Perfekcyjna niedoskonaloic
Perfekcyjna niedoskonaloic читать книгу онлайн
Pierwsza cz??? trylogii science-fiction, czyli teoria rozwoju wszelkich mo?liwych cywilizacji we wszelkich mo?liwych wszech?wiatach w nowej powie?ci Jacka Dukaja.
Adam Zamoyski, tajemniczy zmartwychwstaniec, znajduje si? w centrum rozgrywki mi?dzy cywilizacjami, lud?mi, nielud?mi i istotami postludzkimi. Bohater stanowi klucz do zwyci?stwa w owej ewolucji. Czy sam zdo?a przeby? ?cie?k? od Homo sapiens, przez formy czystej informacji i przez wszech?wiaty coraz dziwniejszych fizyk – do Doskona?o?ci?
„Jacek Dukaj jak demiurg powo?uje ?wiaty do istnienia, nadaj?c im przy tym cywilizacyjn? pe?ni?. Wymy?la wszystko: edukacj?, stosunki rodzinne, struktur? w?adzy, mod?, a tak?e j?zyk, teorie fizykalne i antropologiczne.
(…) Czyta si? wi?c t? powie?? ?wietnie – im dalej, tym lepiej. Kto wie, mo?e b?dzie to ksi??ka kultowa? Bo j?zykiem tej powie?ci mo?na m?wi?, a jej koncepcje mo?na przyk?ada? do rzeczywisto?ci.
(…) Najbli?ej by?oby pewnie od tej powie?ci do ksi??ek Dicka, do powie?ci Ursuli le Guin, je?li wzi?? pod uwag? pe?ni? stworzonego ?wiata, a tak?e do Lema, tym razem ze wzgl?du na g??wnego bohatera (…). Kr?tko m?wi?c: Dukaj potrafi miesza? – zar?wno je?li chodzi o stwarzanie rzeczywisto?ci, kt?ra wymaga od nas poznawczego przeorientowania, jak i w zakresie ??czenia rozmaitych wzorc?w literackich. Wra?enie pozostaje to samo: ta powie?? jest do czytania i do przemy?lenia. Wspaniale opas?e tomisko wci?ga atrakcyjn? fabu??, dobrze prowadzonymi dialogami, zagadkami i sensacyjnymi rozwi?zaniami."
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Angelika! – warknął. – Pośpiesz-żesz się!
Dwukruk gdzieś odleciał, lecz Adam wiedział, że słowa zostaną usłyszane i przekazane Angelice. Nanopole Ofi-cjum/de la Roche'u rozpostarło się na Port bez problemu,
Moetle przed wyruszeniem na swoją tajną wyprawę postarał się bowiem o wysterylizowanie go z infu: z pewnością ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, był nieustanny podsłuch i podgląd Cesarza.
Lecz tak ograniczony w swych mocach i kompetencjach Aleksander Czwarty, na dodatek po odjęciu 99% pamięci i mocy obliczeniowych (układ Hakaty pozostawał pod stałą blokadą od Plateau), nie był w stanie odpowiedzieć sensownie nawet na pytanie, czy Moetle znajduje się we wnętrzu Portu. Wiedział tylko, że brakuje mu jednego z wahadłowców – ale czy odleciał on z Moetlem na pokładzie, czy w misji bezzałogowej, tego już rzec nie potrafił.
Być może więc zostali tu wpuszczeni wcale nie dzięki Angelike, jej znajomości rodzinnych tajemnic McPherso-nów, lecz na skutek kalectwa programu – który wpuściłby w końcu każdego.
Zamoyski z westchnieniem przesunął się ku krawędzi pomostu. Usiadł prosto, zwieszając nogi w przepaść. Pod stopami miał tylko czysty błękit. Kiedy się pochylił trochę do przodu i w prawo, widział jednak uciekającą w dół ścianę habitatu, odrastające odeń balkony i tarasy, część wiszącego ogrodu, zorientowanego już podług odmiennego wektora grawitacji; także kopuły wież i otwarte ich blanki. Wieże bowiem – te widoczne – stały w większości prostopadle do pionu Zamoyskiego. Jedna z nich miała na szczycie basen. Widok był o tyle niepokojący, że powierzchnia wody (z tej odległości: niebieski prostokącik) nie była równoległa z jakąkolwiek inną powierzchnią habitatu i człowiek zaczynał wątpić we własną orientację przestrzenną, co mogło się źle skończyć, zwłaszcza dla siedzącego nad przepaścią.
„Habitat" – ale przecież nie tak Adam o nim myślał. Była to Escherowska mieszanina architektur opartych na różnych stylach i technikach budowlanych. Z grubsza kon-
strukcja posiadała kształt kuli, o średnicy około kilometra. W jej geometrycznym centrum (jak przypuszczała Angeli-ka, a Aleksander potwierdził) znajdowała się mała czarna dziura, gwarantująca przyzwoite ciążenie.
Fragment, w którym znajdował się Zamoyski, przywodził na myśl mauretańską willę – nawet odpowiedni zapach unosił się w powietrzu, egzotyczne kadzidło.
Coś uderzyło go w plecy. Miotnął się wstecz, łapiąc rękoma za kolumnę.
– Jezu, aleś nerwowy.
Zamoyski przetoczył się na plecy. Stała nad nim z resztą ubrania w ręce – to, czym w niego rzuciła, to były buty. Złapał się teatralnym gestem za pierś.
– Serce starego alkoholika wiele nie wytrzyma.
– Ty się lepiej przebierz, bo rzeczywiście wyglądasz jak ostatni żul.
Sama miała już na sobie świeżą koszulę (ciemnozielona bawełna) i spodnie (czarne dżinsy). Zwróciły jego uwagę bose stopy.
– Nóżki sobie przechłodzisz – mruknął.
– Nie było mojego rozmiaru. Ale na ciebie, owszem. No idź, przebierz się.
Wstał.
– I to zabrało ci tyle czasu? Przeszukiwanie szaf Moetle'a?
– Nie, Smaug od razu wyselekcjonował twój rozmiar. Wzięłam prysznic. Tobie też radzę.
Dopiero teraz spostrzegł różnicę: włosy, rozczesane prosto na ramiona i plecy, prawie lśniły w błękitnym świetle; skóra twarzy i dekoltu oraz przedramion, z których Ange-Hka odwinęła wysoko rękawy, znowu była gładka i czysta.
– No, dalej. – Wcisnęła mu nowe ubranie do rąk i pchnęła w głąb kolumnady. – Jak nas dopadną, to nas dopadną, nic, co możemy zrobić, tego nie przyspieszy,
ani nie opóźni – ale przynajmniej nie będziemy cuchnąć Franciszkum.
– Gdzie ta łazienka?
– Smaug cię poprowadzi. Rusz się!
Poszedł za elektrycznym dwukrukiem, zostawiając An-gelikę przy wahadłowcu.
Łazienka okazała się obszernym kompleksem basenów, wodotrysków, saun i innych instalacji sanitarnych, rozmaitego przeznaczenia i wystroju.
Rozebrawszy się pospiesznie, Zamoyski wskoczył pod pierwszy z brzegu natrysk. Smaug dobrał się do hydrauliki i na okrzyki Adama zmieniał temperaturę i natężenie wody.
Potem się okazało, że zapomniał o ręcznikach. Musiał poczłapać za dwukrukiem do komory higroskopijnej.
Wracając po ubranie, już suchy, spotkał nad brzegiem błotnego basenu kota. Kot był mały, może jeszcze nie dorosły, o jednolicie czarnej sierści i błyszczących, zielonych ślepiach. Stał w bezruchu, z uniesionym ogonem, i wodził za Zamoyskim gniewnym spojrzeniem. Randomizer beha-wioru szarpnął ramieniem Adama – kot zasyczał i uciekł.
Przebrawszy się w wybraną przez Angelikę odzież (białe spodnie, białą koszulę, białą kamizelkę, skórzane buty; koszula była chyba z jedwabiu), Zamoyski wrócił do wahadłowca. McPherson musiała się tymczasem dogadać z Aleksandrem, bo Adam nie zastał jej na pomoście – za to w czarnej burcie statku ziała owalna dziura, z której bił purpurowy blask.
Wahadłowiec przypominał Zamoyskiemu kształtem kadłuba morskie karaki: jako przeznaczony do lotów atmosferycznych też ograniczał do minimum opór ośrodka. Był nadto wyraźnie asymetryczny, z jednej strony spłaszczony i porośnięty rzędami masztów, anten, obłych wypustek. Od dziobu do rufy mierzył dobre trzydzieści metrów.
Dwukruk, skąpany w krwawej łunie we wnętrzu statku, wskazał Zamoyskiemu drogę do salonu medialnego. An-gelika siedziała tam w jednym z głębokich foteli, zawieszonych w elastycznych sieciach semiorganicznej tkanki. Otaczały ją kolumny błękitnego światła: hologramy zewnętrznego podglądu.
Zapadł się w sąsiedni fotel. Sieć jęła zarastać mu pierś i uda.
– Co za cholera -
– Veron twierdzi, że nie da się tego wyłączyć, to automatyczna przeciwprzeciążeniówka – powiedziała Angelika. – Poczekaj, aż ci wyrośnie nad kolanami.
– Veron?
– Syn Aleksandra z tego wahadłowca. Przywitaj się ze stahsem Zamoyskim, Veron.
– Dzień dobry – rzekł z niewidocznych głośników program zarządzający statku.
– Witam, witam – mruknął Adam. – Możemy już odbić?
– Czekam na pozwolenie stahs McPherson. Zamoyski spojrzał pytająco na Angelikę.
– Ile jeszcze? – spytała dwukruka, który siedział na oparciu fotela z jej prawej strony i oboma dziobami zawzięcie czyścił pióra.
– Kilka minut, prrrosiłbym.
– Na co mu te kilka minut?
– Pomyślałam, że nie od rzeczy byłoby zabrać ze sobą trochę tego nano. Nie sądzisz? Smaug właśnie się ściąga do wnętrza „Katastrofy", kazałam otworzyć wszystkie luki.
Zamoyski zaśmiał się nerwowo.
– Ta łódka nazywa się „Katastrofa"? Żartujesz!
– Nie, nie! – odpowiedziała śmiechem. – „Katastrofa", słowo daję! Są tu jeszcze „Mór" i „Holocaust". Ten brakujący zwał się „Trąd". Cały Moetle! Masz może jakiś sznurek
albo coś…? – Pochyliła głowę, obiema dłońmi zbierając włosy na karku. – Nienawidzę nieważkości.
Zamoyski skinął na dwukruka.
– Dziabnij-no kawałek.
Smaug podskoczył i odgryzł kilkucalowy odcinek jednej ze strun, na których wisiał fotel Zamoyskiego. Angelika, nucąc pod nosem, przewiązała sobie włosy tą organiczną wstążką – jeszcze ciekła z jej końców biała mai.
W jednym z hologramów nad głową Zamoyskiego cyfrowy zegar odmierzał czas Portu. Adam przelotnie zaciekawił się, w jakiej relacji ten czas pozostaje do k-czasu i a-czasu; ale na trzech Kłach żadnych wielkich manipulacji meta-fizycznych nie da się chyba przeprowadzić…
Czas. Czas, w jakim stopniu jest on jeszcze stałą, prostą osią jednokierunkową? Obracał w głowie hipotezy dotyczące ostatnich wydarzeń – ich chronologia nieodmiennie szwankowała. Nie mógł Zamoyski pojąć: kiedy mianowicie Sak z odkraftowanym przez Suzerena systemem Ha-katy/Dreyfussa został Zahaczony na jego pustaku? Wyprawa Moetle'a, kradzież Deformantowych Kłów, wyrwanie owego fragmentu kosmosu – wszystko to miało miejsce, gdy Zamoyski przebywał w Farstone, pod nadzorem SI Gnosis.
Czy dla ustanowienia Haka konieczna jest przestrzenna bliskość kraftujących Kłów i sprzęganego z nimi obiektu? Nie zdążył o to zapytać, kiedy przebywał jeszcze na Plateau, a teraz menadżer oesu nie potrafił znaleźć odpowiedzi w danych przekopiowanych na wszczepkę Adama. Gdyby można było Zahaczać Sak na dowolnych współrzędnych przestrzennych, nikt nie podróżowałby w tradycyjny sposób, w Portach przemieszczających się z miejsca na miejsce, tracąc czas.