-->

Xavras Wyzrn

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Xavras Wyzrn, Dukaj Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Xavras Wyzrn
Название: Xavras Wyzrn
Автор: Dukaj Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 175
Читать онлайн

Xavras Wyzrn читать книгу онлайн

Xavras Wyzrn - читать бесплатно онлайн , автор Dukaj Jacek

Ksi??ka sk?ada si? z dw?ch powie?ci: Zanim noc i Xavras Wy?ryn.

Pierwsza z nich to przejmuj?cy, utrzymany w realiach VII wojny ?wiatowej opis przej?cia do innego, niedost?pnego dla ludzkich zmys??w ?wiata. Bohater – cynik i hitlerowski kolaborant – dopiero w obcym wymiarze przekonuje si?, czym s? naprawd? dobro i z?o.

Powie?? Xavras Wy?ryn nale?y do popularnego gatunku ‘historii altrnatywnych’. W 1920 roku Polska przegra?a wojn? z bolszewikami. Kilkadziesi?t lat p??niej partyzanci z Armii Wyzwolenia Polski pod wodz? samozwa?czego pu?kownika Xavrasa Wy?yna usi?uj? wyzwoli? kraj spod sowieckiej dominacji. Oddzia? uzbrojony w bomb? atomow? rusza w kierunku Moskwy.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 61 62 63 64 65 66 67 68 69 ... 71 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

–  Jak rozumiem – wymamrotał. – Ty usłyszałeś taki głos z nieba.

Wyżryn przypatrywał mu się długo, z jakimś bezbrzeżnym, sennym smutkiem w ciemnych oczach. Patrzył, jak Amerykanin zapala papierosa, jak zaciąga się dymem, jak strzepuje popiół, jak zerka przez palce opartej o skroń dłoni na ludzi zasypujących dół z ciałami zabitych w nocnym nalocie.

–  Widzisz – mruknął Ian – to nie jest tak, że nie chcę pojąć. Dostrzegam prawdę i logikę w tym, co powiedziałeś, choć się z tobą nie zgadzam i nie mogę cię poprzeć. Co byś nie mówił, owa selekcja w ramach stada głodnych szczurów, jak ty to nazywasz, i tak pozostanie w moich oczach układem daleko bardziej bezpiecznym od szalonego konkursu krucjat w imię wrogich sobie nawzajem absolutów, chociażby dlatego, że w przypadku tej pierwszej, przy jej całej, nie kwestionowanej przeze mnie cyniczności, bezwzględności i krwiożerczości istnieją przynajmniej naturalne hamulce, ograniczenia wynikające z prostej ekonomiki systemu, dążącego jednak, dokładnie podług postdarwinowskich szczurzych teorii, do osiągnięcia pewnej stabilności; podczas gdy w twoim wariancie, który wszak nie jest wolny od żadnej z powyższych wad swego alternanta, niczego takiego nie ma i upadek w przepaść wydaje się nieuchronny: absolut usprawiedliwi każde szaleństwo, nic przeciwko niemu nie poradzi rozum ani instynkt samozachowawczy, absolut wrogim okiem patrzy na wszelkich wątpiących, nie dość nieprzejednanych, nie uznaje rachunku strat i zysków, połowicznych zwycięstw, półśrodków, konsensusów, pojednań w imię dobra tymczasowego, nie uznaje mniejszego zła, racji równoważnych, nie przyznaje prawa do życia w spokoju małym, słabym, niezdecydowanym, tchórzliwym, pozbawionym ambicji i wiary, a przecież to z nich składa się ludzkość; absolut jest dla tych, co wyrastają ponad. Ja wiem, że jest piękny; ja wiem, że jest doskonały; wiem, że potrafi uwieść; wiem, że daje wielką siłę, i że to z niego rosną wszyscy bohaterowie, wielcy wojownicy, święci. Wszystko to wiem i sam czuję pokusę. Ale pozwól, pozostanę przy moich brudnych szczurach.

Bardzo długo po tym milczeli.

–  Uważasz, że jestem wrogiem demokracji? – spytał Xavras, spoglądając w roztargnieniu na swoje dłonie.

–  Nie. To demokracja jest twoim wrogiem. Demokracja jest wrogiem wszystkich Xavrasów Wyżrynów. Powstała dla obrony przed nimi. Dla obrony przed tymi wszystkimi, którzy wiedzą, które prawa są ponad prawami, które racje ponad racjami, czyje cierpienie większe i czyja niesprawiedliwość głośniej wołająca o pomstę do nieba.

–  Nawet jeśli naprawdę wiedzą?

–  Ha, przed nimi przede wszystkim.

–  Cóż potworniej szego od systemu, który zabrania dotrzymywać wiary i piętnuje prawdę?

–  Ależ nikt ci nie karze wyrzekać się twego absolutu! Wierz w Boga, wierz w Polskę, wierz, w co chcesz. Lecz…

– Lecz jeśli zwyciężę…

–  Tak. Jeśli zwyciężysz. Powstaną przeciwko tobie. Można pięknie walczyć i ginąć w imię absolutu, ale nie można w jego imię pięknie władać. Bohaterscy dyktatorzy, którzy nie dość szybko zwrócili władzę po odparciu najazdu, kończyli jako tyrani. Wy tego nie wiecie, nie macie doświadczenia, ponieważ oblężenie trwa tak długo, że czasy sprzed epoki bohaterów odeszły w mgłę waszej prehistorii, rodzicie się już z imieniem absolutu na wargach; wszak walczący o przetrwanie nie hamuje uderzeń miecza odmierzając przeciwnikom ciosy w odpowiedniej proporcji: czyniącemu zło mniejsze i czyniącemu zło większe; jeden jest wróg, jedna jest śmierć, jedna nagroda; gdy zagrożone jest istnienie narodu, nie ma priorytetów wyższych, i ja to rozumiem, dwieście lat niewoli, to dokładnie jak ze szczurami, każde kolejne pokolenie jest bardziej zajadłe, bardziej bezwzględne, przeżyć mogą jedynie najbardziej gruboskórni, postępuje ekstremizacja marzeń i metod. I to jest sposób na czas walki, na czas ucisku: aby przetrwać. Lecz jeśli zwyciężysz, Xavras… zastanów się: jakie naprawdę będzie twoje niebo? Teraz jesteś terrorystą, ale także patriotą, bohaterem, idolem. Po zwycięstwie kim będziesz? Czyż ukorzysz się przed maluczkimi? Czyż uznasz rację większości, wiedząc, że w rzeczywistości nie ma ona racji? Przystaniesz na ustępstwa w sprawach mniejszych dla dobra spraw większych? Zaczniesz je w ogóle dzielić na mniej i bardziej ważne? Krzywisz usta. W waszych uszach musi to brzmieć niemal nieprzyzwoicie: to niehonorowe, to zdrada absolutu, to słabość. Nie potrafiłbyś, nie… będąc Xavrasem Wyżrynem. Nie podpisałbyś żadnego Traktatu Berlińskiego, nie poszedłbyś na ugodę w sprawie granic, nie podpisałbyś układów zerowych. Przyszliby do ciebie dawni towarzysze, nie tak mądrzy bądź nie tak odważni. Głupców i tchórzy usuwa się, szkodzą państwu, to zdrajcy; w końcu zmuszony byłbyś ich zabić. Wiesz, czym jest ta twoja przyszła Polska? To Rosja pod biało-czerwonym sztandarem! Wiesz, kim ty jesteś? Stalinem na rok przed zdobyciem Pałacu Zimowego!

–  W każdym razie polskim Stalinem. I nie zapominaj przypadkiem, jak ochotnie te twoje demokracje na jedno jego skinienie lizały mu buty.

–  Tak. Ponieważ demokracja nie ma honoru. Nie ma sumienia. To raj głupców i tchórzy; myślisz, że nie wiem? Ty natomiast postawiony w identycznej sytuacji, karku oczywiście byś nie ugiął. Zapewne też w imię absolutu, który jest ponad. On jest ponad, człowiek jest pod. Nawet teraz. Czy walczysz dla ludzi? Nie. Ludzie za mali, brud pod ich paznokciami, podłość w myślach. Walczysz dla idei. Oj, nie cieszylibyście się długo tą swoją wolnością, tego jestem pewien.

– Sądzisz, że Jewriej mi tego nie przepowiedział? Każdy z nas nosi w sobie świętego i kanalię. Pamiętaj jednak o bombie.

– A, bomba. No tak.

Znowu milczenie. Xavras rysował coś patykiem na piasku.

– Istnieje coś takiego jak aerodynamika duszy – rzekł wreszcie. – Są dusze gładkie, opływowe, idące szybko z prądem, w złą bądź dobrą stronę, na ogół bezbolesne dla otoczenia. I są dusze kanciaste, bardzo toporne w kształcie, trudne w ruchu, nieprzyjemne w kontaktach, wymagające od właściciela nieporównanie większej siły woli i determinacji.

Smith uśmiechnął się kątem ust.

–  No i?

Wyżryn wzruszył ramionami, złamał patyk.

–  Czasami, gdy oglądam te wasze filmy, odnoszę wrażenie, jakbyście się z pokolenia na pokolenie coraz bardziej upodabniali do swoich samochodów.

Wyznaczono mi z łaski poślednią rolę kronikarza; zbyt mądry, by walczyć, zbyt głupi, by nie walczyć – zapisuję historię klęsk i zwycięstw, nie potrafiąc odróżnić jednych od drugich. Kto da mi wzrok Jewriejowy, by widzieć jasno i wyraźnie, co naprawdę znaczy dzisiejszy triumf lub upokorzenie? Kto da mi boską niewzruszoność Xavrasa, by nie oślepnąć od widoków, które wówczas się przede mną roztoczą? Ja od początku miałem rację: to jest zły, bardzo zły człowiek. Rzeczy wielkie objawiają się w rzeczach małych; gdybym był fotoreporterem, zrobiłbym mu zdjęcie -czarno-biale, wzięte pod słonce – jak z całkowicie bezmyślnym wyrazem twarzy i sennym rozleniwieniem w ciemnych oczach przeżuwa chleb ze smalcem, siedząc przygarbiony na pniu, z ręką z kanapką przy ustach, w czarnym podkoszulku i ubłoconych spodniach moro i gapi się w ekran przenośnego telewizorka, krzywo ustawionego na pniu obok, na którym to ekranie lekarze w białych skafandrach wynoszą ze zrujnowanego szpitala potwornie poparzone ofiary moskiewskiej bomby, skazane już na pewną i szybką śmierć od choroby popromiennej: dzieci i dzieci jeszcze niniejsze,złożone na noszach zawoje krwawych szmat, z których tu i tam wystaje pozbawiona skóry kończyna; a on żuje, on się gapi, obciera czerwoną dłonią wąsy – on je, je, je, JE, JE!!! Za tę jedną chwilę, za ten chleb ze smalcem – smażyć się powinien w piekle przez wieczność. A kiedy go spytam, kiedy go oskarżę – z cwaniackim półuśmiechem zagadnie mnie, ile to miliardów widzów, oglądając codziennie takie obrazki przy śniadaniu, obiedzie i kolacji nawet nie pomyśli o cierpieniu ofiar filmowanych w gruncie rzeczy dla zysku reklamodawców stacji. Ja, by być uczciwym, zrównam go z nimi w owym znieczuleniu – i wówczas będzie już w pół drogi do całkowitego usprawiedliwienia się. Więc pytać nie będę. Właśnie dlatego jest to tak potworne: ja w ogóle nie muszę go o nic pytać. Na każde pytanie, które jest we mnie – jest we mnie również odpowiedź. Xavras niczego nowego mi nie rzekł, nie wymyślił niczego oryginalnego. Czuję się, jakby od urodzenia siedział mi w głowie, gdzieś tam z tylu, skryty w cieniu nieuświadamianych sobie pragnień i żądz. Nie mówi: czyń źle. Mówi: czyń z rozmachem. Nie mówi: krzywdź. Mówi: nie zapominaj o krzywdach własnych. Nie mówi: kłam. Mówi: nie zważaj na prawdę. Nie mówi: nienawidź. Mówi: nie kochaj. Nie mówi: żyj. Mówi: zachowaj wiarę. To nie jest kusiciel, przebiegły sprowadzacz do złego o twarzy lisa, tchórzliwy i przymilny. Nie próbuje cię oszukać, nie zwodzi na manowce, nie proponuje łatwych przyjemności; sam wszak pogardza pochlebcami. On tylko uświadamia ci własną małość. Wespół z głosem sumienia powtarza: mogłeś lepiej, mogłeś wyżej, mogłeś dalej, tak naprawdę jesteś przecież więcej wart, wystarczy odrobinę wysiłku (zawsze jest to jedynie odrobina), no przyłóż się, sięgnij, spójrz w górę – widzisz ten szczyt do zdobycia? Widzisz tę utopię do spełnienia? Widzisz to zło do naprawienia? Widzisz kraj do wyzwolenia? Wskazuje wyłącznie strome i kamieniste ścieżki. Niewielu na nie wstępuje. Zazwyczaj odchodzą, ze wstydem odwracając wzrok, pełni pogardy do samych siebie; wspomnienie zaprzepaszczonej szansy wielkości zatruwa im potem życie. Ludzkość składa się z maluczkich, skromne są zastępy Aleksandrów Wielkich, Napoleonów, Stalinów, Dżyngis-chanów, świętych Szczepanów, Rolandów, Drake'ów, po nazwisku można wymienić tych, którzy doszli do końca ścieżki. Nie ma znaczenia, z czyim imieniem na ustach idą: zło jest nie w idei, zło jest w nich, bo zło jest w każdym; ale oni są jak smok przy mrówce, jak słońce przy świeczce – i takie też jest ich zło. Widzę jego mroczne fale, jak nieustannie przewalają się w Xavrasie, z lewa na prawo i z prawa na lewo; zapewne są w nim również wielkie głębie czystego dobra, zapewne są – dla mieszkańców Moskwy marna to jednak pociecha. I dlatego mówię: to zły, zły człowiek. Nie będę patrzył w jego intencje, bo tam dojrzałbym jedynie Polskę. Ja widzę te dzieci w Moskwie, i widzę go żującego chleb, i to mi wystarcza.

1 ... 61 62 63 64 65 66 67 68 69 ... 71 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название