam, ledwo co mnie odratowali. A on pił biedak z żalu, bo ja już nigdy miałam dzieci nie mieć, panie doktorze. To co on miał robić? Ale mnie nie zostawił. Chociaż bez dzieci to jaka to rodzina.
Tu go pan tak mocno nie bierze. Bo on się wtedy niespokojny robi. Nie, ja go nie potrzymam, bo ja tych palcy zgnieść dobrze nie mogę. Może by pan dał na znieczulenie, bo to szkoda patrzeć, jak się męczy. Taka to dola sieroca. Ani nic z tego świata nie rozumie, tylko piska. Nie piskaj, nie piskaj, pan doktor pomoże. Żeby tak człowiekowi kto pomógł. W te rękę to ja się zacięłam i palce od tamtej pory jak nie moje. Tylko tak przykurczyć mogę. Dalej nie. To właściwie przez Buraska. Mięsko kroiłam, a kotek mruczył i mruczył. Stacho się rozeźlił, za nóż chwycił i wymachiwać zaczął, najpierw do Buraska, to on aż pod szafę, tycia szczelinka, a wszedł, aż wyjść nie mógł, to mówię, Stachu czyś ty zgłupiał, kot przecież rozumu nie ma. To Stach się na mnie zamierzył. Ja wiem, że krzywdy by mi nie zrobił, tylko tak się droczył, ale chwyciłam ten nóż, ostry był, i po palcach. Stach to jak tylko krew zobaczył, od razu odskoczył, pobielał na twarzy. Krew to trudno mężczyźni znoszą. Prawie mi omdlał. Pojechaliśmy na pogotowie, to mnie zszyli, ale tak już mi zostało. Mówią na to przykurcz.
Co się Stach naprzepraszał, o Boże, jak dobrze w domu było, dobre z niego wylazło. Bo człowiek dobrego, co w nim siedzi, to się wstydzi. Ale potem to już normalnie było. Tylko powiedziałam, Stachu, ty mi więcej ręki na Buraska nie podnoś.
Nie, te łapkę to on od dawna ma taką. Od samego początku. Stachowi kiedyś przez okno wypadł. Mężczyzna wiadomo, nie dopatrzy. Ale kot jak to kot, na cztery łapy spada. Co się z nim nachodziłam! Na Grochowskiej w klinice w nocy byłam. Bo niby wysoko u nas nie jest, ale on taki dziwny był. Nóżka mu się taka zrobiła dziwna, to go wzięłam nocnym. Nastałam się na przystanku, a tam nieprzyjemnie po nocy nawet chodzić. Ale wzięłam Buraska, bo stworzenie cierpi i jak człowiek mu nie pomoże, to nikt mu nie pomoże. I nóżka mu została taka chromawa. Troszkę ciągnie.
Tylko zmizerniał ostatnio. Tak mi coś schudł. Ja już mu nawet jedzenie dobre kupuję, teraz to troszkę oszczędzę i mu płucek naszykuję, nawet wątróbki. A on taki niemrawy. Niech pan coś zrobi, panie doktorze, proszę.
Ten kotek oprócz mnie to nikogo nie ma. A ja nie wiem, czemu on taki chudzieńki.
Jak odeszłam od Stacha, no bo już czas było odejść, jak Buraskowi ogon obciął, to kotek odżył. Jak mu obciął, to ja już wiedziałam, że ja się w życiu pomyliłam. Człowiek musi być dobry dla zwierząt, bo one są słabsze i one potrzebują jego opieki. Zresztą ja powiedziałam, nie podnoś mi więcej na niego ręki. A on, znaczy Stachu, mówi, że drzwi trzasnęły i ogonek przycięły. Jak drzwi tak mogły trzasnąć, panie doktorze? Nie mogły. Od kuchni to cały czas roztworzone są i takim stołeczkiem przytrzymane. W łazience przeciągu nie ma. A do pokoju to Burasek tak znowu nie wchodził, jak Stachu był w domu. To gdzie te drzwi trzasły? Szybka by pękła, jakby tak hukły, żeby ogonek Buraska złamać.
A w życiu nie wolno się tak pomylić, jak ja się pomyliłam. Tak tego Stacha kochałam, bo on zły to nie był, nie. Ale za Buraska to ja jestem odpowiedzialna. To mu tak robić nie mogę, żeby go na cierpienie wystawiać. I powiedziałam, to już koniec z nami, Stachu. On się śmiać zaczął, a gdzie ty pójdziesz. A ja Buraska wzięłam, walizkę spakowałam i poszłam do siostry. Ona mi taką komórkę za kuchnią przysposobiła. I pracę znalazłam, choć to niełatwo, o nie. Teraz to na stołówce pracuję, bo gotować to, panie doktorze, ja umiem. Stach niewybredny taki był, to mu za tłusto, to za chudo, to za słone, a to takie. Cielęcinkę robię pyszną, czosnku wrzucę, jak Pan Bóg przykazał, a Stachu to nie lubił, żeby śmierdziało. Zupki dobrej siostrze w niedziele nagotuje, to się rodzina cieszy. Śmietaną zaprawię, porządnie, a nie knorem, za przeproszeniem. Syta jest. Aż drugie niepotrzebne. Tylko kotek mi schudł, panie doktorze. Może on za domem tęskni? Czy to prawda, że koty do miejsca się przywiązują? Ale ja tam już wrócić nie mogę.